Dziś też musimy
Już, jeszcze i czy w ogóle spokojni?
Jude Bellingham pokazuje rywalom, gdzie należy szukać Realu w tabeli La Ligi. (fot. Getty Images)
Gdyby każdy mecz Realu Madryt, który Królewscy przepychają na swoją korzyść w paranormalnych okolicznościach, skracał życie o godzinę, każdy z nas powinien mieć już dawno spisany testament. Gdyby zaś wypadał nam od tego za każdym razem jeden włos, prawdopodobnie zastanawialibyśmy się, jakiego środka używa Zinédine Zidane, by jego łysina świeciła niczym księżyc w pełni. Jakkolwiek patrzeć, niektórzy i tak twierdzą, że przez Real zaczęły im wychodzić zakola, a inni wręcz wyznają teorie spiskowe, że dinozaury wyginęły, ponieważ oglądały mecze Los Blancos. Ostatnia grupa to jednak ci sami, którzy nie są w stanie powiedzieć, jaką wysokość ma ten słynny mur, który nie pozwala nam wyjść poza krawędź planszy płaskiej Ziemi.
Choć po prawdzie nie zdążyliśmy jeszcze dojść do porozumienia w kwestii tego, czy awans do półfinału Ligi Mistrzów był cudem, czy jednak pokazem gry obronnej na najwyższym poziomie, na horyzoncie maluje nam się już kolejny mecz z serii tych, które nie sprzyjają emocjonalnej równowadze. Najgorsze i zarazem najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że w żaden sposób nie da się na to uodpornić. Najgorsze, ponieważ mimo wszystko niezbyt przyjemne jest oglądanie meczu obfitującego w dramatyczne zwroty akcji przy jednoczesnej świadomości, że nie ma się absolutnie żadnego wpływu na to, co się wydarzy. Najpiękniejsze natomiast, ponieważ futbol z założenia ma budzić emocje, a te skrajnie nieprzyjemne bardzo często na końcu sprawiają, że sukces smakuje wręcz obłędnie i dochodzimy do wniosku, iż w sumie ten stan przedzawałowy był całkiem opłacalny.
Tak na logikę do dzisiejszego starcia z Barceloną możemy podejść z o wiele większym spokojem niż zazwyczaj. Osiem punktów przewagi, mecz u siebie, niewiele spotkań do końca oraz statystyki historyczne sugerujące, że tytułu pozbawić nas mogą tylko kosmici w zmowie z reptilianami. Cóż jednak z tego, skoro nawet jeśli w tej chwili jesteśmy nieco spokojniejsi niż w środę, to najpóźniej o 21:00 serce znów stwierdzi, że pora na wieczorne interwały? Już sama nieoficjalna nazwa potyczki przy chwili zastanowienia może sprawić, że czujemy ekscytację. To nie derby jakiegoś miasta, regionu, kraju, drużyn, które zwyczajnie się nie lubią, czy po prostu rywalizują ze sobą od lat. To Klasyk. W haśle „El Clásico” nie zawiera się żaden szufladkujący filtr. Nawet jeśli w innych krajach próbowano przełożyć pojęcie „Klasyku” na rodzimy grunt, to jednak w globalnym rozumieniu Klasyk jest tylko jeden.
Niesiony falą środowego sukcesu Real Madryt wieczorem stanie przed szansą, by na sześć kolejek przed końcem praktycznie rozstrzygnąć losy mistrzostwa. Hiszpanie w swoim o wiele bogatszym od naszego piłkarskim słowniku stwierdziliby, że podopieczni Carlo Ancelottiego mogą dziś zabić ligę. I trudno się z tym nie zgodzić. 11 oczek przewagi na sześć meczów przed końcem dałoby się roztrwonić chyba tylko przy pomocy potknięcia Stevena Gerrarda w każdej pozostałej potyczce lub sześcioma powtórkami zeszłosezonowego starcia Borussii Dortmund z Mainz w ostatniej serii gier. A i przy takim obrocie spraw wcale nie jest powiedziane, że koniec końców nie sięgnęlibyśmy po mistrzowski tytuł. Tak czy inaczej, tego typu kalkulacje raczej nie mają większego sensu, o czym Ancelotti i jego piłkarze doskonale wiedzą. Równie dobrze zamiast +11 mogłoby się przecież zrobić +5, a prasa już wiedziałaby, co z tym zrobić.
Z jednej strony można założyć, że Katalończycy udają się do Madrytu w fatalnym dla siebie momencie po odpadnięciu w beznadziejnych okolicznościach z Ligi Mistrzów. Z drugiej natomiast trudno nie zgodzić się ze zwyczajnym faktem, że Barcelona wieczorem gra o uratowanie sezonu. Złapanie w lidze kontaktu z Realem jest już na ten moment jej jedynym celem, na którym trzeba skupić cały wysiłek. Wyeliminowanie przez PSG może też chwilowo nieco przysłaniać obraz tego, że nasi rywale w lidze w minionych miesiącach punktują bardzo dobrze, a obecna różnica wynika głównie z wyraźnie gorszej postawy w pierwszej części sezonu. Po raz ostatni ekipa Xaviego poległa w La Lidze 27 stycznia w szalonym meczu z Villarrealem (3:5). Od tamtej pory jednak w dziewięciu potyczkach zdobyła 23 punkty. Dość powiedzieć, że w analogicznym okresie Real ugrał dwa oczka mniej.
Zdobycie mistrzostwa nigdy nie jest łatwe. Niektórzy twierdzą nawet, że jest trudniejsze niż zdobycie Ligi Mistrzów, choć akurat tutaj raczej byśmy się nie do końca zgodzili i to pomimo faktu, że w ostatnich dziesięciu latach to po uszaty puchar sięgaliśmy częściej. W dzisiejszej konfrontacji z Barceloną bardzo wygodnie byłoby pomyśleć, że to goście muszą, a my możemy i w sumie to remisik byłby nawet git. Ale to guzik prawda. To, że nie mamy noża na gardle i znajdujemy się w stosunkowo komfortowym położeniu, nie zwalnia nas z choćby części obowiązku. Żaden remisik. Real Madryt musi. Musi wjechać na autostradę do mistrzostwa. Musi, żeby nie zostawić cienia wątpliwości, kto zostanie triumfatorem rozgrywek.
Musi, bo oni to Barcelona, my to Real Madryt, a ten mecz to Klasyk.
* * *
Początek meczu dziś o 21:00. W Polsce będzie można obejrzeć go na kanałach CANAL+ i Eleven Sports 1 w serwisie CANAL+ online.
Spotkanie można wytypować w FORTUNA.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze