Advertisement
Menu
/ własne

Falstart

Real Madryt nie wygrał dwóch z pierwszych trzech meczów nowego sezonu Primera División. W czwartkowy wieczór Królewscy znów zawiedli, remisując 1:1 na wyjeździe z Las Palmas. Wnioski po wczorajszym spotkaniu w swoim felietonie przedstawia nasz redaktor, Santi01.

Foto: Falstart
Mina Kyliana Mbappé wyraża więcej niż tysiąc słów na temat początku sezonu ligowego w wykonaniu Realu Madryt. (fot. Getty Images)

„To nie tak miało być. Zupełnie nie tak”, śpiewała Budka Suflera. Jakoś tak samo mi się to teraz nasuwa. Bo nie tak miał wyglądać początek sezonu ligowego w wykonaniu Realu Madryt. Zupełnie nie tak.

Zaczęło się na Majorce. Remis 1:1 na start nowej kampanii. Drobne potknięcie na dzień dobry. No ale trudno. Przecież zdarza się najlepszym (no właśnie). To nie koniec świata. Żadna tragedia, żaden kryzys. Uspokoiły nas te deklaracje, że coś takiego nie ma prawa się już powtórzyć. Uwierzyliśmy. Tym bardziej, że tydzień później nasi ulubieńcy, choć nie bez problemów i nie po perfekcyjnym występie, pokonali przed własną publicznością Real Valladolid 3:0. Pozostawało zatem udokumentować balearski wypadek przy pracy na Wyspach Kanaryjskich.

I tu dochodzimy do sedna sprawy. O ile wpadkę w pierwszej kolejce można było zaakceptować (pewnie nawet trzeba było to zrobić), o tyle dwa remisy w pierwszych trzech seriach gier to już przesada. Jesteśmy Realem Madryt, na Teutatesa! Mistrzem Hiszpanii i klubowym mistrzem Europy. Powtarzam, Realem Madryt, a nie – z całym szacunkiem – Espanyolem. Sam fakt, że już w tym momencie uciekam się do mitycznego zwrotu „jesteśmy Realem Madryt”, świadczy o tym, że nie jest najlepiej.

Optymista powie, że przecież wciąż jesteśmy niepokonani i że zawsze w którymś z tych trzech meczów można było przegrać. Z kolei pesymista stwierdzi, że nie wygraliśmy dwóch z trzech spotkań i mamy już cztery punkty straty do lidera oraz naszego głównego konkurenta w walce o tytuł. Z przykrością muszę przyznać, że to pesymista będzie miał rację w tym sporze. Niestety.

Czego zabrakło w starciu z Las Palmas? Najłatwiej byłoby napisać, że wszystkiego. Pierwsza połowa była powtórką z wątpliwej rozrywki z pierwszej odsłony rywalizacji z Realem Valladolid. Królewscy rozgrywali zbyt wolno, podawali niecelnie i niechlujnie, zakładali kompletnie nieskoordynowany pressing, nie poruszali się bez piłki przy nodze, nie kreowali okazji. To tak w dużym skrócie, a i tak trochę się tego nazbierało.

W drugiej części wiele się nie zmieniło. Los Blancos co prawda częściej gościli pod polem karnym Los Amarillos, ale wciąż atakowali mozolnie, przewidywalnie i statycznie. Brakowało dynamicznej cyrkulacji futbolówki czy jakiejkolwiek nieszablonowości w ich grze. Nawet wyrównujący gol z rzutu karnego Viníciusa niczego nie zmienił. To znaczy – zmienił. Podrażnieni podopieczni Luisa Carrióna rzucili się na Real i na mniej więcej cztery minuty zepchnęli go do wstydliwej defensywy. Wbrew pozorom, wcale nie jest to nieśmieszny żart, choć zdaję sobie sprawę z tego, że tak to właśnie brzmi.

„Nie widzę braku charakteru czy nastawienia. Nie idzie nam i szybko musimy to naprawić, ponieważ sezon się rozpoczął i nie możemy gubić punktów, tak jak zgubiliśmy je w dwóch ostatnich meczach wyjazdowych”, powiedział na pomeczowej konferencji prasowej Carlo Ancelotti. Nie idzie nam, to fakt. Gołym okiem widać, że drużyna straciła równowagę i umiejętność radzenia sobie z głęboko broniącym rywalem po odejściu Toniego Kroosa.

Współpraca zawodników ofensywnych w ogóle się nie klei. Viní nie widzi Mbappé, Mbappé nie widzi Viníego. Zresztą Francuz momentami wyglądał jak ciało obce, trochę jak puzzel z innego zestawu niepasujący do tej konkretnej układanki. Oczywiście starał się, walczył, szarpał i próbował się w końcu wstrzelić, ale znów mu się to nie udało. Musimy nadal czekać na jego premierowe trafienie w La Lidze.

No i jeszcze kamyk do ogródka Carletto. W 64. minucie, kiedy wprowadził Ardę Gülera za Lukę Modricia, powinien był dokonać potrójnej zmiany. W tym samym okienku – oprócz Turka – na boisku powinni byli pojawić się Dani Carvajal za Lucasa Vázqueza i Endrick za Viníciusa lub Mbappé. Tymczasem Carvajal zameldował się na murawie w 76. minucie, a młody Brazylijczyk dopiero dziesięć minut później. Wpuszczenie 18-latka tak późno przy wyniku 1:1 i palącej potrzebie zdobycia zwycięskiej bramki to pomyłka. Skoro w tak krótkim czasie Endrick doszedł do dwóch niezłych sytuacji, to możemy tylko domniemywać, co by było, gdyby przebywał na placu gry dłużej.

Czy to już pora, by mówić o kryzysie? Albo o przegranym mistrzostwie? W żadnym wypadku. Nie chodzi o to, żeby popadać w jakąś paranoję. Chodzi o to, żeby sobie mówić, jak jest. A nie jest dobrze. Trzeba jak najszybciej zdiagnozować wszystkie bolączki i je zażegnać. Bo najlepszy klub na świecie z (rzekomo) najlepszym piłkarzem na świecie w składzie nie może tak grać w piłkę. Po prostu nie przystoi.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!