Podbić kolejne miasto-państwo
Jedno z najczęściej powtarzanych powiedzeń głosi, że pieniądze szczęścia nie dają. Jakkolwiek okrutnie to zabrzmi, znacznie zwiększają one jednak szansę na odniesienie sukcesu.
Fot. Getty Images
Zapewne każdy z nas zgodzi się, że nieraz fajnie jest udać się na mecz lokalnej drużyny występującej od czwartej ligi w dół, wypić w jego trakcie sześć piw, nie trafić puszką w zwyzywanego uprzednio sędziego, a następnie wrócić do domu i w myśl idei „Against modern futbol” poczuć satysfakcję z dobrze wykonanego obowiązku. Nie napchaliśmy i tak już pełnej kieszeni żadnego śliskiego typa, dzielnie stawiliśmy czoła szeroko pojętej komercjalizacji sportu i oparliśmy się wciągnięciu w główny nurt. Brawa dla nas.
Nie zmienia to jednak faktu, że sport na najwyższym poziomie – chcemy tego czy nie – jest potężną gałęzią przemysłu rozrywkowego. A im wyższych lotów rozrywka, tym większy w niej pieniądz. Piłka nożna nie jest tu wyjątkiem. Światowej klasy piłkarze, piosenkarze czy aktorzy zarabiają niebotyczne sumy nie dlatego, że wykonywane przez nich w pracy czynności bezpośrednio pomagają w zwalczaniu problemów tego świata, lecz dlatego, że po prostu przyjemnie nam się ich ogląda czy słucha.
Nawet kluby o bogatej historii, szlachetnej krwi i wspaniałych wartościach – takie, jak choćby Real Madryt – zapewne nie byłyby w stanie bić się o najwyższe cele bez działań marketingowych na olbrzymią skalę i inwestowania niebotycznych sum w światowej klasy piłkarzy. Im jesteś biedniejszy, tym większe ryzyko, ze zaraz wtopisz się w tłum czy w ogóle wylądujesz na śmietniku historii. Okrutne, ale prawdziwe. Nic więc dziwnego, że na piłkarskiej mapie świata zaczęło powstawać coś, co moglibyśmy śmiało nazwać klubami-państwami.
Pierwsze z nich dzięki kapitałowi katarskiemu powstało w Paryżu, drugie zaś po przelewach nadawanych ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich w niebieskiej części Manchesteru. W tej edycji Ligi Mistrzów los zechciał, by na naszej drodze do ostatecznego triumfu stanęły oba te wyrastające na ropie i złocie imperia. Niektórzy pewnie stwierdziliby pewnie, że i Chelsea w jakiś sposób można przyporządkować jakoś do tej kategorii. The Blues w końcu także zostali wyrwani z przeciętności przez pojedynczego, obrzydliwie bogatego inwestora. Nawet tak majętny człowiek, jak Roman Abramowicz nie może jednak równać się z finansową potęgą arabskich szejków.
Na pierwszy rzut oka PSG i Manchester City wydają się mieć ze sobą wiele wspólnego. W obu przypadkach mowa o klubach o nieograniczonych finansach. Realia ekonomiczne, w jakich funkcjonują, są nieosiągalne nawet dla innych najmożniejszych marek Europy. W teorii stać ich na każdego zawodnika i na zaoferowanie mu dowolnych zarobków. Jeśli ktoś nie trafia do PSG lub City, to najczęściej dlatego, że po prostu nie jest przez nich chciany lub przez to, że na szczęście nie żyjemy już w czasach niewolnictwa i ktoś może mieć na siebie inny plan.
Mimo wszystko trudno jednak nie odnieść wrażenia, że The Citizens są ekipą, którą o wiele łatwiej w jakiś sposób polubić czy chociaż mieć wobec niej szacunek. City wydaje się bowiem projektem o wiele bardziej stabilnym zarówno sportowo, jak i – że tak to ujmiemy – emocjonalnie. Mniej krzyków, mniej hipokryzji, mniej bezczelnego układania się z szemranym towarzystwem w celu osiągnięcia korzyści, mniej ruchów mających stanowić jedynie pokaz siły. No i jak do tej pory chyba nikt stamtąd nikomu nie groził śmiercią po przegranym meczu.
Choć Obywatele nie kryją się ze swym majątkiem i wydają na graczy olbrzymie sumy, to jednak drużynę zdają się budować też w o wiele bardziej przemyślany sposób. Od sześciu lat zespół prowadzi także ten sam trener, który przecież w międzyczasie zaliczył kilka sporych niepowodzeń i rozczarowań. Dość wspomnieć, że rok temu City przegrało finał Champions League, a przed dwoma laty skończyło ligowe zmagania z 18 punktami straty do Liverpoolu. Zwłaszcza porażka z Chelsea na Estádio do Dragão musiała być olbrzymim ciosem. To właśnie triumf w najbardziej prestiżowych rozgrywkach Starego Kontynentu od lat jest przecież głównym celem City, który ma stanowić jasny komunikat o nowym rozkładzie sił w europejskiej piłce. Co ciekawe, w niemal identycznych okolicznościach rok wcześniej smakiem obejść musiało się także PSG, które również w Portugalii i również 0:1 przegrało z Bayernem.
Liga Mistrzów stała się zresztą pewnym fatum dla samego Pepa Guardioli. Trener uznawany ogólnie za jednego z najlepszych fachowców na świecie nie jest w stanie sięgnąć po uszaty puchar od jedenastu lat. Po wyjeździe z Barcelony nie udało mu się to ani w roli szkoleniowca Bayernu, ani City. Lista jego niepowodzeń momentami wydaje się wręcz wstydliwa. Jako trener Obywateli w sezonie 2016/17 w 1/8 mimo wygranej w pierwszym meczu 5:3 odpadł z Monaco (1:3 w rewanżu). Rok później w ćwierćfinale dość gładko po City przejechał się Liverpool (0:3 i 1:2). Na tym samym etapie w sezonie 2018/19 zespół prowadzony przez Katalończyka został wyeliminowany przez Tottenham (0:1 i 4:3). Następnie przyszła zaś sensacyjna porażka 1:3 z Lyonem, również w ćwierćfinale. Zeszły sezon to natomiast wspomniane 0:1 z Chelsea w finale.
Wątków pobocznych przy okazji starcia City z Realem moglibyśmy zresztą dopisać bez liku. Nikomu nie trzeba przecież przypominać owianych wręcz legendą starć Barcelony Guardioli z Realem Mourinho. Doskonale pamiętamy także pełen goryczy dwumecz sprzed dwóch lat, który kojarzymy przede wszystkim z fatalnych błędów Varane'a. The Citizens w symboliczny sposób mogą też patrzeć na to, że ich ostatnim rywalem przed ewentualnym drugim z rzędu finałem Champions League jest klub, który ma na koncie najwięcej w historii triumfów w tych rozgrywkach. Dla postronnych widzów za reklamę wystarczy z kolei fakt, że w szranki staną ze sobą liderzy dwóch najsilniejszych lig Europy. Real mistrzostwo ma już w zasadzie w kieszeni, City zaś wciąż toczy zażartą walkę z Liverpoolem. Ekipa z Manchesteru ma na ten moment o punkt więcej od Liverpoolu (80 do 79).
My jako kibice Realu Madryt z coraz większą nadzieją zapatrujemy się zaś na powtórkę z sezonu 2016/17. W ostatnich tygodniach byliśmy już świadkami tylu niesamowitych historii, że w naturalny sposób zaczynamy się zastanawiać, dlaczego w sumie mielibyśmy po ten dublet nie sięgnąć?
* * *
Spotkanie rozpocznie się dzisiaj o godzinie 21:00. W Polsce będzie można obejrzeć je na kanale Polsat Sport Premium 1 na platformie CANAL+ Online.
Półfinałowy mecz możesz też wytypować w FORTUNA, gdzie możesz zagrać na wygraną Realu po kursie 50,00 – sprawdź!
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze