Jak Real Madryt sprzedał swoje prawa telewizyjne?
W ostatnich tygodniach w hiszpańskich mediach społecznościowych pojawiło się wiele informacji odnośnie rzekomych dźwigni finansowych Realu Madryt, które miały pokazywać w nieco lepszym świetle to, co ostatnio działo się wokół Barcelony. Bez oceniania poczynań Joana Laporty mamy nadzieję, że ten artykuł pomoże wam rozwiać wątpliwości.
Fot. własne
W ostatnim czasie, w związku z „dźwigniami finansowymi”, które Barcelonie pozwoliły z pozycji klubu w fatalnej sytuacji finansowej zostać królami letniego okienka transferowego, ściągając między innymi Lewandowskiego, Raphinhę czy Koundé, pojawiły się w hiszpańskich mediach informacje, które sugerują, że w pierwszej dekadzie XXI wieku Real Madryt przeprowadził identyczną operację. Niezależnie od tego, co działo się temacie gruntów pod miasteczkiem sportowym, o czym już pisaliśmy, pojawiły się kolejne doniesienia. Przypomnijmy, że Katalończycy sprzedali 25% swoich praw telewizyjnych na następne 25 lat za kwotę, która pozwoli spłacić bieżące zobowiązania oraz zdecydowanie wzmocnić zespół.
Według tego, co przewijało się w hiszpańskich, a nawet w polskich mediach, Królewscy w 2006 roku mieli zrobić dokładnie to samo, a nawet więcej. Chodzi o fakt, że wówczas Real Madryt zawarł z hiszpańską firmą Mediapro umowę, na mocy której sprzedał prawa do transmitowania meczów Realu Madryt w La Lidze aż do 2013 roku w zamian za 1,1 miliarda euro. Było to 100% praw, więc bardzo łatwo pewnym hiszpańskim dziennikarzom było wpaść w narrację, że wówczas sytuacja Królewskich była jeszcze gorsza, niż obecnie sytuacja Barcelony i taka też informacja była w kilku dziennikach czy mediach społecznościowych podawana.
Na początku trzeba wspomnieć, że oczywiście jest to informacja nieprawdziwa. Real Madryt nigdy nie sprzedał praw do przychodów z praw telewizyjnych, jak teraz uczyniła to Barcelona. Rzecz jasna, operację Katalończyków można rozpatrywać różnie, ale celem tego artykułu nie jest w żaden sposób ocena działań Joana Laporty i Mateu Alemany'ego. Między dźwigniami realizowanymi przez Barcelonę a ówczesną operacją Realu Madryt istnieje podstawowa różnica – wówczas prawa telewizyjne w Hiszpanii były zdecentralizowane, co oznacza, że każdy klub otrzymywał prawa do transmisji swoich meczów i sprzedawał je nadawcom. Mogło to doprowadzić do sytuacji, że jedna stacja pokazywała mecze Realu Madryt, druga Barcelony, trzecia Elche, a jeszcze czwarta Valencii. Obecnie są one scentralizowane i sprzedawane jako pełen pakiet.
Wychodząc z tego założenia, łatwo zrozumieć, że Real Madryt sprzedał w 2006 roku Mediapro prawa do pokazywania wyłącznie swoich spotkań w La Lidze. Oznacza to więc, że Królewscy zawarli z telewizją umowę, jaką teraz zawiera z nadawcami sama La Liga, a różnica wynika ze struktury praw telewizyjnych. Warto też wspomnieć, że analogiczną umowę z Mediapro zawarła w tym samym roku Barcelona. Na jej mocy Blaugrana otrzymała za 7 lat (2006-2013) około miliarda euro.
W przypadku Barcelony inne jest to, że do gry wchodzi trzeci podmiot. Każdy klub ma swoje prawa telewizyjne i otrzymuje proporcjonalną część pieniędzy od nadawców. Są to po prostu przychody z praw telewizyjnych. W przypadku Barcelony natomiast w grę wchodzi jeszcze strona trzecia, inwestor, czyli znana już wszystkim amerykańska firma inwestycyjna Sixth Street. Katalończycy otrzymali od owej firmy ogromne pieniądze już dziś, w zamian za to, że przez następne 25 lat co roku 25% tego, co klub otrzymałby z praw telewizyjnych, będzie wędrowało na konto Sixth Street. Reasumując, Barcelona dziś otrzymuje duże pieniądze w zamian za to, że przez następne ćwierć wieku część przychodów klubu wypłaci Amerykanom.
Obie te umowy mają ze sobą jedynie to wspólnego, że dotyczą praw telewizyjnych. Real Madryt sprzedał przysługujące mu prawa telewizyjne konkretnemu nadawcy i gdyby tego nie zrobił, to nikt nie mógłby legalnie obejrzeć meczu Królewskich, ponieważ taka wówczas istniała struktura tych praw. Obecnie kluby nie muszą zajmować się indywidualną, zdecentralizowaną sprzedażą praw telewizyjnych, ponieważ zmieniła się struktura i całość produktu sprzedaje La Liga. Barcelona z kolei oddała prawo do przychodów z tych praw telewizyjnych, otrzymując dziś wysokie kwoty. Jednocześnie przez następne 25 lat będzie otrzymywała 25% mniej, niż gdyby nie zdecydowała się na taką transakcję. Jest to ryzykowne, ale trzeba pamiętać, że prawa telewizyjne nie są całością przychodów klubu.
Sixth Street a Santiago Bernabéu
Ponieważ słowo „prawa” w ostatnim czasie w kontekście Barcelony jest odmieniane przez wszystkie przypadki, pod lupę została wzięta również inna umowa zawarta przez Sixth Street, ale tym razem z Realem Madryt. Nowe Santiago Bernabéu, w dużej mierze dzięki systemowi hydraulicznie chowanej murawy, ma stać się w następnych latach jednym z centrów kulturalnych Madrytu. Plan Florentino Péreza jest taki, by na stadionie Królewskich odbywały się koncerty, targi, konferencje, mecze koszykówki, tenisa czy futbolu amerykańskiego.
Do tak ogromnego przedsięwzięcia Los Blancos jednak nie mają jeszcze odpowiednich narzędzi i sam klub na co dzień nie jest w stanie się tym zajmować. Dlatego też Real Madryt zawarł niedawno umowę z Sixth Street oraz Legends, czyli spółką, w której Sixth Street ma większościowy udział. Obie te spółki będą przez następne 20 lat organizować między innymi powyżej wymienione wydarzenia na Santiago Bernabéu i w zamian będą otrzymywać 30% zysków, a dodatkowo jeszcze zapłacą Królewskim jednorazowo 360 milionów euro, które klub może przeznaczyć na jakiekolwiek ze swoich działań, jak czytamy w oficjalnym komunikacie.
Ta umowa już bardziej przypomina rodzaj dźwigni finansowej zawartej przez Barcelonę, ale też nie całkowicie. To od Sixth Street zależy, ile zarobi. Jeśli Amerykanie zorganizują na Santiago Bernabéu na przykład koncert Coldplay, który przyniesie 10 milionów zysku, Sixth Street zarobi 3 miliony, a Real Madryt – 7 milionów. Jednocześnie Królewscy dzięki temu zyskują know-how odnośnie organizacji tak dużych wydarzeń i założenie klubu jest takie, że w przyszłości już nie będzie potrzebował pomocy ze strony firm inwestycyjnych. Różnica względem dźwigni finansowych Barcelony polega właśnie na tym, że nikt nie byłby w stanie powiedzieć, czy i jak wiele Real Madryt byłby w stanie zarobić bez pomocy odpowiednich ludzi, podczas gdy prawa telewizyjne i ich wzrost w czasie są dość pewnym aktywem.
Podsumowując, żadna z obu tych umów zawartych przez Real Madryt nie jest dźwignią finansową per se, w rozumieniu, w jakim miało to miejsce w przypadku Barcelony. Umowa z Sixth Street i Legends przyniesie Królewskim w długim okresie nie tylko jednorazowy zastrzyk gotówki w wysokości 360 milionów, ale też wieloletnią współpracę z profesjonalistami zajmującymi się „organizacją sportowych i kulturalnych wydarzeń kategorii premium”, jak czytamy na ich stronie, a także, w długim okresie, pomoże w zdobyciu know-how i kontaktów niezbędnych do organizacji takich wydarzeń samodzielnie. W ostatnim czasie pojawiło się bardzo dużo informacji odnośnie kolejnych „dźwigni” zawieranych przez Real Madryt, więc mamy nadzieję, że ten artykuł pomógł w wyjaśnieniu, na czym właściwie te „dźwignie” polegały.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze