Sen, który stał się rzeczywistością
Marzenia mają to do siebie, że zazwyczaj się nie spełniają. Niektóre pragnienia towarzyszą nam do końca życia i nie doczekują się szczęśliwego zakończenia. Nie oznacza to jednak, że dzieje się tak w absolutnie każdym przypadku. Jednym z wybrańców jest niewątpliwie Fede Valverde.
Fot. Getty Images
Urugwajczyk wrócił do najwyższej formy i ponownie stał się piłkarzem budzącym wśród rywali zarówno strach, jak i podziw. Gdy miał niespełna 12 lat, pewnego poranka obudził się z jednej strony wystraszony, z drugiej zaś napełniony dziwną euforią. Pobiegł do rodziców, by podzielić się, że właśnie śnił o tym, jak oklaskuje go pełen stadion. Problemem było jednak to, że we śnie był ubrany na biało. Ukochana drużyna rodziny Valverde, Peñarol, nosiła się na żółto i czarno. Białe barwy przywdziewał zaś wróg – Nacional. Kiedy sen się powtórzył, młodziutki Fede zdał sobie sprawę, że scena ta wcale nie miała miejsca w ojczystym kraju. Stadion był zbyt duży, a jego imię skandowano z dziwnym akcentem.
Valverde nie ograniczał się jednak do analizowania sennika i bujania w obłokach. Przede wszystkim koncentrował się na trzech rzeczach: futbolu, futbolu i futbolu. Konsekwentnie wzmacniał ciało i psychikę, a uwagę na niego zaczęło zwracać wiele klubów. Rodzina mimo wszystko wciąż z rezerwą podchodziła do tego, co mówi się dookoła o młodziutkim Federico. Wątpliwości nie mieli jednak skauci Realu Madryt. Dla nich potencjał Fede był oczywisty. Pierwsze rozmowy Królewscy odbyli z reprezentantem zawodnika, następnie zaś spotkali się z rodziną. Matka pomocnika cały czas nie umiała jednak przyswoić tego, co się dzieje. Zwyczajnie nie wierzyła. Tak czy inaczej, Juni Calafat otrzymał to, czego chciał: podpis gwarantujący pozyskanie jednego z największych talentów południowoamerykańskiej piłki.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła matka Valverde podczas spotkania z Calafatem, było upewnienie się, czy jej syn naprawdę należy do Realu Madryt. Kiedy miała już czarno na białym, że tak właśnie jest, zaczęła rozemocjonowana płakać. Federico miał dołączyć kilka miesięcy później do wielkiego klubu, a sen nabierał namacalną formę. Pierwszy krok został postawiony. Kolejnym była podróż 17-letniego Fede do Madrytu, by podpisać kontrakt i poznać swój nowy dom. Na początku nie planowano żadnych uroczystości związanych z pozyskaniem Urugwajczyka. Jakkolwiek patrzeć, mowa była o piłkarzu dołączającym do drużyny młodzieżowej. Kiedy jednak do stolicy Hiszpanii wybrał się Juan Pedro Damiani, prezes Peñarolu, Florentino postanowił nadać sytuacji nieco bardziej oficjalny rys.
– Któregoś dnia byłem u niego w domu i rozmawiałem z jego matką. Towarzyszył mi mój dziewięcioletni syn. Powiedziałem, że Fede będzie grał w jednym z najlepszych zespołów świata i będzie stanowił punkt odniesienia w najważniejszych meczach. Nie wierzyła. No i proszę – mówi Damiani w wywiadzie udzielonym dla Marki. – Był niesamowitym chłopakiem, pokornym i mającym w sobie coś szczególnego na murawie. Szkółka Peñarolu wypuściła jednak w świat wielu graczy. Za mojej kadencji wybudowaliśmy centrum treningowe i teraz zbieramy tego owoce – dodaje.
Damianiemu bardzo zależało, by towarzyszyć Valvede w tej wielkiej chwili. Kiedy Federico wylądował w Madrycie, nie miał na sobie nawet koszuli czy marynarki, której wymagał tak uroczysty moment. Trzeba było więc udać się do sklepu. Armani? Dolce Gabbana? Nie. Piłkarz wraz z agentem udał się w pośpiechu do jednego ze sklepów Zary, by nieśmiały wówczas Fede nie rzucał się aż tak w oczy.
– Real Madryt ma olbrzymią przewagę w osobie Juniego Calafata. On bardzo szybko potrafi dostrzec w młodym piłkarzu talent. Ma do tego szczególny dar. Jest w tej branży absolutną gwarancją. Wiedział, że ruszając po Valverde, trafia w dziesiątkę. Ludzie tacy, jak Juni są jednymi z niewielu, którzy potrafią przeciwstawiać się klubom-państwom. Zauważa coś w graczach, nim ktoś inny zdecyduje się wydać na nich fortunę – twierdzi Damiani. I ma w tym sporo racji, ponieważ Fede do Realu Madryt trafił za około 5 milionów euro.
Gdy tylko 23-latek odzyskał formę, stał się dla Ancelottiego jednym z fundamentalnych graczy. Kapitalny występ z Levante jest jedynie potwierdzeniem jego świetnej dyspozycji. Siła, dominacja i futbol przystający do dzisiejszych czasów. Choć w czwartek nie udało mu się koniec końców trafić do siatki, publiczność i tak skandowała jego imię. Dokładnie tak, jak we wspomnianym na początku tekstu śnie. Najważniejsze wyzwanie w tym sezonie wciąż jednak przed nim. W Urugwaju są pewni, że wyczekiwany gol z jego strony padnie w paryskim finale.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze