Advertisement
Menu

Walka z beznadzieją

Zapewne każdy przynajmniej raz w życiu wcielił się w rolę bezwzględnego eksperta i głośno wydał najsurowszą możliwą ocenę, określając coś mianem beznadziejnego.

Foto: Walka z beznadzieją
Dani Carvajal przeżywa wspaniałe chwile. (fot. Getty Images)

Pojęcie beznadziei należy do tych, które sprawnie wymykają się słownikowym definicjom, ponieważ mowa o jednym z odczuć wyjątkowo trudnych do opisania w konkretny sposób. Dużo łatwiej bazować w tym przypadku na odczuciach i praktycznych przykładach. 

Tak oto za beznadziejne pod względem muzycznym do dziś uchodzą wykonanie hymnu państwowego przez Edytę Górniak na mundialu w Korei i Japonii czy występ Mandaryny podczas festiwalu w Sopocie. W polskiej kinematografii za beznadziejne zgodnie uznaje się „365 dni”, „Kac Wawę” czy „Smoleńsk”. W kategoriach matrymonialnych beznadziejnym tekstem na podryw wydaje się zaś pytanie dziewczyny, czy bolało ją, kiedy spadła z nieba (tutaj jeszcze z domieszką zażenowania). Beznadziejna może być pogoda, ta przedmeczowa zapowiedź, służba zdrowia, jakość edukacji czy – najogólniej – sytuacja. Do wyboru, do koloru. Przejechać można się przecież dosłownie po wszystkim. Inna kwestia, czy ktoś się z nami będzie zgadzał.

Gdybyśmy musieli natomiast podać przykład beznadziei w sporcie, to na myśl od razu przyszedłby nam albo Marcin Najman, albo… postawa Almeríi w tym sezonie. Określenia „beznadziejny” często zdarza nam się zapewne używać nieco na wyrost, mając świadomość, że tak naprawdę w sumie mogłoby być gorzej. W przypadku Almeríi pewnie dałoby się zrobić coś jeszcze podlej, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że musielibyśmy tutaj traktować już wyłącznie o czysto abstrakcyjnej teorii. 

Real zmierzy się dziś z najgorszym zespołem występującym w ligach top 5, a kto wie, czy nie najgorszym z najwyższego szczebla rozgrywkowego w całej Europie (jeśli ktoś na Starym Kontynencie spisuje się jeszcze gorzej, zawsze możecie uświadomić nas w komentarzach). Tomasz Hajto, wielki atleta, którego w Korei ograł Pedro Pauleta, stwierdził niegdyś, że żeby dać się oszukać portugalskiej legendzie, najpierw w ogóle trzeba było samodzielnie dojść do momentu dającego taką możliwość. Choć raczej daleko nam do fanów byłego stopera Schalke 04 (zbieżność z wynikiem meczu z Portugalią przypadkowa), to mimo wszystko trudno nie znaleźć pewnego sensu w jego logice. 

Cóż jednak z tego, skoro z drugiej strony fakty wciąż pozostają faktami. Pauleta zabawił się z polskimi defensorami (nie tylko Hajtą, co niewielu zauważa), a Almería po 20 ligowych meczach pozostaje bez choćby pojedynczego zwycięstwa w La Lidze. Bilans naszego dzisiejszego rywala to zero wygranych, sześć remisów i aż czternaście porażek. Jak więc nietrudno policzyć, łączny dorobek przez całą rundę wynosi zaledwie sześć punktów. Mowa też o zespole, który przez cały sezon był na prowadzeniu łącznie przez 140 minut, a średnia traconych goli na mecz wynosi 2,15. Tutaj małe, choć marne pocieszenie – w Europie da się znaleźć dwie gorzej broniące drużyny, którymi są Sheffield (49 goli) i Darmstadt (44). Cóż jednak z tego, skoro po raz ostatni Andaluzyjczycy zasmakowali ligowego zwycięstwa, gdy człowiek dopiero uczył się rozpalać ogień 20 maja zeszłego roku z Mallorcą. 

„Co musiałoby się wydarzyć, by Almería się utrzymała?”, być może się zastanawiacie. Jak na nasze, to musiałoby się wydarzyć to samo, co w przypadku Joana Laporty, gdyby ten chciał zdobyć olimpijskie złoto w biegu na 110 metrów przez płotki. Cud. Żeby jednak nie było, że tylko się wyzłośliwiamy, nie możemy pozostać ślepi na fakt, że akurat w ostatniej kolejce podopieczni Gaizki Garitano byli sprawcami niemałej niespodzianki, ponieważ udało im się bezbramkowo zremisować z Gironą. Rezultat ten sprawia, że w praktyce nasi dzisiejsi rywale w dwóch spotkaniach mogą umożliwić nam objęcie samodzielnego prowadzenia w ligowej tabeli. 

Czysto teoretycznie (praktyka często swoje, więc zostawiamy sobie wentyl bezpieczeństwa) starcie z Almeríą przychodzi w idealnym momencie. W ostatnich tygodniach Królewscy przeżyli bowiem bardzo intensywny czas. Po świetnych występach w Superpucharze Hiszpanii i zdobyciu trofeum przyszedł zimny prysznic w postaci odpadnięcia z Pucharu Króla w kolejnej potyczce z Atlético. Spotkania z Almeríą, a następnie z dwoma zespołami środka tabeli, Las Palmas i Getafe, rzecz jasna nie pozwolą nam w pełni się rozluźnić, ale mimo wszystko mogą umożliwić złapanie oddechu przed ponownym wejściem na pełne obroty. Terminarz od początku lutego będzie bowiem niezwykle wymagający, by wspomnieć o kolejnych derbach, starciu z Gironą, czy dwumeczu w Lidze Mistrzów.

Nie mamy pojęcia, czy Real po ostatnim niepowodzeniu będzie chciał dziś wyżyć się na autsajderze, czy też jednak wolałby po prostu na spokojnie i bez szarżowania zrobić swoje. Wątpliwości nie ulega jednak fakt, że strata punków w dzisiejszym meczu byłaby po prostu nie do zaakceptowania. Jeśli po dzisiejszym meczu usłyszymy, że rywal też gra w piłkę, a nam nie chciało wpadać, to… Nie, to nie może się wydarzyć. 

* * *

Mecz z Almeríą na Santiago Bernabéu rozpocznie się dzisiaj o godzinie 16:15, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale CANAL+ Sport 2 w serwisie CANAL+ Online.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!