Advertisement
Menu

Czas na pierwszy podpis

Miała być dramaturgia i zacięta walka do samego końca. Miała, ale z tego planu nici. I całe szczęście.

Foto: Czas na pierwszy podpis
Fot. Getty Images

Od momentu kompromitacji w Klasyku na Bernabéu w wielu kręgach można było usłyszeć o defetystycznych wizjach ligowego finiszu Realu Madryt. Królewscy już za chwileczkę, już za momencik mieli się kompletnie pogubić i boleśnie wykoleić na ostatniej prostej. Tym bardziej że terminarz podopiecznych Carlo Ancelottiego nie wyglądał najłatwiej, z tym trzeba się akurat zgodzić. Mimo 12-punktowej przewagi nad wiceliderem pesymistyczne scenariusze wcale nie były traktowane w tych samych kategoriach, co prawdy głoszone przez płaskoziemców i fanów innych popularnych teorii spiskowych.

Przyszła jednak Wielkanoc, a wraz z nią nastał kres wszelkiej maści dywagacji. Choć Chrystus prawdziwie zmartwychwstał, to jednak futbolowy romantyzm został na jakiś czas unicestwiony, a piłkarskie emocje do końca bieżącego sezonu zabite. Do przerwy w meczu z Sevillą można było jeszcze myśleć inaczej, jednak po wspaniałej remontadzie Królewskich na Sánchez Pizjuán i lanym poniedziałku na Camp Nou jasne jest, że tu nie wydarzy się już nic nieoczekiwanego.

Real Madryt wbrew wszelkim wątpliwościom zostanie mistrzem Hiszpanii. Nie zmieni tego już spotkanie z twardą niczym głaz Osasuną czy derby Madrytu. Bez znaczenia jest nawet ten owiany swego rodzaju legendą zaległy mecz Barcelony z Rayo. A gdyby coś jeszcze faktycznie się działo, sami możecie wybrać część ciała, jaką utniecie autorowi tego tekstu. Mogą być nawet włosy i paznokcie.

W minionych dniach po raz kolejny mogliśmy przekonać się, jak przewrotny bywa futbol. Do godziny 21:45 w niedzielę zmartwychwstania pańskiego wydawać się mogło, że równo tydzień później strata Katalończyków do Realu Madryt może wynosić już tylko sześć punktów. Dziś wiemy natomiast, że do ostatecznego sukcesu Los Blancos brakuje siedmiu punktów w sześciu meczach. Być może ktoś wciąż uważa jeszcze, że da się to zepsuć, nie wnikamy. Tak czy inaczej, brak mistrzostwa w tej sytuacji trzeba by chyba ogłosić największą katastrofą sportową w 120-letniej historii klubu.

Gdyby przyjrzeć się bliżej niektórym sprawom, na pewno trudno dojść do wniosku, że Real Madryt w żadnym momencie nie zasługiwał na krytykę, a powody do niepokoju były wymyślane wyłącznie na siłę. To nie do końca tak. Nam także daleko było do śmiechu po druzgocącej klęsce z Barceloną. My też zastanawialiśmy się nad sensownością niektórych decyzji Carlo Ancelottiego. Nas również często niepokoiła myśl, że bez Benzemy i Courtois zespół mógłby stracić na oko z 90% jakości. Do tego dochodziło też nieco oderwane od rzeczywistości założenie, że nasz bezpośredni rywal do końca pozostanie bezbłędny.

Z drugiej strony jednak można było odnieść wrażenie, że jeden mecz kompletnie przysłania fakt, iż Królewscy odnieśli najwięcej zwycięstw spośród całej stawki, strzelili najwięcej goli, stracili ich więcej tylko od Sevilli, a w całym sezonie przegrali, o zgrozo, trzy razy. Może nie znamy się na piłce, ale zgodnie z naszym postrzeganiem logiki naprawdę trudno było sobie zasłużyć na względny spokój czymś więcej. Należy docenić to, że w momencie, gdy z wielu stron zaczęła wybuchać panika, w Valdebebas panowała co najwyżej zdroworozsądkowa ostrożność. Każdy z piłkarzy, członków sztabu szkoleniowego i działaczy zdawał sobie sprawę z tego, że wciąż wszystko zależy od nas samych. Ani my nigdy nie byliśmy tak słabi, ani rywal tak mocny, jak czasami prezentowała to wyjątkowo podstępna iluzja.

Do Papeluny udajemy się więc już ze spokojem, ale na pewno nie z zamiarem uprawiania aktywnej turystyki. Królewskim pozostało bowiem tylko i aż jak najszybciej dopełnić wszelkich formalności. W najlepszym wypadku sprawę ostatecznie przyklepiemy trzema szybkimi podpisami. Fajnie by było, gdyby tę ostatnią parafkę postawić na obiekcie naszego rywala zza miedzy i zarazem aktualnego mistrza. A kto wie, być może nawet zostać przez niego ugoszczonym szpalerem.

Co możemy zrobić jutro, zróbmy zatem teraz. Na brak emocji w tym sezonie nie będziemy przecież narzekać. We wtorek czeka nas to, co tygrysy lubią najbardziej.

* * *

Mecz rozpocznie się o 21:30. W Polsce będzie można obejrzeć go na kanale CANAL+ Sport 5 na platformie Player.pl.

Spotkanie można też wytypować w FORTUNA. Kursy na gole najważniejszych piłkarzy wynoszą w przypadku: Benzemy 1,85; Viniego 3,00; Bale'a 3,20; Asensio 3,30; Budimira 3,70; Rodrygo 4,00; Ávili 4,50.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!