Advertisement
Menu

Uważaj, o czym marzysz

Któż z nas nigdy o czymś nie marzył?

Foto: Uważaj, o czym marzysz
Fot. Getty Images

Fajnie jest marzyć. Przecież to nic nie kosztuje, a za darmo to i ocet słodki. Marzenia niejednokrotnie wyznaczają nam cel w życiu, pozwalają się rozwijać i czasami wręcz utrzymują nas w poczuciu sensu istnienia. Marzenia mogą być małe, mogą być duże. Mogą być spowodowane potrzebą chwili lub długodystansowe. Mogą tyczyć się dóbr materialnych lub tych mniej namacalnych. Tak naprawdę śmiało moglibyśmy stwierdzić, że zakres tego, o czym marzymy, jest nieskończony.

Jeśli zaś coś z założenia jest niewyczerpywalne, naturalną koleją rzeczy jest w stanie nieraz powodować efekty uboczne czy wręcz niebezpieczeństwo. Nie bez powodu od czasu do czasu da się więc usłyszeć, byśmy uważali, o czym marzymy, bo może się to spełnić. Choć marzenia tyczące się butelki zimnej wody w 40-stopniowy upał czy zjedzenia dużego kebaba (cienkie ciasto, baranina, ostry sos) po ciężkim dniu fizycznej pracy raczej nie wpłyną znacząco na nasze dalsze życie, to jednak te spełnione wielkie marzenia wiążą się często z równie wielką odpowiedzialnością.

Wtedy bowiem przychodzi moment, w którym zdajemy sobie sprawę, że spełnione wielkie marzenie trzeba dalej pielęgnować i pytamy sami siebie: „co dalej?”. Człowiek przecież wyjątkowo szybko przyzwyczaja się do dobrego i jeśli już raz zasmakował dostatku, to nie chce się z nim żegnać. Zależy mu na tym, by utrzymać obecny stan lub też z przyzwyczajenia do gonienia zajączka zawiesza sobie poprzeczkę jeszcze wyżej.

Nasz dzisiejszy rywal, Girona, swoje wielkie marzenie spełnił 19 czerwca tego roku. Wtedy to podopieczni Míchela w rewanżowym meczu finałowym baraży o awans do La Ligi pokonali 1:3 Tenerife (0:0 w pierwszym spotkaniu). Tak oto po trzech latach wygnania Katalończycy ponownie zameldowali się na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w kraju. W mieście rzecz jasna atmosfera święta, przejazd autokarem z otwartym dachem, a następnie impreza do białego rana i wysyp urlopów na żądanie dnia następnego. Nawet najgorszy kac w takich okolicznościach nie przeszkadzał jednak aż tak bardzo. Dla takiego sukcesu warto było przecierpieć ten jeden dzień.

A sukcesem w gruncie rzeczy wcale skończyć się nie musiało. Girona na najniższe miejsce premiowane grą w barażach dostała się rzutem na taśmę. O przyklepaniu szóstej lokaty ostatecznie zadecydował lepszy bilans dwumeczu z mającym na koniec tyle samo punktów Realem Oviedo. No i potem jeszcze trzeba było przecież wygrać barażową przeprawę. W pófinale z Eibarem potrzebna była dogrywka (porażka w pierwszym meczu 0:1 i wygrana 2:0), w finale natomiast u siebie nasz przeciwnik zremisował z Tenerife 0:0 i zwyciężył 3:1 w rewanżu. Choć awans przyszedł w bólach, Girona na przestrzeni sezonu często była chwalona za sam styl gry. Míchel skonstruował zespół prezentujący jak na standardy Segundy atrakcyjny i intensywny futbol, a o brak przerostu formy nad treścią odpowiedzialny był zdobywca 24 goli, Cristhian Stuani.

Po opadnięciu entuzjazmu wreszcie jednak przyszła nieunikniona chwila, od której spełnione marzenie trzeba było zacząć pielęgnować. I już tak różowo nie jest. Girona przed startem La Ligi działała na rynku transferowym z pozoru rozsądnie. Katalończykom udało się sprowadzić kilku co najmniej interesujących piłkarzy. Na Montilivi zameldowali się między innymi uchodzący za jedną z gwiazd MLS Taty Castellanos, mający za sobą parę sezonów regularnej gry w Premier League Oriol Romeu, wypożyczony z City Yangel Herrera, Rodrigo Riquelme czy rzecz jasna Miguel i Reinier.

Skok jakościowy, jeśli chodzi o personalia, nie ulega większej wątpliwości. Jak na razie okazuje się on jednak niewystarczający. Dżinn pod postacią La Ligi za spełnione marzenie o awansie każe sobie bowiem regularnie płacić walutą w postaci punktów. Po jedenastu seriach gier zespół Míchela zajmuje w tym momencie 19. miejsce w tabeli. Na dziewięć zebranych oczek składają się sześć porażek, trzy remisy i tylko dwa zwycięstwa. O ile u siebie idzie jeszcze jak na beniaminka jako tako – po dwie przegrane, remisy i zwycięstwa – o tyle na wyjazdach jest już istny dramat: remis i cztery porażki. Nie, żebyśmy zapeszali, ale przed wizytą na Bernabéu goście nie mają zbyt wielu zdroworozsądkowych powodów do optymizmu. W ogólnym ujęciu 11 kolejek to już być może wystarczająco, by pokusić się o stwierdzenie, że do Madrytu przyjeżdża zespół, który ze sporym prawdopodobieństwem do samego końca będzie walczył o życie.

Real Madryt natomiast może nie płaci aż tak wysokiej ceny za spełnione w zeszłym sezonie wielkie marzenia, jednak też przy dłuższym zastanowieniu trudno nie odnieść wrażenia, że mistrzostwo kraju i triumf w Lidze Mistrzów stawiają nas w dość niezręcznej roli. Jakkolwiek defetystycznie to zabrzmi, na koniec tego sezonu może być bowiem... wyłącznie tak samo lub gorzej. Zarządzanie olbrzymim sukcesem i utrzymywanie się na szczycie jest być może procesem o wiele bardziej złożonym niż planowanie drogi na szczyt.

A koń im wyższy, tym boleśniejszy upadek. Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze choćby w sezonach 2018/19 i 2019/20, kiedy jako wcześniejszy zwycięzca Champions League dwukrotnie odpadaliśmy w 1/8 finału. Również w La Lidze od lat prześladuje nas swego rodzaju klątwa. Mistrzostwa Hiszpanii nie udało nam się bowiem obronić od 2008 roku. Choć od tamtej pory regularnie udawało się wracać na samą górę, to jednak później zawsze coś przestawało w którymś momencie działać. Nawet w czasach legendarnych trzech Lig Mistrzów z rzędu jeden sukces niejednokrotnie zdobywany był kosztem innego. A to zmiennicy mający kluczowe znaczenie dla mistrzostwa zaczęli masowo prosić o odejście, a to Cristiano stwierdził, że było fajnie, ale pora spadać, a to jeszcze kiedy indziej uszaty puchar zdobywało się przy lidze przegranej w styczniu.

Dalecy jesteśmy od mówienia o jakichkolwiek rysach na legendzie Królewskich. Jej nie jest w stanie zarysować już nic. Zwracamy jedynie uwagę na to, z jak niewdzięczną pracą na co dzień zmagać się muszą działacze oraz Carlo Ancelotti i jego podopieczni. Jeśli – odpukać w niemalowane – coś po drodze nie wyjdzie, świat się nie skończy. Zbyt wiele zmiennych i czynników losowych wpływa na rozwój wypadków. Wcześniej jednak musimy być w stanie z czystym sumieniem stwierdzić, że zrobiliśmy wszystko, by nasze spełnione marzenie wciąż było w stanie nam dawać impuls do dalszego działania. Na razie wszystko idzie po myśli i oby tak zostało.

Dla wielu tego typu problemy to problemy pierwszego świata. I tak naprawdę możemy się z tym wyłącznie zgodzić. Jesteśmy jednak kibicami Realu Madryt i po prostu w tym pierwszym świecie od lat żyjemy. Nasz problem zawsze będzie dla nas najważniejszy właśnie dlatego, że jest nasz.

Żeby nie zwariować, być może lepiej byłoby najzwyczajniej w świecie wyjść z założenia, że marzenia się nie spełniają, a marzenia się spełnia? Albo marzyć tylko o tym, by dziś pokonać Gironę, a w kolejnych tygodniach jedynie podstawiać za nią inne drużyny?

* * *

Początek meczu dzisiaj już o 16:15. Transmisję będzie można obejrzeć na kanale CANAL+ Sport 2 w serwisie CANAL+ online.

Spotkanie można też wytypować w FORTUNA. Kurs na wygraną Królewskich z czystym kontem to 2,00.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!