Vinícius powinien przeprosić
Obrońcy moralności cały czas wytykają Brazylijczykowi protestowanie wobec decyzji sędziów, ale pomijają polowanie ze strony rywali. Vinícius nie jest pierwszym, który się z tym mierzy, stwierdza w swoim tekście Ángel del Riego z El Confidencial.
Fot. Getty Images
Ten sezon La Ligi mija bardzo szybko i nie pozostawia po sobie wspomnień, które zapadną w pamięci. To będzie jedynie statystyka w bordowo-granatowej gablocie. To liga 1:0, Araújo i Ter Stegena. Rozgrywki śmiertelnie zranione przez Sprawę Negreiry, która wynika nie tylko z hiszpańskiej historii, ale po prostu antimadridismo. Na końcu nienawiść do najlepszych doprowadziła do zgnicia całości. Sędziowie zareagowali na sprawę korupcyjną kolejnymi decyzjami na korzyść Barcelony, które można łatwo zrozumieć na podstawie intuicji, ale nie da się ich wytłumaczyć z racjonalnego punktu widzenia.
To sposób na zranienie Realu? To zazdrość o osiągnięcia? To cynizm, o którym w kontekście hiszpańskiego społeczeństwa mówią Brytyjczycy? To bojkot rzekomo posiadającego władzę Realu, by pokazać swoją wolność? Całkiem niedawno wieczorne wiadomości otwierano pogromem 5:0 na Realu i Mourinho, którego uznawano za posłańca diabła.
Królewscy stali się wtedy drużyną arystokratów w łachmanach. Szlachcicami z obsesją na punkcie swojej legendy, którzy byli na swoim miejscu tylko dzięki historii. Opinia publiczna dostrzegła tą słabość i była okrutna wobec drużyny, na czele której stał flagowy maszkaron. Cristiano Ronaldo był perfekcyjnym celem obelg ludzi, którzy masowo stawali w oczekiwaniu pod gilotyną. Real opierał się, zabunkrował się w miejscu, które miało być ruiną klubu i stworzył zwycięską cywilizację, która dzisiaj wydaje się nie mieć końca. W Europie. Bo Hiszpania pozostała polem Barcelony. Ta zagadka pozostaje nierozwiązana, a istniała już w czasach Raúla, Redondo czy Roberto Carlosa, gdy sytuacja nie była doprowadzona do takiego ekstremum.
WINNY JEST VINÍCIUS?
Ta naruszona i zakurzona psychika, która stworzyła publiczny przekaz o tym, że zwycięska drużyna musi wykazać się skromnością, aby została zaakceptowana przez ludzi, utrzymuje się do dzisiaj i znajduje sobie stale nowy temat. Obecny to Vinícius. Najlepszy piłkarz La Ligi. Największy kreator sytuacji w Zachodniej Europie. Ostatnie piłkarskie delirium z Ameryki Południowej, która stale ratuje futbol od banalności efektywności. Jeden z trzech najlepszych piłkarzy na świecie. Ktoś, kto w każdym meczu robi coś, czego nie widziano nigdy wcześniej. Ktoś, kto wydaje się grać w innym wymiarze. Najbardziej rozrywkowy piłkarz, jaki może istnieć. Wchodzący z piłką w niemożliwe pojedynki, które wygrywa niczym w grze komputerowej. Chcą tak grać wszystkie dzieciaki, chcą go mieć wszyscy kibice.
Ale nie, nie w Hiszpanii. Tutaj Vinícius przez lata był wyśmiewany aż pewnego dnia przestał bawić i zaczął wzbudzać strach. Wtedy rozpoczęło się polowanie. Już nikt o tym nie pamięta, ale ta liga uciekła Realowi w meczu na Majorce. Gospodarze jako drużyna skupili się wyłącznie na kopaniu Brazylijczyka. Piłkarz nie spuszczał głowy i szedł do przodu, ale sędzia patrzył w drugą stronę i skończyło się to porażką Królewskich w najgorszym dla nich momencie. Od tamtego momentu wszyscy wiedzieli, co trzeba robić. Szczególnie obrońcy moralności. Ci sami, dla których Cristiano był arogantem, agresorem i prowokatorem, a okrzyki przeciwko niemu to zawsze była kwestia tylko kilku niegrzecznych fanów na stadionie.
Ci sami obrońcy moralności pokazali się po meczu Realu z Gironą. W tamtym spotkaniu, które Królewscy przegrali, Vinícius kilka razy praktycznie sam przedryblował całą drużynę rywali. W jednej z akcji został kryminalnie sfaulowany w kostkę, po czym wstał i dotknął herbu. Nic więcej. Ten gest wywołał moralne napomnienia ze strony dziennikarzy, którzy ukrycie marzą o upadku Realu. Ci ludzie stawiają na wadze dwie rzeczy: grę Viníciusa i jego prowokujące zachowania. Wynik to równowaga. Bo przecież jeśli jest kopany, to z jakiegoś powodu. Nie można przecież tak grać, z taką radością i swobodą. Ten chłopak nie ma pojęcia, gdzie jest. Należy mu to wytłumaczyć i go naprostować.
TO NIE PIERWSZY TAKI PRZYPADEK
To samo mówiono o Fernando Hierro, któremu poświęcano w prasie całe felietony. Mówiono, że jego styl pochodzi z poprzedniej epoki. Że jego faule naruszają wspaniały stadion, na którym gra. Że powinien przeprosić i zmienić swoje podejście. Hierro nigdy tego nie zrobił, a w finale w 1998 roku był ochroniarzem przed bramką Realu. Najlepszym piłkarzem meczu, który przywrócił Real na szczyt przy sępach, które krążyły nad klubem 32 lata.
To samo dotyczyło Sergio Ramosa. Kiedy Barcelona zniszczyła Real 5:0, Ramos w furii zaczął faulować na lewo i prawo, a w końcu wyleciał z boiska. Serce nie do okiełznania. Ówczesny dyrektor klubu Jorge Valdano, który przecież tak dba o wizerunek Realu, kazał mu wyjść i przeprosić. Nie dało się tego zrozumieć w momencie takiego upokorzenia. Przeprasza, ale za co? Za to, że istnieje? Że gra w Realu? Że nie potrafił ukryć emocji? To lekcja dla wszystkich. Ramos w przyszłości może się uspokoił i zrozumiał, co znaczy bycie kapitanem Realu oraz jakie ma to konsekwencje polityczno-społeczne, ale nigdy więcej za siebie nie przepraszał.
O Cristiano powiedziano już wszystko. On uczynił z okrzyków kibiców rywali - w Hiszpanii, bo za granicą go podziwiano - destylator nienawiści, który był tak świetny, że praktycznie doprowadzał do drużynowego katharsis. Od niego wymagano zmiany zachowania od pierwszego dnia gry w Hiszpanii. Mówiono, że jest złym obywatelem. Że jest agresywny, że zachowuje się arogancko, że lekceważy fanów rywali. On jednak ku zaskoczeniu wszystkich nie chciał zmieniać siebie ani swojej gry. Do końca grał z tą maską. Na końcu zawsze czekały na niego Puchary Europy i Złote Piłki. Nagradzano jego talent, jego pragnienie i niebezpieczną szczerość.
Hierro, Ramos, Cristiano, Vinícius. Wszyscy byli kluczowi w kolejnych Realach Madryt, które zdobywały Puchar Europy. Hartuje się ich iberyjskiej odklejce, a na boiskach Ligi Mistrzów wydają się pokazywać, kim są naprawdę. „Byk na moim rodeo, potężny byk na obcym rodeo”, mawiał Martín Fierro, czyli ulubiona postać Alfredo Di Stéfano. On był pierwszym z wszystkich. Najbardziej wyniosłym, najbardziej bezczelnym, nigdy nieprzepraszającym za zwycięstwo ani nigdy nie odpuszczającym wobec obelg. Pierwszym z wielkich zwycięzców, który rozpoczął ród, w którym ostatnim odgałęzieniem jest Vinícius.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze