Advertisement
Menu

Potrzeba matką wynalazków

Jak duży postęp możemy jeszcze zaliczyć? Jak wysoko znajduje się sufit technologicznego rozwoju? Czy w ogóle takowy istnieje?

Foto: Potrzeba matką wynalazków
Fot. Getty Images

Ludzkość w ciągu minionych dziesięcioleci (stuleci? tysiącleci?) stosunkowo często ulegać mogła złudzeniu, że postęp zaszedł tak daleko, iż wynalezienie czegoś nowego lub ulepszenie istniejących rzeczy jest już praktycznie niemożliwe. Później jednak pojawiały się telewizory, kolorowe telewizory, telewizja z HD, 4K i pewnie czymś jeszcze, telefony komórkowe, ogólnodostępny internet, WiFi, smartfony… Komputery zdążyły natomiast przejść ewolucję od ustrojstw zajmujących całe pomieszczenia do komputerów przenośnych dźwigających bajecznie zrealizowane od strony wizualnej produkcje pokroju Hogwarts Legacy czy Cyberpunka. Wyjątkowo modne ostatnio stały się także tematy związane ze sztuczną inteligencją i jej ewentualnym wpływem zwłaszcza na rynek pracy.

Przy tak zaawansowanej technologii, jaką oferuje współczesny świat, niektórzy z nas od czasu do czasu zapewne zastanawiają się, ile kroków do przodu jesteśmy w stanie jeszcze w najbliższym czasie postawić. Kuchenka mikrofalowa z funkcją oglądania Netflixa? Mówiące lodówki już przecież istnieją. Teleportacja? Funkcja wyszukiwania zapachów w Internecie? E-alkohol? Bezbłędny głosowy symultaniczny tłumacz wszystkich języków świata? A jeśli postęp jest już zaplanowany przez możnych tego świata na ileś lat wprzód, ale jest po prostu trzymany w tajemnicy i dozowany nam w małych porcjach, byśmy nie oszaleli od przebodźcowania? No dobrze, to już snucie trochę zbyt dziwnych wizji, za bardzo się rozpędzamy. Urażonych pseudofilozoficznymi dywagacjami przepraszamy.

Nie ulega wątpliwości, że technologia ma także olbrzymi wpływ na współczesny futbol. Dość wspomnieć, jaką rewolucję stanowiło wprowadzenie wideoweryfikacji czy też jak różnorodne parametry jesteśmy obecnie w stanie zbadać u piłkarzy podczas treningów. Zastanawiać przy tym wszystkim może jednak także to, ile da się zmienić jeszcze w samej grze w obrębie ustalonych i w miarę niezmiennych przepisów. I choć niniejszy tekst na pewno nie da jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, to mimo wszystko właśnie obserwujemy proces, w trakcie którego Carlo Ancelotti mówi „sprawdzam”.

Zarówno kierunek, w jakim podąża futbol, coraz wyraźniej oparty na fizyczności, wybieganiu i sile, jak i procesy kadrowe w klubie zmusiły Włocha do wymyślenia Realu Madryt na nowo. Realu Madryt bez Benzemy, bez kontuzjowanych Militão i Courtois i w kompletnie nowym ustawieniu 4-4-2, w którym żaden z dwójki wyjściowych napastników nie może raczej stanąć przed lustrem i powiedzieć „jestem typową dziewiątką i bardzo lubię skakać do wrzutek”. O ile jednak wybitni naukowcy nieraz dopiero po długich latach dociekań i badań z dumą prezentują światu swe odkrycia czy lekarstwa na choroby wszelkiej maści, o tyle od Carletto rezultat wymagany jest niemalże od zaraz. Przy tym wszystkim należy też pamiętać, że 64-latek jeszcze nie tak dawno był raczej ostatnią osobą, która stwierdziłaby, że 4-3-3 to już w sumie należałoby odstawić do lamusa, a zależność zespołu od Benzemy jest zerowa. Jak jednak mawiają stare powiedzenia, potrzeba matką wynalazków, a lepsze jest wrogiem dobrego.

