Advertisement
Menu

Vamos a bailar

Dla jednych piłka nożna to tylko kawałek skórzanego flaka, za którym – nie wiedzieć dlaczego – 22 facetów przez ponad 90 minut ugania się do utraty tchu. Dla innych natomiast piłka nożna to niemal całe życie, dzięki któremu – mimo osiągnięcia pełnoletności – znów mogą poczuć tę magiczną dziecięcą beztroskę.

Foto: Vamos a bailar
Fot. Getty Images

„O futebol é alegria. É uma dança. É uma verdadeira festa”. „Piłka nożna to radość. To taniec. To prawdziwa impreza”, tymi słowami swój wpis wspierający Viníciusa Júniora rozpoczął sam legendarny Edson Arantes do Nascimento, czyli po prostu Pelé. Napisał to człowiek, który jako jedyny w historii tej dyscypliny trzykrotnie cieszył się ze zdobycia tytułu mistrza świata. Napisał to człowiek, który w swojej karierze piłkarskiej strzelił ponad 1000 goli. Przynajmniej według Międzynarodowej Federacji Piłki Nożnej. Tak czy siak – jest to cytat z kogoś, kto jak nikt inny rozumie, na czym to wszystko polega. No właśnie, więc na czym?

Na zabawie. Tak po prostu. Piłka nożna to jedna wielka zabawa. Ktoś zaraz skontruje – co ty pier… gadasz człowieku? Dzisiejszy futbol to czysty biznes. Od tego nie uciekniemy. Wielka piłka to również wielkie pieniądze i to już raczej nie ulegnie zmianie. Ale przecież to wcale nie oznacza, że w tym środowisku nie ma ludzi, którzy robią to z pasji i miłości do najpopularniejszego i najbardziej globalnego sportu świata. Kimś takim z pewnością jest Vinícius.

Przypomnijcie sobie jego początki w Realu Madryt. Chaotyczny i nieskoordynowany młodzieniec, który stawiał pierwsze kroki w najbardziej wymagającym klubie świata, dopiero co osieroconym przez bodaj najlepszego piłkarza w jego historii, pudłował raz za razem. Brakowało mu decyzyjności, chłodnej głowy i zimnej krwi. Doprawdy niewiele mu wychodziło. Był wówczas obiektem kpin i drwin oraz praktycznie stałym bohaterem internetowych memów. Rozwój żółtodzioba z São Gonçalo postępował stopniowo, aż w końcu pod skrzydłami Carlo Ancelottiego nastąpiła całkowita eksplozja jego niebagatelnego talentu. Zaczął regularnie trafiać, asystować i stał się decydujący. Najlepszy sezon w swojej dotychczasowej karierze zwieńczył zwycięską bramką w finale Ligi Mistrzów. W nowe rozgrywki wszedł z drzwiami i futryną, utrzymując wysoką dyspozycję sprzed kilku miesięcy. I on miałby się tym nie cieszyć, tak?

Kibice na całym świecie jeszcze wcale nie tak dawno zachwycali się grą innego reprezentanta Kraju Kawy, który wykonywał swój zawód z uśmiechem na ustach. Zapewne bez trudu domyślacie się, że mam na myśli Ronaldinho. Czy komuś to przeszkadzało? Być może kilku takich by się znalazło, ale idę o zakład, że znajdowali się oni w zdecydowanej mniejszości. Tymczasem większość podziwiała boiskową magię zawodnika, dla którego futbol był (O, zgrozo!) najczystszej próby zabawą. Tańczył gorącą brazylijską sambę zarówno z piłką, jak i bez niej. Nawet Luca Caioli, włoski dziennikarz i autor wielu książek o tematyce piłkarskiej, zatytułował biografię popularnego Ronniego „Ronaldinho. Uśmiech futbolu”. Dlaczego zatem uśmiech i taniec Viníego nie mógłby być „uśmiechem futbolu”?

Jeżeli myślicie, że odpowiedź na to pytanie otrzymamy po dzisiejszym meczu na Cívitas Metrpolitano, to muszę Was niestety rozczarować. Może być wręcz odwrotnie. Ale niewiele jest w futbolu lepszych okazji do pokazania esencji swojej własnej filozofii niż starcie derbowe. O rywalizacji Realu Madryt i Atlético Madryt można by napisać kilka tomów pokaźnego czytadła. Wszak to kawał historii hiszpańskiego futbolu. Dziś wieczorem obie drużyny staną w szranki po raz 230. I choć Los Blancos przez lata sukcesywnie zaznaczali swoją dominację nad lokalnym rywalem (świadczy o tym ponad dwukrotnie większa liczba zwycięstw: 113 do 56), to od momentu przejęcia Los Rojiblancos przez Diego Simeone w grudniu 2011 roku coś się zmieniło, a pojedynki dwóch madryckich drużyn nabrały dodatkowego kolorytu.

Simeone-piłkarz był charakterny, zadziorny i nieustępliwy, a Simeone-trener jest… charakterny, zadziorny i nieustępliwy. Czyli jednym słowem – nic się nie zmieniło. Pytany o sekret swojej trenerskiej długowieczności w jednym miejscu, odpowiada krótko: „Jestem szczęściarzem”. Cholo kilka razy zaszedł za skórę madridistas, ale jest to krzywda raczej nieporównywalna do tej, jaką dwa razy wyrządził mu Real. Dwa przegrane finały Ligi Mistrzów z Królewskimi z 2014 i 2016 roku muszą stanowić niewyobrażalną zadrę w sercu Argentyńczyka. W tych niemal pełnych jedenastu latach jego kadencji nie brakowało wzlotów (dwa mistrzostwa Hiszpanii i dwa triumfy w Lidze Europy) i upadków (wspomniane dwie porażki w finałach Pucharu Europy). W tym sezonie Atleti dwukrotnie już traciło punkty, w swoim dorobku ma ich o pięć mniej niż Real, ale – nie odmówię sobie przyjemności powielenia tego jakże utartego frazesu – derby rządzą się swoimi prawami. Derby rozgrywane w tak elektryzującym napięciu panującym między obiema stronami – zwłaszcza.

Dlatego wieczorem nie będzie miało znaczenia to, że Los Merengues wygrali ponad dwa razy więcej derbowych spotkań od swoich sąsiadów zza miedzy. Nie będzie miało znaczenia to, że z ostatniej potyczki tych dwóch drużyn z tarczą wyszło Atlético, pokonując w maju 1:0 świeżo upieczonego mistrza Hiszpanii i odmawiając mu ustawienia symbolicznego szpaleru. Znaczenia nie będą miały również przedmeczowe wypowiedzi: ani ta Koke, kapitana Los Colchoneros, ani tym bardziej ta Pedro Bravo, prezesa hiszpańskiego Stowarzyszenia Agentów Zawodników (AEAF), który niespodziewanie zapoczątkował zyskujący coraz większą popularność w mediach społecznościowych hasztag #BailaViniJr. Znaczenie będzie miało tylko i wyłącznie tu i teraz, czyli pełen pasji i entuzjazmu piłkarski taniec dwóch znakomitych i rywalizujących ze sobą od dekad ekip. Taniec, w którym nie ma miejsca na żadne przejawy dyskryminacji.

Do tego tańca także i nas zaprasza maestro Vinícius. Bo piłka nożna to radość. To taniec. To prawdziwa impreza. A Viní jest tego najbardziej wiarygodnym uosobieniem. I właśnie z tego powodu grzechem byłoby mu odmówić.

Vamos a bailar, Viní. Vamos a bailar, Madrid.

* * *

Początek meczu o godzinie 21:00. Transmisję będzie można obejrzeć na kanale CANAL+ Sport w serwisie CANAL+ online.

Spotkanie można też wytypować w FORTUNA. Kurs na wygraną Realu Madryt to 2,40.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!