Advertisement
Menu

Zwalczyć anomalię

Są rzeczy, które nie zdarzają się codziennie. Nic jednak nie dzieje się samoistnie.

Foto: Zwalczyć anomalię
Fot. Getty Images

Wyobraźmy sobie sytuację, w której w środku lata spada śnieg, albo zimą zauważamy bociana z zadowoleniem przechadzającego się po polu, zaś kierowcy nie czują się ani trochę zaskoczeni warunkami panującymi na drogach. Wyobraźmy sobie, że wartość złotówki przebija wartość euro, a ceny w sklepach idą w dół, zamiast rosnąć. Jakież też byłoby nasze zdziwienie, gdyby Don Emilio stwierdził, że nie zasłużyliśmy na zwycięstwo lub kadra jest niekompletna i wymaga pilnych wzmocnień.

Później zaś wszystko wraca do normy, początkowy szok mija, a życie ponownie toczy się dawnymi torami.

Choć nauka w swej uroczo skostniałej definicji uważa anomalie za zwyczajne odchylenia od średniej, to jednak w życiu codziennym pojęcia „anomalia” używamy także do określenia czegoś bardzo rzadkiego, dziwnego, bardzo odbiegającego od normy, a wręcz – „nienaturalnego”. O anomaliach możemy mówić w najróżniejszych kontekstach – od pogodowych po rynkowe. Futbol rzecz jasna nie jest żadnym wyjątkiem.

Sytuacja, o jakiej dziś mowa nie jest zapewne aż tak jaskrawa, jak te wcześniej wymienione, ale z całą pewnością możemy postrzegać ją w kategoriach anomalii. Jeśli Real Madryt jedzie na Montilivi stoczyć bezpośrednie starcie o fotel lidera i to z perspektywy tej gorzej sytuowanej w tabeli drużyny, to odchylenie od normy jest bowiem oczywiste. Zdajemy sobie rzecz jasna sprawę z tego, że futbol pisze nieprawdopodobne historie, które na scenariusz filmowy nadawałyby się jedynie w ramach produkcji fantastyczno-naukowej. Mimo to chyba zgodzimy się ze stwierdzeniem, że Girona mistrzem Hiszpanii raczej nie zostanie. Przynajmniej logika podpowiada, że szanse na to są wciąż o wiele mniejsze niż większe.

Fakty pozostają jednak faktami – Girona po siedmiu kolejkach, to obok Barcelony jedyny zespół w lidze, który do tej pory nie zaznał goryczy porażki, a w ogólnym rozrachunku punkty stracił tylko raz. Gdyby nie to, że Barcelona swój mecz 8. kolejki rozegrała już wczoraj, kibice Girony mogliby z dumą powiedzieć, że goszczą madrytczyków jako lider. Od momentu remisu z Realem Sociedad w premierowej kolejce ekipa z Katalonii wygrała wszystkie swoje dotychczasowe ligowe potyczki. Na rozkładzie Blanc-i-Vermells znaleźli się kolejno Getafe, Sevilla, Las Palmas, Granada, Mallorca i Villarreal. Pod względem liczby strzelonych goli Girona znajduje się na drugim miejscu za Barceloną (19), która ma jedno trafienie więcej. Mniej bramek stracili z kolei tylko Real (6) i Atlético (5).

Cokolwiek sądzić, żadna anomalia nie dzieje się jednak sama z siebie. Wszystko musi mieć przecież jakieś konkretne podłoże. Gdybyśmy mieli wybrać decydujący o takim, a nie innym stanie rzeczy czynnik, postawilibyśmy na świetną pracę wykonywaną przez Míchela. 47-latek od momentu przejęcia zespołu na starcie sezonu 2021/22 już w pierwszym roku pracy zdążył ponownie wprowadzić Gironę na salony, by następnie zająć z nią bardzo przyzwoite 10. miejsce w La Lidze w kampanii 2022/23.

W klubie o tak ubogiej historii w elicie szkoleniowiec zdołał zaszczepić drużynie filozofię ofensywnej gry bez żadnych kompleksów. Na jego podopiecznych często patrzy się z nieskrywaną przyjemnością. Míchel zbudował zespół, który w obrębie swych ograniczeń umie efektywnie wykorzystywać potencjał i jest wyjątkowo zbilansowany. W oczy rzuca się choćby to, że – jak już wspomnieliśmy – defensywa jest trzecią najszczelniejszą w lidze, a w ataku ciężar rozkłada się równomiernie. W najskuteczniejszym zespole ligi najlepsi strzelcy – Dowbyk i Herrera – mają na koncie po trzy gole. Dwukrotnie do siatki trafiali natomiast López, Sávio i Stuani.