Choć przedsezonowe sparingi mogły budzić pewne wątpliwości, zwłaszcza w kontekście gry obronnej, na ligową inaugurację Real spisał się co najmniej nieźle. A rywal przecież nie należał do najłatwiejszych. Nawet jeśli wyniki mówią co innego, to jednak wyjazdy do Bilbao wciąż nie są przyjemne. Królewscy zagrali bardzo dojrzale i pragmatycznie jak na zespół dopiero przyzwyczajający się do nowej filozofii szkoleniowca. Dwa stosunkowo szybkie ciosy i spokojna kontrola na jednym z najgorętszych obiektów w Hiszpanii mogły nastrajać zdecydowanie pozytywnie. Pozostawienie na ławce Toniego Kroosa i Luki Modricia stanowiło zaś jasny sygnał, że transformacja ma przebiegać harmonijnie, ale też w zdecydowany sposób.

Więcej pytań wzbudził paradoksalnie mecz z broniącą się do ostatniej chwili przed spadkiem Almeríą. Gol stracony już na samym początku po strzale głową nieobstawionego i niezbyt przecież rosłego Arribasa mógł zasiać wątpliwość już na starcie potyczki. Królewscy przez długi czas nie za bardzo wiedzieli, jak zabrać się za rywala, a w ostatnim kwadransie przed przerwą oddali inicjatywę Almeríi, która przy odrobinie szczęścia mogła pokusić się o ponowne wyjście na prowadzenie (wcześniej dość przypadkowe trafienie zanotował Bellingham). Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że zwycięstwo 3:1 było owocem głównie indywidualnych błysków. O ile jednak środek pola faktycznie działa jak należy, o tyle w tyłach być może jeszcze nie wszystko się zazębia, a Vinícius i Rodrygo chyba potrzebują jeszcze chwili, by w pełni komfortowo poczuć się w roli nominalnych środkowych napastników. Jakkolwiek jednak spojrzeć, Real wygrał oba dotychczasowe spotkania, co udało się jeszcze tylko Rayo i Valencii. Nastrojenie wszystkich strun na odpowiednią częstotliwość niekoniecznie musi więc stwarzać pewne problemy tylko w przypadku zmiany ustawienia.  Z tym większą ciekawością przyglądać będziemy się temu, w jakim kierunku dalej podążać będą Los Blancos.

Największym wsparciem w początkowej fazie badań trenera okazał się bez cienia wątpliwości Jude Bellingham. Gdyby nie Eden Hazard można by śmiało stwierdzić, że Anglik to najbardziej działający na wyobraźnię transfer w ostatnim dziesięcioleciu. 20-latek w przeciwieństwie do wciąż bezrobotnego kolegi po fachu z miejsca zaczął zachwycać. Już nawet pal licho trzy gole i asystę po dwóch kolejkach. Nowy gracz Królewskich dobrze robi po prostu wszystko. Dość przewrotnie można by stwierdzić, że poza dwiema nieco szczęśliwymi bramkami w żadnym innym jego zagraniu nie dało się dostrzec dzieła przypadku.

W Bilbao i Almeríi był on bezsprzecznie najlepszym graczem drużyny i, tak jak od niego wymagano, od pierwszego dnia bierze na swe barki niemal całą odpowiedzialność za powodzenie nowego schematu. Mamy świadomość tego, że Bellingham zagra w białej koszulce jeszcze nie jeden i nie dwa gorsze mecze, jednak mimo to wypada się cieszyć, że trafił on z formą na ten kluczowy dla zmian taktycznych moment. Czy w dłuższej perspektywie zacznie mówić się o, jakkolwiek pokracznie to zabrzmi, Bellinghamodependencii? Czas pokaże. Biorąc jednak pod uwagę, w jak gorącej wodzie są kąpani hiszpańscy dziennikarze, do wymyślenia podobnego hasła brakuje na oko jeszcze z dwóch goli lub jednego szczególnej urody.

W trzeciej kolejce poliftingowy Real Madryt podejmie Celta Vigo, czyli 13. drużyna poprzedniego sezonu. Przytoczenie samego miejsca w tabeli tworzyłoby jednak pewną iluzję, ponieważ nasz rywal minione rozgrywki zakończył zaledwie dwa punkty nad strefą spadkową. Niewykluczone zresztą, że do dzisiejszego spotkania by koniec końców nie doszło, gdyby nie Iago Aspas i jego 12 ligowych trafień. Alternatywną rzeczywistość zostawmy jednak z boku i skupmy się na tym, jak w ostatnich latach prezentowały się niezaprzeczalne fakty. A są one takie, że Celcie na Balaídos w ostatnich latach z Realem kompletnie nie idzie. W dziesięciu ostatnich potyczkach na własnym stadionie gospodarze nie odnieśli ani jednego zwycięstwa. Szczytem możliwości były dwa remisy, z czego najświeższy datowany na początek stycznia 2018 roku.

