Trudna miłość
Miłość to jednak piękna rzecz.
Fot. Getty Images
PRZEWIDYWANE SKŁADY NA FINAŁ PUCHARU KRÓLA
Chyba wszyscy marzą o czystej, nieskalanej niczym i bezwarunkowej miłości. Każdy chce kochać, być kochanym i takie tam. Sami wiecie. W miłości jednak stosunkowo łatwo o patologiczne odchyły. Miłość może być zakazana, jak Romea i Julii, wywodzących się z dwóch zwaśnionych od dawna rodów. Miłość może być nieszczęśliwa, jak Wokulskiego do Izabeli Łęckiej, która – eufemistycznie rzecz ujmując – miała swojego adoratora gdzieś. Ktoś wyliczył nawet, że pan Stanisław na kartach „Lalki” wydał na nią ponad 7 milionów dzisiejszych złotych. Inwestycja niestety się nie zwróciła.
Miłość może być też najzwyczajniej w świecie trudna. Wie to każdy, kto w jakimkolwiek stopniu ma okazję zasłyszeć nieraz plotkarskie niusy na temat szeroko pojętego świata celebrytów. On coś odwalił, ona popłakała się na Instagramie, on ją przeprosił, kupił jej bukiet kwiatów, ona mu przebaczyła, opublikowała relację na Instagramie, a potem wspólnie udali się na Bali i znów wszystko było cacy. Gawiedzi uśmiechnęło się serduszko, a potem cykl powtarzał się jeszcze X razy aż do momentu, gdy na tapet trafił ktoś inny.
Właśnie trudną miłością można też nazwać relacje, jakie łączą Real Madryt z Pucharem Króla. Choć Real słusznie postrzegany jest jako maszyna do wygrywania trofeów, to jednak dziś z Osasuną rozegramy dopiero nasz szósty finał tych rozgrywek w tym tysiącleciu. Skalę w tym przypadku najlepiej oddaje fakt, że tyle samo razy w tym okresie docieraliśmy także do finału Ligi Mistrzów. Można tutaj szukać wytłumaczenia w postaci mniejszego zaangażowania czy turnieju drugiej kategorii. Ciekawiej jednak robi się, jeśli przyjrzymy się, jak te finały się kończyły. W nich przecież o lekceważeniu czy wystawianiu rezerw nie mogło być już mowy.
Podczas gdy w Champions League zanotowaliśmy w decydujących bojach komplet zwycięstw – 6/6 – dziś (w razie dogrywki jutro) w najlepszym razie wyrównamy liczbę sukcesów i niepowodzeń. W sezonie 2001/02 za Del Bosque lepsze okazało się Deportivo (1:2). Dwa lata później, już za Carlosa Queiroza, po dogrywce pokonała nas Saragossa (2:3). Trzecią klęskę pamięta zaś już zapewne znacznie większa część z nas. Przed dziesięcioma laty polegliśmy bowiem z Atlético pomimo faktu, że spotkanie rozgrywane było na Santiago Bernabéu. Triumf tamten można było postrzegać za symboliczny początek ery Diego Simeone i zarazem początek końca José Mourinho w stolicy Hiszpanii.
Po puchar udawało się sięgać natomiast w sezonach 2010/11 i 2013/14. W obu przypadkach smak sukcesu był wyjątkowo słodki, ponieważ w pokonanym polu pozostawialiśmy Barcelonę. Oba finały pozostawiły też po sobie niezapomniane obrazki. Za pierwszym razem o wadze niewznoszonego przez 18 lat pucharu najdobitniej przekonał się Sergio Ramos, który podczas świętowania upuścił trofeum pod koła autokaru. Trzy lata później z kolei… No dobrze, dziś odpuścimy Bartrze i po prostu napiszemy, że Bale zdobył bramkę, która powinna przypominać co poniektórym o zachowywaniu należytego szacunku do Walijczyka za jego osiągnięcia w kluczowych momentach.
