Bernabéu, dwóch Argentyńczyków i żadnego Anglika
„Historyczna zasada prezesa Realu Madryt dotycząca kompletowania drużyn znajduje wyjątek w osobie Jude'a Bellinghama”, zaczyna swój felieton na łamach El País Alfredo Relaño. Hiszpan to emerytowany dziennikarz i były dyrektor dziennika AS od 1996 do 2019 roku, ale ciągle udziela się w mediach.
Raymond Kopa, Héctor Rial, Alfredo Di Stéfano, Ferenc Puskás i Paco Gento w 1977 roku. (fot. El País)
Santiago Bernabéu mawiał, że każda dobra drużyna powinna mieć dwóch Argentyńczyków i ani jednego Anglika. To był jego pierwszy wielki Real Madryt, ten z Di Stéfano i Rialem, a naprzeciw stał Milan, jego wielki rywal w tamtych latach, z Grillo i Cucchiaronim. Zapytałem go, dlaczego żaden Anglik, a on powiedział mi, że Anglicy są dobrzy, ale… w Anglii. Bez złośliwości uważał, że to naiwniacy, łatwe ofiary przebiegłości, w której Latynosi, a zwłaszcza Porteños (mieszkańcy portowych miast – dop.), byli tak dobrzy. W sezonie 1948/49 podpisał kontrakt z Johnem Watsonem z Fulham na polecenie Mistera Keepinga. Watson zagrał tylko jeden mecz w całej lidze. Bernabéu zdecydował się tylko na niego i już nikogo więcej.
Brytyjski futbol był sztywny, długie podania, bieganie, szarże i skoki, a nie drybling i sztuczki. W latach sześćdziesiątych brytyjskie gwiazdy trafiały do Włoch i poniosły tam sromotną porażkę, z wyjątkiem Johna Charlesa, zwanego The Good Giantem, który, choć był naiwny, to spełnił się w Juve. Ale ogólny pogląd w Europie był podobny do tego, jaki miał Bernabéu: Anglicy tylko w Anglii. Jedynie Bobby Charlton, fenomen w każdym znaczeniu tego słowa, był naprawdę szanowany.
Jeden z ostatnich dowodów tej angielskiej naiwności widzieliśmy na Mistrzostwach Świata we Francji, kiedy Simeone zdołał sprowokować Beckhama, później sprowadzonego przez Real Madryt, gdzie nie spełnił oczekiwań. Podobnie jak Cunningham, McManaman, Owen, Woodgate czy poniekąd Bale.
To nie jest przypadek Bellinghama, który reprezentuje angielski futbolu, ale inny angielski futbolu. Premiership nie jest już zamkniętym rezerwatem tradycji i obsesji, jakim była przed laty. Po pierwsze, nie wszyscy na boisku czy w sztabie trenerskim są Brytyjczykami. Piłka nożna znajduje się tam pod wieloma różnymi wpływami i stała się rasowym tyglem, który ją wzbogaca. W akademiach młodzieżowych uczy się innych rzeczy i są tam chłopcy każdego pochodzenia, podobnie jak w profesjonalnych drużynach, które są ich odzwierciedleniem. Bellingham zresztą opuścił Anglię w wieku 16 lat, by dalej uczyć się gry w Borussii Dortmund.
Anglik nie zostałby odrzucony przez Bernabéu. Jego futbol nie jest sztywny, ale zróżnicowany. Nie jest rozpieszczonym graczem, ale miewa temperament, czasem nawet zbyt mocno okazywany, jak wtedy, gdy odpowiedział na gwizdy na Metropolitano tym atakiem na Correę. Nie był z tego powodu usatysfakcjonowany, ale stara się iść dalej i to dalej jest jego celem. Jego katalog nie zawierał tego, ale wszystko inne: to elegancki i pomysłowy pomocnik z długim krokiem. Zaskoczeniem było zdobywanie bramek. W poprzednim sezonie w Borussii strzelił 14 goli w 42 meczach, czyli średnio jedną bramkę co trzy spotkania, znakomicie jak na pomocnika, ale okazuje się, że w Madrycie strzela gole raz na mecz, do czego aspirują tylko najwięksi strzelcy w historii. Kto by pomyślał?
Pole karne nie przeraża go, ale raczej relaksuje. Wie, jak się ustawić, dostrzec szczelinę i pokonać ją dzióbnięciem buta. Do zdobycia 10 bramek potrzebował 24 strzałów, co jest niezwykłą skutecznością. I w przeciwieństwie do swoich rodaków przed nim, nie izoluje się, nie jest obcym ciałem w drużynie. Wręcz przeciwnie, jest w centrum wszystkiego, nie tylko na boisku, ale w ogólnej atmosferze grupy.
Zadałem sobie trud i spojrzałem na to, co Di Stéfano zrobił w swoich pierwszych 10 meczach tutaj: 11 bramek i 7 asyst. Trzy z jego goli padły z rzutów karnych, dwa dlatego, że został poturbowany, a drugi dlatego, że ktoś zagrał ręką przy podaniu do Olsena. Bellingham ma na koncie dziesięć goli i trzy asysty. Di Stéfano miał 27 lat. Bellingham, w wieku 20 lat, jest w ogródku Di Stéfano i dobrze sobie radzi.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze