Życie małych gwiazd futbolu
Turniej LaLiga Promises jest wyjątkowy dla młodych zawodników. Ich zmagania są transmitowane w telewizji i przyciągają uwagę mediów.
Fot. La Liga
27 marca Real Madryt U-12 wygrał turniej LaLiga Promises, pokonując w finale Barcelonę. Sam turniej jest dużym wydarzeniem, o czym świadczyć może obecność dziennikarzy i transmisje ze wszystkich meczów. Poniżej prezentujemy reportaż Rogera Sabatésa, dziennikarza, który obserwował zmagania na turnieju.
--------------------------------------
„Trzy, dwa, jeden… Sto lat! Sto lat!”, głośno śpiewała grupa chłopaków zebrana przy stole z herbem Valencii. Ich rówieśnicy w koszulkach Realu Madryt, Barcelony, Liverpoolu czy Juventusu siedzący przy sąsiednich stolikach z zaciekawieniem przyglądali się tej sytuacji, która działa się w hotelu Abora Buenaventura de Maspalomas w Las Palmas. Później pojawił się tort, oklaski i torba z prezentem. Następnie stopniowo wszyscy rozeszli się do swoich pokojów. Tamten czwartek, 24 marca, był ostatnią nocą przed debiutem, ostatnią nocą, kiedy szli spać jako grupa dzieci na obozie. Następnego ranka w telewizji i prasie będą już kimś innym: nowymi Benzemami, Oblakami czy Ferránami Torresami, wielkimi piłkarskimi nadziejami.
W piątek czekali na nich wysłannicy największych dzienników sportowych w Hiszpanii. Nikt nie chciał przegapić 25. edycji międzynarodowego turnieju LaLiga Promises, w którym biorą udział zawodnicy w wieku 12 i 13 lat z najlepszych szkółek w Europie. Trofeum powędrowało w ręce Realu Madryt, tak jak wcześniej wznosił je Gavi, Gerard Piqué czy Gerard Moreno, jeden z trzech Hiszpanów nominowanych do Złotej Piłki w 2021 roku (zajął 26. miejsce razem z Barellą i Rúbenem Diasem).
Dziennikarze na początku dyskutowali o tym, który z zawodników może zabłysnąć w przyszłości. Jednak patrząc na młodych graczy idących z plecakami na plecach, przygotowujących się na rozgrzewce czy naradzających się w szatni, gdzie na przykład piłkarze Atlético Madryt na cały głos śpiewali klubowy hymn, trudno było powiedzieć, kto jest „tym dobrym”. Wszyscy robią sobie fryzury, gestykulują i chodzą z pewnością gwiazd. Na murawie podobieństwo jest jeszcze większe, kiedy można zauważyć, że ktoś prowadzi piłkę z delikatnością Pedriego, biegnie w wolną przestrzeń niczym Rafa Mir czy pilnuje swojego skrzydła niczym Mendy.
Były reprezentant Hiszpanii, Juan Carlos Valerón, który znajdował się na trybunach, przyznał, że jest pod wrażeniem gry młodych zawodników i liczby profesjonalistów, którzy ich otaczają w porównaniu z jego początkami. W niektórych przypadkach dwunastu powołanych (w rzeczywistości reprezentacja wybrana z dwudziestki graczy na co dzień grających w danej kategorii wiekowej w jedenastoosobowych zespołach) było wspieranych przez siedem osób: pierwszego i drugiego trenera, delegata, utillero (osoba odpowiedzialna za sprzęt), fizjoterapeutę, lekarza, a nawet osobę odpowiadającą za kontakty z prasą.
Ten turniej był tym bardziej atrakcyjny, że transmitowała go otwarta telewizja i to w tygodniu, kiedy nie rozgrywano meczów La Ligi. To oznaczało, że słowa chłopaka urodzonego w 2009 roku mogły zobaczyć miliony widzów. Taka okoliczność sprawia, że kluby coraz bardziej w to ingerują, instruując tych, którzy pierwszy raz stają przed mikrofonem i pouczając o możliwym wydźwięku wypowiedzi. Dzieje się to, mimo że w erze mediów społecznościowych niektórzy zawodnicy prowadzą konta, gdzie prezentują swój wizerunek. Michał Żuk, pomocnik z umiejętnościami typowymi dla szkółki Barcelony, ma na Instagramie więcej obserwujących niż maksymalna pojemność Camp Nou. Enzo Alvesa, syna Marcelo, na tej samej platformie obserwuje ponad 580 tysięcy osób.
Z Vigo na Wyspy Kanaryjskie dla 72 minut gry
Żeby znaleźć jakieś ślady beztroski, z jakimi świętowano wspomniane wcześniej urodziny, w takim otoczeniu profesjonalizmu, trzeba ponownie wyjść poza to, na czym skupiają się kamery. Konkretniej, należy się przenieść na trybuny zbudowane w ciągu trzech dni, by pomieścić 2,5 tysiąca widzów. Można by je nazwać „strefą łez”, ponieważ zarówno przy zwycięstwach, jak i przy porażkach, na zawodników zawsze czekają tam rozemocjonowane grupy rodziców. Młodzi piłkarze po meczach pędzą w ich kierunku, by utonąć w uściskach, pocałunkach i pytaniach, czy dobrze są karmieni. Wtedy, przez kilka chwil, znów ci zawodnicy są dziećmi.
Duża część widowni, którą przyciągnęła LaLiga Promises, ubrana w klubowe koszulki i szaliki, pochodziła z Vigo, Walencji, Sewilli, Barcelony, a nawet z Turynu czy Lizbony. Andrés Pérez i Paula Martínez, dumni rodzice Jaime, kapitana Celty, powiedzieli, że przylecieli dzień wcześniej, by móc pozwiedzać i planują pozostać na cały weekend. „Atmosfera między rodzicami jest znakomita. Za wyjątkiem turnieju w Dubaju, staramy się jeździć wszędzie”, tłumaczył Andrés, który łącznie mógł obserwować drużynę swojego syna w akcji przez 72 minuty (po 24 w każdym z trzech meczów).
Wspomniana para należała do najbardziej powściągliwych kibiców na trybunach. Nawet kiedy ich syn popłakał się po drugiej porażce z rzędu czy doznał urazu ramienia, nie zmienili nastawienia. Jednak byli też inni, jak Toni Fernández, naprawdę zaangażowany, w ekscytacji oglądający swojego syna. „Jest twoja!”, „Sędzio, odległość od muru!”, krzyczał, kiedy jego Héctor szykował się do rzutu wolnego, który nie skończył się golem. Jednak Héctor trafił do siatki w trzech innych sytuacjach i za każdym razem całował herb Celty i wskazywał na trybunach swojego ojca, który nawet za okularami przeciwsłonecznymi i maseczką nie był w stanie ukryć emocji.
Pod okiem szkolnych przyjaciół
Rodzicom, trenerom, dziennikarzom czy nawet samym piłkarzom trudno jest wyznaczyć linię między grą a rywalizacją, czy między momentami, gdy należy okazać dojrzałość a takimi, którym można przypisać niewinność typową dla tego wieku. Trener Celty podkreślał, żeby nie zapominać, że zarządzają grupą dzieci i że ważniejsze od poprawiania ich gry powinno być wpojenie pewnych wartości. Tę wizję uzupełnił później trener Benfiki, David Sousa, który został wybrany najlepszym szkoleniowcem turnieju. „Myślę, że stawiane wymagania i oczekiwane poświęcenie są dobrą szkołą na resztę życia, czy to w futbolu, czy poza nim”.
Być może z mniejszymi zmartwieniami turniej obserwowali pozostali widzowie. Pablo Mayor, Sergio Almeida, Pablo Sánchez, Sergio Cárdenas i Álvaro Guerra, grupa przyjaciół ze szkoły Sagrado Corazón de Tarifa Baja, przyjechali, by oglądać w akcji Rubéna Armasa, zawodnika Las Palmas. Żaden z nich nie wydawał się zbyt onieśmielony faktem, że ich kolega pod okiem kamer gra przeciwko Sevilli. „Na przerwach zabieramy mu wiele piłek, ale przez koronariwusa nie pozwalali nam grać w piłkę”, powiedział Mayor tuż przed tym, jak krzyczał razem z kolegami: „Vamos Rubén!”.
Obecnie wszyscy wrócili do normalnego życia 12 czy 13-letnich chłopców. Budzą się, jedzą kanapki, biorą plecak do szkoły i siedzą w ławkach naprzeciwko tablicy, wspominając to, co przeżyli. Dla części z nich będzie to wyjątkowe i jedyne takie doświadczenie.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze