O święty spokój
Dziwny jest ten świat.
Fot. Getty Images
Wyobraźmy sobie rzeczywistość, w której za wyrzucenie papierka po cukierku na ulicę mamy iluzoryczne szanse na uniknięcie kary więzienia. Albo realia, w których po latach nienagannej jazdy za drobne przewinienie z bomby do sądu trafia wniosek o dożywotnie odebranie uprawnień kierowania pojazdami. Postawmy się też w sytuacji ekspedientki, która omyłkowo wydała klientowi o dziesięć groszy za mało, a nazajutrz dowiaduje się o konieczności zapłacenia zadośćuczynienia wysokości rocznych zarobków. Wyobraźmy sobie też sytuację, w której na przykład za wejście do lasu możemy otrzymać 10 tysięcy złotych mandatu od Państwowej Inspekcji Sanitarnej.
Brzmi absurdalnie? Jeszcze jak.
A teraz wyobraźmy sobie, że pewna piłkarska drużyna nie dość, że okazuje się najlepsza w kraju, to jeszcze sięga po najwyższy europejski laur. Następnie zaś w sezonie, w którym wszystko jest wywrócone do góry nogami, zalicza fantastyczny start. Potem jednak przegrywa w meczu, w którym może przegrać bez konsekwencji, a następnie remisuje w starciu, w którym rywal zdobywa punkt dzięki kompletnie przypadkowemu karnemu. Choć obie tabele co prawda wciąż wskazują tego samego lidera, w prasie można już czytać o grzechach głównych oraz nie tyle o chwilowej zadyszce, ile o dole. Połowa graczy jednak się nie nadaje, zarządzanie do rzyci, a korona wysadzana drogocennymi kamieniami nagle okazuje się tekturową koroną z Burger Kinga.
Brzmi absurdalnie? Oczywiście. Ale jakże prawdziwie.
Nawet jeśli „odrobinę” hiperbolizujemy, to jednak często właśnie tak w istocie wygląda nasz świat. Świat kibica Realu Madryt. W zasadzie co sezon przeżywamy moment, w którym, gdy okazuje się, że człowiek jest tylko człowiekiem, przedsionek piekła zostaje otwarty. Od lat funkcjonujemy w realiach, gdzie do obwieszczenia kryzysu wystarczy odliczyć do trzech. Po wpadkach z Lipskiem i Gironą dziś walczymy więc nie tylko o pierwsze miejsce w grupie Ligi Mistrzów, ale też o to, by biała świątynia nie musiała odpierać wzmożonego ataku sił nieczystych i jej armii biesów.
Do mistrzostw świata w Katarze pozostały już tylko trzy mecze lub – jak kto woli – ostatnie dziesięć dni przed dłuższą przerwą od klubowej piłki. W zaistniałych okolicznościach dawanie argumentów do siania fermentu i ogólnej paniki jest nam teraz potrzebne niczym szufla do śniegu w środku lata. Cel na dziś możemy zrealizować w teorii na dwa sposoby. Do awansu z pierwszego miejsca w grupie wystarczy nam brak zwycięstwa Lipska bez oglądania się na kogokolwiek lub wygrana z Celtikiem bez oglądania się na kogokolwiek. Ale to teoria. W praktyce jedynym scenariuszem ucinającym złe języki będzie wyłącznie ten drugi.
Gdybyśmy byli Carlo Ancelottim, to powiedzielibyśmy piłkarzom, by po prostu wygrali tę potyczkę dla świętego spokoju. Niewykluczone jednak, że właśnie dlatego nie jesteśmy topowymi trenerami piłki nożnej, ani trenerami piłki nożnej w ogóle. Włoch doskonale wie, że prowadząc Real Madryt, nie ma meczów bez presji. Choć sam zapewne ma pełną świadomość, że momentami nakłada się ją we wręcz niedorzecznych okolicznościach, to jednak musi ten stan rzeczy najzwyczajniej w świecie akceptować.
W tym klubie nie liczy się jedynie końcowy efekt, a przynajmniej nie zawsze. Dość powiedzieć, że awans z pozycji lidera grupy F przy braku wygranej z The Bhoys z dużym prawdopodobieństwem może być postrzegany jako oficjalne rozpoczęcie kryzysu. Zwycięstwo tego wieczoru jest więc ze wszech stron potrzebne całemu madridismo. Któż jednak jest w stanie zaprowadzić spokój w sposób bardziej harmonijny niż właśnie Carlo Ancelotti?
O co natomiast walczy Celtic? Odpowiedzieć na to pytanie można w sposób dyplomatyczny lub bezpośredni. W pierwszym wariancie rzeklibyśmy, że o honor i miłe wspomnienia dla siebie i licznie przybyłych fanów (spodziewanych jest 7000 kibiców gości), w drugim zaś, że najzwyczajniej o nic. Szkoci z pewnością nie tak wyobrażali sobie powrót do europejskiej elity po pięciu latach. W poprzednich meczach ani razu nie zdołali oni wygrać, dwa razy zremisowali i trzykrotnie przegrywali. Sprawia to, że przed ostatnią serią gier nie mają nawet matematycznych szans na prześlizgnięcie się do Ligi Europy. W praktyce wpływ mogą mieć tylko na potencjalną zamianę miejsc zespołów z pierwszego i drugiego miejsca.
Podejrzewamy jednak, że nie powstał jeszcze taki klub, w którym twierdzono by, że w konfrontacji z Realem Madryt nie opłaca się pokazać z dobrej strony. Dla wielu graczy występ na Bernabéu stanowić będzie spełnienie marzeń. Stawka spotkania w takiej sytuacji schodzi na dalszy plan. Jakiekolwiek lekceważenie – zwłaszcza w zaistniałych okolicznościach przyrody – nie wchodzi więc w grę. Gdy nawet można było sobie pozwolić na nieco większe rozluźnienie w starciu z Lipskiem, od razu przekonaliśmy się, że jednak nie do końca.
Wyjdźmy więc dziś na boisko, wygrajmy to i zadbajmy o własne zdrowie psychiczne oraz o to, by do Święta Niepodległości życie toczyło się na tyle normalnie, na ile to w naszym przypadku możliwe.
* * *
Początek meczu dzisiaj o 18:45. Transmisję będzie można obejrzeć na kanale Polsat Sport Premium 2 w serwisie CANAL+ online.
Spotkanie można też wytypować w FORTUNA. Kurs na wygraną Królewskich, która zapewniłaby im pierwsze miejsce w grupie, to 1,24
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze