Advertisement
Menu
/ elmundo.es

Mijatović: Kiedy jesteś ważnym piłkarzem, ego i duma podsuwają ci złe pomysły do głowy

Predrag Mijatović od 1996 do 1999 roku był piłkarzem Realu Madryt, a od 2006 do 2009 roku dyrektorem sportowym za czasów Ramóna Calderóna. Czarnogórzec udzielił obszernego wywiadu dziennikowi El Mundo. Były napastnik wspominał całą swoją karierę.

Foto: Mijatović: Kiedy jesteś ważnym piłkarzem, ego i duma podsuwają ci złe pomysły do głowy
Fot. Getty Images

Tamten był siódmy, a dziś jest ich trzynaście. Trudno uwierzyć, że jeszcze niedawno Puchar Europy był dla madridismo entelechią.
Ten finał zmienił historię Realu Madryt. I masz całkowitą rację, w tamtym czasie w Madrycie nie mówiło się o Pucharze Europy, to był temat tabu, coś niemal nie do pomyślenia. Jeśli pokolenie tak dobre jak Quinta del Buitre nie wygrało go, nikt nie wiedział już, jak to zrobić. A już na pewno nie my, którzy w tamtym roku robiliśmy głupoty w lidze i wiedzieliśmy, że Heynckes nie zostanie z nami. Ani jeden specjalista nie przewidział, że to my wygramy finał.

Czy to zdjęło z was presję?
Nie, ponieważ z takim sezonem, jaki mieliśmy, jeśli nie wygralibyśmy, nie moglibyśmy nawet wrócić do Madrytu. Oni by nas zabili. To, co zrobiło, to zmotywowało nas. Nie jestem nieudacznikiem, ale w futbolu nigdy nie wiesz, czy dostaniesz jeszcze jedną taką szansę w życiu. W naszym najgorszym roku mogliśmy przejść do historii. I tak się stało.

Jak wspominasz godziny poprzedzające finał?
Z wieloma wątpliwościami, ponieważ Juve było dominującą drużyną z Zidane'em i Del Piero, mieli trzy finały z rzędu, a my mieliśmy mało doświadczenia. Przebywaliśmy na obrzeżach Amsterdamu w przeddzień, w miasteczku sportowym reprezentacji Holandii, i byliśmy znudzeni, mając zbyt wiele czasu na myślenie. Jednego ranka budziliśmy się w dobrym nastroju, a następnego w strachu. Ponadto w czasie przedostatniej sesji treningowej doznałem kontuzji łydki i nie spałem przez dwa dni, z wielkim niepokojem myśląc, że mogę nie być w stanie grać.

Grałeś i zdobyłeś jedyną bramkę. Czy w takiej sytuacji masz czas, aby pomyśleć, że to moment twojego życia, czy po prostu strzelasz gola?
Dobrą cechą piłkarzy jest to, że nawet jeśli przed meczem ciąży na nich duża presja, to kiedy już się rozkręcą i wczują w grę, robią wszystko niemal automatycznie. To jest twój talent i twoja natura. Przy tym odbiciu, kiedy otrzymałem piłkę w środku pola karnego, to wszystko było instynktowne: drybling z bramkarzem, podniesienie piłki i zdobycie bramki. Bez zastanowienia: bam, bam, bam, bramka. Dopiero kiedy widzisz, że piłka wpada do bramki, dostajesz tego pędu i to jest niesamowite, adrenalina wylatuje ci uszami, ale gra toczy się dalej, a ty kontynuujesz. Pod koniec finału koledzy z drużyny mówili mi, jaki to był wspaniały gol, że był trudny, ale dla mnie było zupełnie odwrotnie, superłatwy. Łatwa piłka i gol. Aż zobaczyłem to w telewizji i się przestraszyłem. To było bardzo skomplikowane i nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy.

Czy bałeś się, że zostanie odgwizdany spalony?
Nie, z jednego prostego powodu. Kiedy grasz przeciwko włoskim drużynom, oni zawsze protestują, a w tym meczu nikt nie protestował. Spojrzałem kątem oka, zobaczyłem, że nikt z Juve nie podniósł ręki i wiedziałem, że to był prawidłowy gol. Do dziś ludzie kłócą się o to, czy był to spalony, czy nie, wiem, to pytanie za milion dolarów. Nie sądzę, że tak było, ale szczerze mówiąc, dzięki Bogu, że nie było systemu VAR, kiedy strzeliłem tego gola.

Na wszelki wypadek…
Właśnie. Nie chcę sobie wyobrażać, jak to jest strzelić decydującego gola w finale Ligi Mistrzów i zostać załatwionym przez technologię. Chyba bym się zabił.

Jak się czułeś w domu przepełnionym medycyną?
Mój ojciec jest lekarzem, moja siostra pielęgniarką i powinienem był pójść tą rodzinną drogą. Tego ode mnie oczekiwano. Moja mama zawsze chciała mieć syna lekarza i to ja miałem dać jej tę radość, ale plany legły w gruzach z powodu piłki nożnej. Od najmłodszych lat jedyną zabawką, która mnie interesowała, była piłka.

Jak prawie wszyscy piłkarze z twojego pokolenia, uczyłeś się grać na ulicy. Ten uliczny futbol gdzieś przepadł.
W tym czasie nie mieliśmy innych środków. Sposobem na dobrą zabawę była gra w piłkę nożną w dowolnym miejscu. Jeśli mogłeś umieścić dwa kamienie, aby stworzyć bramkę, miałeś boisko. Teraz, przy tak rozbudowanej infrastrukturze, dzieci nie mają tego przywileju, bo to jest przywilej. Doświadczenie, które daje ulica jest wyjątkowe. Jako popularny sport, jakim jest piłka nożna, miesza cię z ludźmi, którzy bardzo się od ciebie różnią. Inne dzielnice, inne kultury, inne media. Wszystko to, czego nauczyłem się grając na ulicy, ta inteligencja społeczna, którą zdobywasz dzięki przyjaźniom, bardzo mi pomogła przez resztę mojego życia, zarówno w piłce nożnej, jak i poza nią. Takie relacje w dzieciństwie zdarzają się coraz rzadziej, a szkoda. Dzisiejsze dzieci mają ten sam talent, ale są mniej bystre.

Jak wyglądało dzieciństwo w Jugosławii?
Myślę, że w Europie Zachodniej istnieje fałszywy obraz tego, jak to było. W Jugosławii w tamtym czasie życie było bardzo dobre. Mieliśmy reżim komunistyczno-socjalistyczny z przywódcą takim jak Tito, który był fenomenem, jeśli chodzi o gierkę między dwoma blokami. Jako kraj niezaangażowany, paszport jugosłowiański był bardzo cenny, ponieważ mieliśmy swobodę podróżowania i przemieszczania się. Ja również pochodziłem z dość zamożnej rodziny, a Czarnogóra miała jeszcze jedną zaletę: oprócz kanałów państwowych, mogliśmy nastawić włoską telewizję. Dzięki RAI nauczyliśmy się języków, a także wielu innych rzeczy. To było bardzo dobre życie, naprawdę, w niczym nie przypominało Rumunii, Polski czy ZSRR. Miałem bardzo szczęśliwe dzieciństwo.

Co pozostało z tego socjalistycznego wychowania?
Socjalizm Tito był bardzo sztywny, dziś byłby centroprawicowy. To był bardzo bezpieczny kraj z bardzo wyraźnymi granicami twojej wolności. Wiedziałeś, gdzie nie możesz odejść za daleko. Lubię, gdy zasady funkcjonowania społeczeństwa są jasne, choć oczywiście nie tak sztywne jak tamte. Ta dyscyplina jest częścią mojego wychowania, którą staram się utrzymać do końca życia. Pomogło mi to w byciu profesjonalistą.

Wracając na ulicę, kiedy zdałeś sobie sprawę, że twój talent przewyższa talent twoich przyjaciół?
Miałem około 12 lat i wszyscy moi przyjaciele byli w klubie oprócz mnie, ponieważ nie byłem tym w najmniejszym stopniu zainteresowany. Piłka nożna jedenastoosobowa i treningi mnie nie bawiły. Kiedyś organizowałem w okolicy turnieje piłki halowej. To właśnie mi się podobało. Pewnego dnia zabrali mnie ze sobą na próbę do swojego klubu i ich trener powiedział mi, że mam dużo talentu i powinienem zacząć traktować to poważnie. Powiedziałem OK, ale nawet go nie słuchałem. Pomyślałem: „Już raz tam byłem, pokonałem ich wszystkich, wiem, że jestem dobry, ale to mnie nudzi”. Więc nie wróciłem.

Uciekałeś przed swoim przeznaczeniem.
Tak, ale było zdeterminowane, żeby mnie odnaleźć, bo ten trener dowiedział się, gdzie mieszkam i przyszedł do domu, żeby porozmawiać z moim ojcem. I wtedy zrobiło się poważnie i nie miałem wyboru, musiałem iść na trening. To był koniec ucieczki.

Czy to cię denerwowało?
Na początku trochę, ponieważ byłem zbyt leniwy, aby chodzić i trenować na dużym boisku cztery lub pięć dni w tygodniu. Myślałem, że to potrwa ten sezon, a potem będę mógł wrócić do tego, co lubiłem, czyli organizowania tych turniejów i zarabianiu trochę pieniędzy stawiając na siebie. Zebrałem dobry zespół z kilkoma przyjaciółmi i z każdych dziesięciu turniejów, które organizowałem, wygrywaliśmy siedem lub osiem. To było moje źródło utrzymania i nie chciałem go stracić, więc nie mogłem nawet myśleć o wszystkich pieniądzach, które mógłbym zarobić na poważnym futbolu.

Nie zajęło ci dużo czasu, aby to zrozumieć.
W wieku 16 lat byłem najlepszym zawodnikiem w kilku turniejach z OFK Titograd, w prasie zaczęły pojawiać się drobne artykuły na mój temat i właśnie wtedy zacząłem myśleć, że piłka nożna może być moim zawodem. Wtedy doktor się zgubił. A kiedy miałem 18 lat, podpisałem kontrakt z Budućnostem, który był najlepszym klubem w Czarnogórze.

Skończył się hazard i zaczęła się dyscyplina.
To na pewno. Dużo dyscypliny i bezwzględnego posłuszeństwa wobec trenera, nawet jeśli się mylił. Tak to działało. Dyscyplina, poświęcenie i bieganie. Siła. To były podstawy, sprawy techniczne nie miały znaczenia. Na początku mnie to przerażało, ale na dłuższą metę mi pomogło. Kiedy przyjechałem, postawili mnie na prawej obronie i zachowywałem spokój, nawet jeśli nic nie rozumiałem. Bo jak się o coś pytałeś, to cię dwa razy spoliczkowali i koniec.

Nie miałeś ochoty wrócić do medycyny?
Wiele razy. Ale to była myśl, którą nie mogłeś się podzielić nawet z kolegami, bo by cię nie zrozumieli. Jak później nauczyłem się mówić w Hiszpanii, ajo y agua (tłumaczenie dosłowne: czosnek i woda; zwrot oznacza pogodzenie się z czymś). Uważałem się za lepszego od kolegów z drużyny i mimo że kończyłem opuszczając wiele sesji treningowych, wytrwałem, bo widziałem, że mogę zajść daleko, jeśli się nie poddam.

To, czego nie przebolałeś, to lata spędzone na plaży.
(śmiech) To było święte, do kadry narodowej zostałem powołany dopiero w 1987 roku na Mistrzostwa Świata U-20 w Chile. Wcześniej, kiedy miałem 16 i 17 lat, zostałem powołany z Czarnogórą na turnieje, które odbywały się pomiędzy byłymi republikami, co było krokiem do jugosłowiańskiej reprezentacji, a ja nie chciałem jechać. Były rozgrywane pod koniec sezonu, a Podgorica latem jest wspaniała i bardzo blisko morza, więc co mnie ominęło przez kolejne 20 dni treningów? Szaleli za mną, ale ja nie byłem niczym zainteresowany.

Przyjechałeś na te Mistrzostwa Świata U-20 bez większej sławy i zmiotłeś całą resztę. To było dojrzewanie wspaniałego pokolenia: Šuker, Prosinečki, Boban, ty…
Oni już od lat grali razem w drużynach młodzieżowych, a ja, przez to, co przed chwilą powiedzieliśmy, byłem nowym chłopakiem. Byłem zaskoczony, że zostałem powołany. Trener powołał ponad 30 zawodników na trzy mecze towarzyskie przed wyjazdem i dał mi około 10 lub 15 minut w każdym z nich, ale spisałem się bardzo dobrze. Ponieważ byłem pewny, że mnie nie zabiorą, poszedłem z nastawieniem, że będę się dobrze bawił i tyle. Grałem tak, jakbym był na ulicy i to się spodobało trenerowi. Wskoczyłem więc na ostatnim miejscu do kadry.

W Chile byłeś jednak niekwestionowany.
Nawet ja byłem zaskoczony. Davor, Boban i inni przywitali mnie bardzo dobrze, ponieważ w piłce nożnej istnieje niepisana zasada, że kiedy weterani widzą, że nowy gość jest bardzo dobry, witają go, ponieważ on może im pomóc. Oczywiście pod warunkiem, że jesteś porządnym facetem. Okazali mi miłość, a ja wiedziałem, jak na nią odpowiedzieć.

Nawet wojna na Bałkanach nie przerwała tych przyjaźni, tak jak to miało miejsce między Petroviciem i Divacem.
Nie ma mowy, wcale nie. Nasze relacje były ponad to. Spójrz na Davora, który jest Chorwatem, a potem byliśmy kolegami z drużyny w Madrycie, kiedy wszystko się zepsuło. Byliśmy kolegami z pokoju, nierozłączni poza boiskiem i do dziś jesteśmy bardzo bliskimi przyjaciółmi. Udało nam się trzymać z dala od tego wszystkiego.

Kiedy mówimy o rozpadzie Jugosławii, zawsze spekulujemy o tym, co mogła osiągnąć ich drużyna koszykarska. Jest to uzasadnione pytanie, również w przypadku drużyny piłkarskiej.
Nie byliśmy gorsi pod względem talentu, choć nie można porównywać naszych wyników z ich wynikami, bo zdobywali Puchary Świata i Mistrzostwa Europy. Z całym szacunkiem dla koszykówki, ale ponieważ piłka nożna jest dużo bardziej popularnym sportem, to jeśli się trochę postarasz, stajesz się prawdziwym fenomenem i to właśnie przytrafiło się nam podczas Mistrzostw Świata U-20. My, bałkańscy piłkarze, byliśmy w tamtym czasie bacznie obserwowani przez wielkie europejskie kluby, zwłaszcza włoskie, i dokonanie tego skoku stało się celem każdego.

Czy miałeś obsesję?
Nie, zawsze byłem bardzo ostrożny i bardzo rozważny. To była edukacja, którą otrzymałem od rodziców: dobrze jest mieć marzenia, ale trzeba umieć się obudzić i być realistą. Więc robiłem to krok po kroku. Kiedy przyszedłem do Budućnostu, postawiłem sobie za cel bycie najlepszym zawodnikiem w drużynie, co było trudne, ponieważ Savićević był już gwiazdą. Ale on odszedł do Crveny zvezdy, a ja przejąłem tę rolę. Potem postawiłem sobie za cel grę dla jednego z wielkiej czwórki w kraju: Crvena zvezda, Partizan Belgrad, Hadjuk Split lub Dinamo Zagrzeb. Dwa lata później podpisał ze mną kontrakt Partizan i byłem najdroższym transferem w historii jugosłowiańskiego futbolu. Następny krok, to być tam najlepszym i kapitanem. I dopiero kiedy to wszystko osiągnąłem, zdecydowałem się odejść.

Najczęstszym kierunkiem dla bałkańskich piłkarzy były wtedy Włochy, jak to się stało, że trafiłeś do Valencii?
Tak, zawsze myślałem, że pójdę do Italii, ale trafienie do Valencii było jedną z najlepszych piłkarskich decyzji w mojej karierze. W lidze hiszpańskiej talent był znacznie bardziej doceniany. Również w klubie, który nie był zbyt duży, gdzie mogłem się zaadaptować i rozwijać jako zawodnik i jako osoba. To był totalny sukces, choć ja też nie byłem rozpieszczany ze względu na ten kierunek.

Dlaczego?
Problemy polityczne w Jugosławii były już poważne, a my mieliśmy embargo gospodarcze i sportowe, które nie pozwalało nam grać w reprezentacji narodowej ani w rozgrywkach europejskich, więc nie mieliśmy się czym pochwalić. Byłem więc w sytuacji, w której musiałem trzymać kciuki i liczyć na to, że skauci z jakiegoś dużego klubu zauważą mnie w meczach ligowych. Przybyli wysłannicy włoscy, niemieccy i hiszpańscy, ale nie było z tego nic konkretnego. Pewnego dnia dyrektorzy powiedzieli mi, że na ten mecz przyjdą ludzie z Valencii i mocno się skoncentrowałem, żeby zrobić dobre wrażenie… ale grałem dość przeciętnie. Jednak Pasieguito, który był fenomenem, zachwycił się niektórymi szczegółami i po miesiącu złożyli mi formalną ofertę, którą przyjąłem. To była liga hiszpańska, to było piękne miasto i grał tam Mario Kempes, który był moim idolem od dziecka. Powiedziałem więc: „Doskonale, będę kolejnym Kempesem”. To był mój pomysł.

Jak to się stało, że argentyński napastnik stał się idolem jugosłowiańskiego chłopca?
Ponieważ w 1978 roku mój ojciec pracował jako lekarz w Libii, która była wtedy bardzo otwartym krajem, byłem tam tego lata i widziałem Mistrzostwa Świata, które wygrała Argentyna z Kempesem jako bohaterem. Było tam wielu Argentyńczyków, podobały mi się koszulki, to było wyjątkowe doświadczenie dla dziewięcioletniego chłopca i bardzo przywiązałem się do Kempesa.

Kiedy zdecydowałeś się grać za granicą, czy rząd jugosłowiański sprawiał ci tyle problemów, co na przykład rząd radziecki?
Nie wtedy, kiedy ja wyjechałem, bo Prosinečki dwa lata wcześniej, kiedy wyjechał do Madrytu, złamał prawo, które zabraniało nam opuszczać kraj przed ukończeniem 28 lat. Robertowi udało się złamać tę zasadę z pomocą FIFA i otworzył drzwi dla reszty z nas. Problemem było teraz embargo polityczne: nie mogliśmy wyjechać z Jugosławii do innych krajów. Przejechałem więc drogą do Bułgarii, a z Sofii poleciałem do Hiszpanii. Musiałem odejść prawie jak bandyta.

Co pomyślałeś, kiedy przyjechałeś do Walencji?
Że narobiłem bałaganu. Byłem ważnym piłkarzem, najlepszym graczem w Jugosławii w poprzednich dwóch latach, i miałem reputację, więc spodziewałem się, że na lotnisku w Walencji będzie na mnie czekać wiele kamer i ludzi. Nikt się nie pojawił. Kompletnie nikt. Pracownik klubu i to wszystko. Zacząłem więc szukać usprawiedliwień: lot został przyspieszony, nie powiedzieli tego, żeby uniknąćzamieszania? Ale to było oszukiwanie samego siebie: nikt się nie pojawił, bo nikt mnie nie znał. To był szok, a potem było jeszcze gorzej…

Dlaczego?
Pierwsze pytanie na konferencji prasowej brzmiało: „Na jakiej pozycji grasz?”. A ja myślę: „Mój Boże, nikt mnie tu nie zna, co ja tu robię?”. Tę pierwszą noc spędziłem bez snu, zastanawiając się, co robić. Moim planem był powrót do domu, aby spędzić wakacje i dołączyć podczas okresu przygotowawczego, ale leżąc tam podjąłem jedną z moich najlepszych decyzji: pozostać w Walencji, aby trenować przez 20 dni. Fakt, że mnie nie znali, uświadomił mi, że muszę bardzo szybko udowodnić swoją wartość, aby przekonać do siebie kibiców, klub i trenera, którym był Guus Hiddink. Było piekielnie gorąco, ale było warto. Kiedy rozpoczęła się pretemporada, byłem znacznie lepiej przygotowany fizycznie od reszty i zacząłem robić różnicę. To na pewno.

Już w pierwszym sezonie byłeś rewelacją ligi.
Tak, już w tamtym sezonie zostałem najlepszym zawodnikiem w Hiszpanii. Zawsze myślę, że gdybym wrócił do Czarnogóry na wakacje, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Byłem bardzo szczęśliwy w Walencji. Zdałem sobie sprawę, że z zasady nie jest to drużyna, która ma zdobywać tytuły, ale jest to idealne rozwiązanie, aby rozwijać się jako piłkarz i zdobywać międzynarodowe doświadczenie. Wszystko tam, z wyjątkiem końcówki, było perfekcyjne, a w ostatnim roku, z Luisem Aragonesem, mogliśmy nawet wygrać ligę. To był najlepszy sezon w mojej karierze, zdobyłem 28 bramek w La Lidze, co w tamtym czasie było wręcz barbarzyństwem.

Tak dobrze rozumiałeś się z Luisem, że prawie pomogłeś zdobyć mu ligowy dublet dla jego Atleti.
Luis bardzo pomógł mi stać się piłkarzem na najwyższym poziomie. Moje relacje z nim były niezwykłe aż do dnia jego śmierci. Był fenomenem jako trener i jako człowiek. On był dla mnie bardzo ważny.

Od razu po przybyciu strzeliłeś parę goli z połowy boiska. To było niezłe przywitanie się.
Pierwszą taką bramkę zdobyłem w przedsezonowym meczu z Athletikiem. W Jugosławii robiłem to już kilka razy, ale nie miało to żadnych reperkusji, bo nikt tego nie widział, ale to zrobiło dużo szumu i zdecydowałem, że muszę to zrobić w oficjalnym meczu. I strzeliłem tak gola przeciwko Lopeteguiemu, który był w Logroñés, na Mestalli. Kiedy zdobywasz bramkę w taki sposób, tak odmienny, ludzie szaleją razem z tobą i to był jeden z najpiękniejszych momentów, jakie przeżyłem jako profesjonalista. Dzięki nim stałem się bardzo sławny.

Będąc tak szczęśliwym w Walencji, dlaczego zdecydowałeś się odejść?
Szczerze mówiąc, w trzecim roku, roku Luisa, czułem się bardzo dobrze pod każdym względem. Walczyliśmy o zwycięstwo w lidze, a rok wcześniej byliśmy finalistami pucharu, ale przegraliśmy z Depor w tym meczu w ulewie. Będąc tak blisko tytułów i nie wygrywając ich, zdałem sobie sprawę, że bez względu na to, jak szczęśliwy byłem w Walencji, trudno będzie zdobywać tam puchary. To jedyny powód, dla którego odszedłem, ponieważ chciałem zakończyć moją profesjonalną karierę, mogąc powiedzieć, że wygrałem tytuły, a tak wielki klub jak Madryt dał mi taką możliwość. I wyniki potwierdziły, że miałem rację, na szczęście.

Czy popełniłeś błąd w swoim postępowaniu?
To prawda, że było to bardzo burzliwe odejście, mieszkańcy Walencji byli na mnie źli i wielu nadal jest. Popełniłem błąd, mówiąc w klubie, że nie zamierzam wyjeżdżać, bo mam tam wszystko. W tamtym wieku nie potrafiłem jeszcze dobrze dobierać słów i nie zdawałem sobie sprawy z konsekwencji, z tego, że ludzie wezmą to za obietnicę. W piłce nożnej wiele rzeczy zmienia się w ciągu miesiąca i oni się zmienili. Pojawił się Real i, z całym szacunkiem dla reszty klubów, są wielką drużyną, o której grze marzą niemal wszyscy piłkarze, dlatego podjąłem decyzję. Pozostała jeszcze La Liga i to było nieprzyjemne, grając przy ciągłych gwizdach na Mestalli. Rozumiem to, ale dla mnie to była właściwa decyzja.

Zamieniłeś Valencię w antimadridistas.
Tak, tak właśnie było. Valencia, zarówno miasto jak i klub, miała przyjazne stosunki z Madrytem, ale wraz z moim odejściem popadły one w drugą skrajność i do dziś tak jest. Stosunki te nie wróciły już do normy.

Valencia nie negocjowała i 13 marca 1996 roku Real zapłacił twoją klauzulę odejścia: 1,489 milionów peset, co było najdroższym transferem w hiszpańskiej piłce do tego momentu. Co myślisz, kiedy kładziesz się spać wiedząc, że zapłacili za ciebie tak dużo?
Chociaż pieniądze należały do Realu, musiałem zanieść czek do LFP i prawdę mówiąc, kiedy tam jechałem, w samochodzie, myślałem o tym, żeby uciec z pieniędzmi do Czarnogóry, a wtedy oni spróbowaliby mnie tam znaleźć. Przeszło mi to przez myśl, ręce mi drżały od tych pieniędzy i bałem się, wiedząc, że tyle za mnie zapłacili i że może mi się nie udać. Uspokoiłem się, myśląc, że skoro to takie drogie, to będą musieli mnie znosić przez jakiś czas, zanim mnie odpalą. Nie mogli się mnie pozbyć tak szybko jak tańszego zawodnika. Więc nie uciekłem (śmiech).

Wtedy bardzo szybko się zaadaptowałeś.
Tak, bardzo dobrze od samego początku. Nastąpiła zmiana pokoleniowa w szatni, pojawili się nowi ludzie jak Šuker, Roberto Carlos czy ja i zaczęliśmy bardzo ciekawą i piękną przygodę. Obecność Davora, bo byliśmy starymi przyjaciółmi, bardzo mi pomogła, ale nie tylko jego. Fernando Hierro, Redondo i Manolo Sanchís, którzy od wielu lat przebywali w Madrycie, byli wspaniałymi kolegami i przewodnikami pod każdym względem. Byli dla mnie cudowni.

Ty i Šuker rozumieliście się tak dobrze, że Raúl wściekał się, bo nie chciałeś mu podać piłki.
Teraz mogę stwierdzić, że jest to całkowita prawda. Wtedy musieliśmy się z tym kryć. Raúl skarżył się nawet Fabio Capello, że nie chcieliśmy do niego podawać i oczywiście wszystkiemu zaprzeczaliśmy, ale tak właśnie było. Kiedy miałem piłkę, moim pierwszym celem było sprawdzenie, gdzie jest Davor i dopiero gdy był zbyt mocno kryty, szukałem innych opcji. Ale to samo przytrafiło się Raúlowi z Morientesem, ech. Kiedy Davor stracił swoje miejsce w składzie, to ja też na tym ucierpiałem. Zrozumiałam, że oni patrzą na siebie inaczej niż ja i też tego nie rozpoznają. To normalne w świecie piłki nożnej.

Jak przeżywaliście dramaty w waszych krajach z tak daleka?
Niestety, nauczyłem się radzić sobie z tragediami i wszystkie są takie same: czujesz ogromny smutek w środku, ale zmuszasz się do bycia egoistą, aby iść naprzód. Wiadomości napływające z domu były straszne, wielu ludzi, których znałeś, cierpiało lub straciło życie, ale nie mogłeś pozwolić, by to cię przytłoczyło. Więc w egoistyczny sposób pomyślałem: „Dzięki Bogu jestem daleko i dzięki mnie moja rodzina może być w porządku”. Dystans pozwolił mi skupić się na grze. Czasem trzeba pomyśleć o sobie, żeby nie zatonąć.

Z Capello, którego później zatrudniłeś jako dyrektor sportowy i zwolniłeś po wygraniu ligi, zawsze miałeś relację miłość-nienawiść.
Obaj przybyliśmy do Madrytu w tym samym czasie, a on był bardzo zdyscyplinowanym trenerem, który wymagał dużo pracy taktycznej. Narzucił innowacje, które nie były stosowane w Hiszpanii: zakazał gierek w rondach, nadał duże znaczenie sesjom wideo, zmienił naszą dietę… Wiesz, że tutaj jemy z butelką wina na stole, ale on przyjechał i one zniknęły. Tak nie może być, człowieku! (śmiech). Na początku protestowaliśmy, ale po sześciu miesiącach zrozumieliśmy, że wszystko, co mówił, miało sens i wygraliśmy ligę. Był bardzo trudnym facetem, ale wspaniałym trenerem. Uczynił z nas wielkich mistrzów.

Legenda o tej szatni głosi, że byliście bardzo dobrzy, ale byliście też rozrabiakami.
Cóż, w pierwszym roku Fabio, bez względu na to, ile dyscypliny próbował narzucić, nie graliśmy w europejskich rozgrywkach, więc korzystając z tego, że w tygodniu nie było żadnego meczu, prawie cała szatnia wychodziła na zewnątrz. Więc krążyła plotka, że często wychodziliśmy w nocy i… To była prawda. Ale nie straciliśmy głowy. Byliśmy rozsądnie ostrożni, a potem zareagowaliśmy na boisku i zdobyliśmy tytuły. Więc wszyscy byli szczęśliwi.

W pierwszym roku pracy w Madrycie wygrywasz ligę. W drugim byłeś bohaterem Séptimy. A pod koniec trzeciego… odchodzisz. Dlaczego, mając wszystko, czego potrzebowałeś, aby stać się wieloletnim idolem na Bernabéu, tak szybko wszystko poszło nie tak?
Tak właśnie dzieje się w Realu Madryt, gdzie jest tak duża presja i tak wiele wymagań. Niezależnie od tego, jak ważne są twoje osiągnięcia, pamięć jest krótka i od razu myślisz o kolejnym celu. Nie wystarczy osiągać takie same wyniki jak w poprzednim roku, trzeba osiągać lepsze. W trzecim roku przyjechał Toshack, stoczyłem z nim kilka walk, dostałem ofertę z Włoch i postanowiłem odejść. To wszystko. Myliłem się, oczywiście. Po tylu latach mogę się do tego przyznać. Miałem jeszcze trzy lata kontraktu, ale nie chciałem zostawać, nie miałem cierpliwości i podjąłem złą decyzję.

Czy Toshack sprawił, że było to dla ciebie tak nieprzyjemne?
Nie mogłem pracować z człowiekiem, który nic mi nie przekazuje. Absolutnie nic. I pewnie też go nie lubiłem. Nie mieliśmy żadnej relacji, nie łączyło nas nic i tyle. Nie byłem jedyną osobą, której się to przytrafiło, ale nie chodzi o szukanie winnych. Pod koniec sezonu rozmawiałem z Lorenzo Sanzem, a on powiedział mi, że Toshack zostaje, ponieważ nie mają innego rozwiązania, a ja się wściekłem i poprosiłem go o odejście. Trochę się pokłóciliśmy, ale w końcu mnie puścił.

Potem Toshack ledwie wytrzymał jeszcze kilka miesięcy.
Tak, w listopadzie został zwolniony, a Real zdobył dwie kolejne Ligi Mistrzów, które mnie ominęły. Brakowało mi spokoju i chłodnej głowy. Kiedy jesteś w tym wieku i jesteś ważnym piłkarzem, ego i duma podsuwają ci złe pomysły do głowy. Nie miałem jeszcze doświadczenia i trzeźwości umysłu, by poradzić sobie w takiej sytuacji. Zrobiłem to, co zwykle robią piłkarze: zdenerwowałem się i odszedłem bez zastanowienia.

Cóż, Florencja jest wspaniałym miastem do życia.
Bez wątpienia, ale nie podobało mi się tam zbytnio. Miałem kilka kontuzji, włoski futbol nie był w moim stylu, a moja przygoda tam zaczęła się i skończyła w ten sam sposób: z problemami.

Wytrzymałeś kolejne trzy lata i wróciłeś do Walencji, do Levante w drugiej lidze, aby być z synem.
To prawda. Od 1994 do 2009 roku miałem poważny problem w moim życiu, którym była choroba mojego syna Andrei [zmarł w wieku 15 lat z powodu wodogłowia]. To był bardzo ważny problem i motywacja: wytrwać, osiągnąć wielkie rzeczy, sprawić, by był dumny. Kiedy zdecydowałem się na powrót do Walencji w 2002 roku, chciałem spędzić z nim więcej czasu, ponieważ w poprzednich latach nie miałem tego szczęścia. I właśnie z tego samego powodu pod koniec tamtego sezonu przeszedłem na emeryturę, choć wciąż miałem oferty i siłę do gry, ale jego sytuacja stała się jeszcze bardziej skomplikowana i nie pozwalała mi skupić się na pracy. Nie chciałem ciągnąć siebie w dół, ale odejść, kiedy ludzie wciąż pamiętali tylko miłe rzeczy. W każdym razie, moje doświadczenie w Levante, w tak odmiennym futbolu jak ten w Segunda División, było bardzo miłe i cieszę się, że widzę zespół, który jest teraz solidną drużyną w Primera División.

Jak przyjęli cię ludzie w Walencji?
Bardzo dobrze, nie miałem żadnych problemów poza Mestallą. Czasami ktoś podchodzi do ciebie i mówi ci, że nie powinieneś był odchodzić, ale mnie to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, myślę, że oznacza to, że nadal pamiętają o twoich dokonaniach i że pozostawiłeś po sobie dobry ślad.

Ale nie oderwałeś się od futbolu: od 2006 do 2009 roku byłeś dyrektorem sportowym w Realu.
Znajomość biur uświadomiła mi jedną rzecz: nieskończenie lepiej jest być zawodnikiem niż dyrektorem sportowym czy prezesem. Kiedy jesteś piłkarzem, odpowiedzialność jest podzielona między 25 zawodników i jeśli masz zły dzień, może cię uratować kolega z drużyny, który strzeli trzy gole, ale kiedy jesteś w biurze, robienie tego dobrze jest uważane za twój obowiązek i kiedy podejmujesz złą decyzję, cała ludzkość wskazuje na ciebie palcem. Powoduje to stres, który się nie opłaca. Ale to było interesujące, bo pokazało mi stronę tego ogromnego przemysłu, o której nie miałem pojęcia. Zdałem sobie sprawę, że piłka nożna jest o wiele bardziej złożona niż myślałem. Dobrze wiedzieć, ale lepiej być z piłką na boisku.

Musiałeś między innymi wycofać Galácticos.
Tak, to było dość skomplikowane zadanie, ponieważ musiałem stworzyć projekt sportowy po trzech latach bez zdobycia żadnego tytułu i z wieloma zawodnikami, którzy zapisali się w historii klubu, niektórzy z nich byli moimi przyjaciółmi, ale konieczne było ich odejście, aby zmienić powietrze w szatni. Szczerze mówiąc, uważam, że wykonaliśmy dobrą robotę. Podjąłem swoje decyzje i jeśli kogoś skrzywdziłem, korzystam z okazji, by przeprosić. Ale nigdy nie podjąłem decyzji z powodu czegoś osobistego.

Dopiąłeś transfer Cristiano Ronaldo, ale nie miałeś czasu, aby się tym cieszyć.
Nieważne, najważniejsze, że Cristiano przybył do Realu Madryt i spisał się imponująco, nawet lepiej niż zakładały nasze najbardziej optymistyczne prognozy. To była dobra operacja, którą przeprowadziliśmy i chociaż nie zawsze można cieszyć się zbiorami, ważne jest to, że zostały one dobrze zasiane. Mogę za to wypić butelkę dobrego wina.

Możemy więc stwierdzić, że twoja kariera nie była zła.
Powiedziałbym, że była bardzo dobra. Bardzo, bardzo dobra. Jestem zadowolony ze wszystkich swoich decyzji, tych dobrych i tych złych, więc muszę być jedynym byłym piłkarzem, który nie czuje żadnego dyskomfortu, kiedy ogląda mecz. Nie mam tej tęsknoty za graniem. Występowałem w ważnych meczach i wygrywałem ważne tytuły. Nie mogę na nic narzekać.

Bo nie było systemu VAR…
Nie, nie, to był gol, to jest już zapisane w historii.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!