Dość nietypowo prezentuje się również statystyka starć Realu z Gironą. W Primera División z naszym dzisiejszym rywalem mierzyliśmy się do tej pory zaledwie sześciokrotnie. Tak czy inaczej, kiedy przyjrzymy się wynikom dotychczasowych potyczek, interesujące jest to, że Girona to zapewne jeden z niewielu rywali, z którymi Królewscy częściej nie wygrywali, niż wygrywali. Katalończycy zwyciężyli bowiem w połowie meczów z Realem, dwa razy górą byli Los Blancos, a raz padł remis. Ostatni triumf nad ekipą z Montilivi datuje się na 28 sierpnia 2018 roku. By zrozumieć, jak wiele wody zdążyło upłynąć w Wiśle, wystarczy wspomnieć, że trenerem Realu był wówczas jeszcze Julen Lopetegui.

Tak oto dochodzimy do momentu, w którym możemy się już w pełni skupić na naszych ulubieńcach. Po porażce w derbach Madrytu udało nam się pokonać 2:0 Las Palmas, co z pragmatycznego punktu widzenia oczywiście musi cieszyć. W przypadku Realu nawet po wygranych potyczkach mimo to często musi pojawić się jakieś ale. Jesteśmy w końcu wyjątkowo trudnymi klientami. O ile po klęsce z Atlético mieliśmy pełne prawo grzmieć na postawę obrony, która na skrzydłach otwierała pasy startowe, a w polu karnym zaznaczała punkt lądowania śmigłowców, o tyle z Kanaryjczykami niepokoić mogła ofensywa.

Skuteczność zespołu była bowiem, eufemistycznie sprawy ujmując, nie za dobra. Rodrygo wyglądał tak, jakby sam już nie miał cierpliwości wobec siebie w obecnej formie, choć nieco ratuje go asysta. Joselu natomiast mimo gola spotkanie mógł śmiało kończyć z hattrickiem. Z ofensywnego tercetu tak naprawdę tylko do Brahima nie można mieć większych zastrzeżeń. Hiszpan po raz pierwszy w tym sezonie zagrał od początku i znów pokazał się z dobrej strony, choć też nie określilibyśmy tego wielką maestrią. Na Las Palmas koniec końców to wystarczyło, ale trudno nie odnieść wrażenia, że w konfrontacjach z silniejszymi rywalami – patrz: miniona niedziela – może to być za mało.

Jedyne pocieszenie w tym, że do zdrowia zdążył już dojść Vinícius. Brazylijczyk otrzymał szansę w drugiej połowie środowego spotkania i nie pokazał nic wielkiego. Po kilkutygodniowej przerwie musi jednak się jeszcze na nowo wdrożyć, a meczowe okoliczności raczej też nie zmuszały go do wypruwania z siebie żył za wszelką cenę. Jeśli nie wydarzy się nic nieoczekiwanego, na Montilivi, zgodnie z zapowiedzią samego Ancelottiego, Vini wystąpi już od początku. Żeby jednak zachować równowagę w przyrodzie, z gry na bliżej nieokreślony jeszcze czas wypadł David Alaba. Coś za coś.

Cel na dziś jest oczywisty: uporać się z na Montilivi z anomaliami i wskoczyć na fotel lidera. Abstrahując już od miałkich stwierdzeń, że rywal także gra w piłkę, każdy mecz na najwyższym poziomie rozgrywkowym jest wymagający, a kibice będą dwunastym zawodnikiem Girony, trzeba mieć na uwadze, że nawet jeśli na 99% nie mierzymy się z przyszłym triumfatorem rozgrywek, to jednak spotkanie z zespołem notującym passę sześciu kolejnych wygranych po prostu nie może być aż nadto łatwe. Nawet nienaturalne zjawiska mogą przecież przeciągać się w czasie. Miejmy to na uwadze.

* * *

Mecz z Gironą na Estadi Montilivi rozpocznie się dziś o 18:30, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale Eleven Sports 2 w serwisie CANAL+ online.

Spotkanie można wytypować w FORTUNA. Kurs na wygraną Królewskich wynosi 1,98.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!