Nie bylibyśmy jednak sobą, gdybyśmy doszli do wniosku, że możemy darować sobie przypomnienie ostatniej wpadki w Vigo. A jest ona naszym zdaniem do dziś zdecydowanie niedoceniana w kontekście zaprzepaszczonej szansy na mistrzostwo. W 37. kolejce sezonu 2013/14 Królewscy polegli na Balaídos 0:2 po dwóch bramkach Charlesa. Drużyna rozgrywki zakończyła na 3. miejscu ze stratą trzech punktów do mistrzowskiego Atlético. Choć oczywiście jasne stwierdzanie, że gdyby nie klęska w Galicji, Real miałby jeden puchar więcej, mocno zabolałoby wyznawców efektu motyla, to jednak nie da się też kategorycznie temu zaprzeczyć.

Jako że szkoleniowcem Realu był w tamtym czasie nie kto inny jak Carlo Ancelotti, to aż prosi się, by płynnie przejść do wątku łączącego szkoleniowców obu zespołów. Trenerem Celty jest bowiem od tego sezonu nie kto inny jak Rafa Benítez. To właśnie Hiszpan zastępował Carletto w Realu Madryt po sezonie 2014/15. Co więcej, Benítez wskoczył też za Ancelottiego w Evertonie, gdy Włoch wracał do stolicy Hiszpanii. W bezpośrednim starciu obu panom przyjdzie jednak zmierzyć po raz pierwszy od aż od sezonu 2009/10. Rafa był wówczas trenerem Liverpoolu, jego rok starszy kolega po fachu prowadził natomiast Chelsea. Z obu potyczek zwycięsko wyszli The Blues (dwukrotnie padał wynik 2:0). O wiele bardziej w pamięć zapadły jednak z całą pewnością dwa boje stoczone między szkoleniowcami w finałach Ligi Mistrzów. W Stambule w edycji 2004/05 w dramatycznych okolicznościach lepszy okazał się Liverpool Beníteza, dwa lata później Milan Ancelottiego wziął jednak rewanż i pokonał The Reds w starciu o uszaty puchar. Gdy człowiek spojrzy z perspektywy historii na te zasługujące na osoby artykuł przecinające się losy obu trenerów, aż można by dojść do wniosku, że trochę szkoda, iż obaj trenerzy po tylu latach spotkają się w okolicznościach już na wejściu faworyzujących konkretny zespół. Być może jednak każdy znajduje się w tym miejscu, w którym powinien?

Jakkolwiek patrzeć, kariera trenerska tym różni się od kariery piłkarskiej, że przy chłonnym umyśle i nieopieraniu się postępowi można w niej odnosić sukcesy nawet w bardziej zaawansowanym wieku. Sposób bycia Carlo Ancelottiego oraz jego wiek nie pozwoliłyby nam nazwać go już teraz seniorem. Swoje 64-latek jednak na pewno przeżył, przez lata zdążył sobie wyrobić sprawdzony warsztat, ale sam fakt, że na szczycie utrzymuje się tak długo, musi świadczyć o chęci nieustannego rozwoju. Nawet nobliści niejednokrotnie wieńczyli swoją karierę tą prestiżową nagrodą, dochodząc do przełomowych odkryć lub pisząc arcydzieła w podeszłym wieku. Wystarczy wspomnieć, że najstarsza laureatka w dziedzinie literatury, Doris Lessing, wyróżniona została w wieku 88 lat. Dlaczego więc mielibyśmy nie wierzyć, że tak wybitny fachowiec jak Carletto nie będzie już w stanie wynaleźć nowego Realu Madryt? Nobla być może za to nie otrzyma, ale w pełni zadowolilibyśmy się po prostu kolejnymi trofeami.

***

Mecz na Estadio Balaídos rozpocznie się dzisiaj o 21:30, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale CANAL+ Sport 2 w serwisie CANAL+ Online.

Spotkanie można wytypować w FORTUNA. Kurs na zwycięstwo Królewskich wynosi 1,71.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!