Jakkolwiek jednak patrzeć, na Pucharze Króla sparzali się nawet najwybitniejsi szkoleniowcy i piłkarze. Dość powiedzieć, że Zinédine Zidane w swoim dziesięcioletnim związku z Realem jako zawodnik i trener nie sięgnął po to trofeum ani razu. Kiedy mówimy o Pucharze Króla trudno też wymazać z pamięci wybryki pokroju 0:4 z Alcorcónem za Pellegriniego, 2:3 z Realem Unión za Capello czy 1:2 z Alcoyano, po którym Zizou stwierdził, że „to nie wstyd”, choć my ośmielamy się twierdzić inaczej. Raz nawet, to również duża sztuka, odpadliśmy walkowerem, gdy kibice Kadyksu kazali z trybun sprawdzić Rafie Benítezowi Twittera. Okazało się bowiem, że na boisku przebywał nieuprawniony do gry Denis Czeryszew. Carlo Ancelotti może zostać pierwszym od ponad 40 lat trenerem Los Blancos, który po trofeum sięgnął z zespołem dwukrotnie. Poprzednio udało się to Luisowi Molowny'emu w 1982 roku. Hiszpan oba trofea zdobywał w odstępie ośmiu lat, Carletto w najlepszym wypadku będzie potrzebował na to rok więcej.
– Dla Realu Madryt to jeden z wielu finałów, dla nas to jest „ten” finał – wyznał przed meczem dyrektor sportowy Osasuny, Braulio Vázquez. Z jednej strony trudno dziwić się jego logice, ponieważ raczej nie zamienilibyśmy się z klubem z Nawarry na liczbę trofeów i rozgrywanych finałów. Co więcej, dla Los Rojillos to wręcz najważniejsze spotkanie w historii klubu, ponieważ do tej pory okoliczności nie zmusiły ich nawet do zaopatrzenia się w gablotę na puchary. Z drugiej jednak, jeśli Real ma jeszcze coś do udowodnienia, to właśnie w Copa del Rey. Wciąż możemy mówić tu o miłości Królewskich do Pucharu Króla, bo przecież bez miłości nie byłoby łącznie 19 triumfów w tych rozgrywkach. Nie sposób jednak oprzeć się przy tym wrażeniu, że jest to właśnie miłość trudna, w której relacja przechodzi regularnie przez kryzysy.
By zakończyć ten dzisiejszy, musieliśmy przebyć długą drogę rozpoczętą na bagnach w Cáceres, wiodącą następnie przez remontadę z Villarrealem, kolejną dogrywkę z Atlético i wspaniały triumf na Camp Nou po porażce w pierwszym meczu. Do pojednawczej fotki na Instagrama brakuje więc tylko i aż jednego meczu. Meczu, w którym rywal zapewnił sobie jednak udział wyjątkową niezłomnością.
Nie da się bowiem inaczej określić drogi Osasuny do wieczornej konfrontacji. Gdyby brać pod uwagę pucharowe zmagania podopiecznych Jagoby Arrasate od momentu, w którym zaczynał je Real, za każdym razem do awansu potrzebowali oni dogrywki lub rzutów karnych. 3. runda? Gol na 2:1 w 113. minucie z Tarragoną (samobój). Dalej? Gol na 1:1 w doliczonym czasie gry z Betisem, konieczność odrabiania strat w dogrywce i wygrana w karnych. W ćwierćfinale z Sevillą gol na 1:1 stracony w 4. minucie doliczonego czasu i zimna krew w dogrywce. W półfinałowym dwumeczu z Athletikiem wygrana 1:0 u siebie, 0:1 w podstawowym czasie gry rewanżu i bramka na wagę finału w 116. minucie.
Myślenie, że coś wygra się dziś samo, jest więc absolutnie niedopuszczalne. Nie mamy zresztą wątpliwości, że drużyna Ancelottiego jest tego świadoma. Tak, wiemy, że zaraz półfinał z City, że Haaland biegnie sprintem nawet podczas rozbiegów do karnych i żywi się surowymi sercami obrońców, a Liga Mistrzów to ta jedna jedyna wybranka Realu Madryt. Ale, cholera, to jest finał. Trzeba go po prostu wygrać bez względu na wszystko. Dzisiaj jutra nie ma.
* * *
Finał z Osasuną rozpocznie się o 22:00, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale TVP 1 w serwisie CANAL+ Online.
Spotkanie można wytypować w FORTUNA. Kurs na gola Benzemy to 1,55, Viniego 2,40 i Rodrygo 2,80, a u rywali Budimira i Ávili po 4,70.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.
Wyniki na żywo i przebieg meczów w ten weekend możesz sprawdzać na platformie Flashscore.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze