441 milionów euro, które tłumaczą sukces polityki transferowej Realu Madryt
Królewscy inwestują w przyszłość, a owocami tej strategii są nie tylko tytuły, ale także rentowność ekonomiczna.
Jude Bellingham, Vinícius Júnior i Rodrygo świętujący gola w meczu z Manchesterem City. (fot. Getty Images)
Nie ma lepszego dowodu na dobre sportowe zarządzanie niż zdobywanie tytułów, a Real Madryt nie pozostawia pod tym względem żadnych wątpliwości. Kilka lat po sięgnięciu po cztery puchary Ligi Mistrzów w ciągu pięciu sezonów klub nadal zapełnia swoją gablotę z trofeami. Od 2022 roku włącznie Królewscy wygrali Champions League, dwa mistrzostwa Hiszpanii, Puchar Króla, Superpuchar Hiszpanii i Superpuchar Europy, a już 1 czerwca powalczą na Wembley z Borussią Dortmund o kolejny triumf w najbardziej prestiżowych europejskich rozgrywkach. Ale jest też inny punkt widzenia, ten ekonomiczny, w którym wzrost wartości drużyny pokazuje, że madryccy działacze wykonują znakomitą pracę. Piłkarze, których wartość wielokrotnie wzrosła, potwierdzają, że polityka transferowa Królewskich gwarantuje sukces zarówno na boisku, jak i w klubowej kasie.
Według danych portalu Transfermarkt, analizując całą obecną kadrę, wartość rynkowa Realu Madryt wynosi 1,010 miliarda euro, co jest trzecim najwyższym wynikiem w zestawieniu przygotowanym przez ten branżowy portal, zaraz po Manchesterze City i Arsenalu. Sukces tkwi jednak w wydatkach poniesionych na skompletowanie zespołu marzeń. Los Blancos zainwestowali łącznie 569 milionów euro, więc aktualnie różnica między ich wyceną a kwotami wyłożonymi na transfery wynosi 441 milionów euro na plusie.
Bilans wygląda jeszcze lepiej, jeśli weźmiemy pod uwagę tylko dziesięciu zawodników poniżej 25. roku życia, którzy figurują w kadrze pierwszej drużyny. Ich łączna wartość rynkowa wynosi 791 milionów euro, ale Real wydał na ich pozyskanie „tylko” 357,5 miliona euro. Różnica wynosi zatem 433,5 miliona, co udowadnia, że polityka sprowadzania młodych talentów przyniosła fantastyczne rezultaty. Tylko Arda Güler, który trafił do klubu w zeszłym roku i nie był w stanie zgromadzić zbyt wielu minut w bieżącej kampanii, ma wycenę niższą od kwoty, za jaką go kupiono. Z kolei tacy gracze jak Vinícius, Rodrygo, Bellingham czy Valverde w ciągu zaledwie kilku lat znacząco powiększyli swoją wartość.
Urugwajczyk jest świetnym przykładem: został pozyskany z Peñarolu za 5 milionów euro, a obecnie kosztowałby 100 milionów euro. Jest jednym z czterech piłkarzy w drużynie, którzy osiągnęli wartość 100 milionów, obok Bellinghama, Viníciusa i Rodrygo. Żaden inny klub w Europie nie ma tylu tego typu graczy. City ma takich trzech (Haaland, Foden, Rodri), natomiast Arsenal (Saka i Rice) oraz Bayern Monachium (Kane i Musiala) po dwóch. A latem do tej grupy dołączy przecież Kylian Mbappé.
Do podanych liczb należy dodać, że niektórzy członkowie obecnej kadry, tacy jak Kroos czy Modrić, są już daleko od swojej najwyższej wyceny. Ponadto niektórzy, jak Rüdiger czy Alaba, przyszli za darmo. Swoje najlepsze lata przeżyli w Realu Madryt, ale wciąż maja pewną wartość rynkową, a ich wkład nie jest mierzony w wyliczeniach, lecz w jakościowym futbolu, który cały czas mogą oferować przez kilka dobrych sezonów.
To kolejny dowód na to, że praca kierownictwa sportowego jest na wagę złota. Właśnie ona posłużyła jako fundament ery, która zapowiada się wspaniale. Ta formuła działa, ale działa dlatego, że każda nowa operacja jest dokładnie skanowana. Przeprowadzane są liczne analizy wszystkich aspektów dotyczących danego piłkarza, od techniki po psychikę. Rozpoznawane jest jego otoczenie i toczone są rozmowy ze wszystkimi możliwymi źródłami informacji, żeby po sporządzeniu profilu gracza podjąć decyzję, czy warto po niego ruszyć. Juni Calafat, szef skautingu Realu Madryt, jest mózgiem całego tego procesu i stoi na czele metody, którą wiele innych klubów próbuje naśladować, ale bez takiego samego sukcesu.
1 czerwca ten sukces może stać się jeszcze bardziej zauważalny za sprawą potencjalnego triumfu w Lidze Mistrzów. Vinícius, Rodrygo czy Valverde mają już jedną na swoim koncie, ale dla Jude’a czy Tchouaméniego może to być pierwszy uszaty puchar. W każdym razie celem nie jest wygranie Champions League tylko w tym roku, ale powtórzenie bądź zbliżenie się do tego, czego dokonała poprzednia generacja i utrzymanie hegemonii w Europie. I nie będzie to zależnie wyłącznie od zawodników, ale również od dyrektorów i osób decyzyjnych, które pracują na sukces madryckiego giganta w zaciszu klubowych gabinetów.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze