Do zobaczenia, Cesarzu!
Nadszedł dzień, który w końcu nadejść musiał i którego tak naprawdę od paru miesięcy należało się spodziewać. Nie zmienia to faktu, że do momentu podania do wiadomości oficjalnego komunikatu stanowiło to wszystko coś, co trudno było sobie zwizualizować.
Fot. Getty Images
Sergio Ramos po 16 latach odchodzi dziś z Realu Madryt. Zdanie to podczas pisania bardzo opornie przechodziło na klawiaturze pod palcami, ponieważ oznajmia ono niewątpliwie koniec pewnej epoki. Sergio towarzyszył bowiem wielu z nas w praktycznie w całym okresie dorosłego i świadomego kibicowania, młodsze pokolenie zaś najzwyczajniej w świecie ma prawo nie pamiętać Realu Madryt bez niego.
Na naszych oczach Ramos przeszedł drogę od młokosa, który podczas prezentacji miał problem z ustawieniem wysokości mikrofonu do gladiatora, którego każde słowo czy zagranie potrafiło prowadzić zespół w drodze do osiągania nieraz wręcz niemożliwych rzeczy. Niesłychanymi szczęśliwcami są ci, którzy mogli cały ten proces podziwiać od początku do samego jego końca. Widzieli oni to, jak krok po kroku kształtuje się prawdziwa legenda Realu Madryt.
Zamknięcie tych 16 lat w kilku akapitach stanowi wyjątkowo skomplikowane zadanie. To historia piłkarza, wobec którego po prostu nie można było przejść obojętnie, którego trzeba było kochać przy całym dobrodziejstwie jego inwentarza. Przez te wszystkie lata nie raz i nie dwa zdarzało mu się palnąć jakieś głupstwo, powiedzieć publicznie zbyt wiele, wyłapać kilka idiotycznych czerwonych kartek czy upuścić trofeum pod koła autokaru. W Hiszpanii wiele śmiechu budziły swego czasu także żarty o nieukończonym przez niego gimnazjum. Nieraz jego wpadki czy słowa mogły malować na naszych twarzach uśmiech, innym razem cisnąć przekleństwa na usta. To wszystko jednak drobnostki w porównaniu z tym, ile przez te przeszło półtorej dekady dał nam Sergio.
Nie kto inny jak właśnie on dowodził przecież białą armią ku największym sukcesom Realu Madryt w tym tysiącleciu. Jego charakter urodzonego zwycięzcy wyrywał nas z największych opresji, by zaprowadzić na sam szczyt. To Sergio Ramos kapitanował Królewskim zdobywającym trzy Ligi Mistrzów z rzędu, zdobywając w finałach dwa gole. Jego trafienie z Lizbony będzie zaś wspominane jeszcze nie przez 100, a przez co najmniej 1000 lat. Jeśli ktoś miał nas wtedy uratować, to nikt inny jak nie właśnie on. Kto twierdzi inaczej… cóż, może tak uważać dalej. Będzie jednak w zdecydowanej mniejszości.
To chwila, w której kapitanowi należy najzwyczajniej w świecie podziękować. Za Lizbonę, za Mediolan, za Cardiff, za Kijów. Za 92:48 i za każdego gola strzelonego, gdy paliło nam się w odwłokach. W ogóle za każdego gola. Za każdą ofiarną interwencję. Za dumę z reprezentowania Królewskich barw przez niespełna 16 lat. Za propagowanie ducha madridismo i sprawianie, że coraz młodsi kibice między innymi dzięki niemu dochodzili do wniosku, że chcą być częścią naszej wielkiej, białej rodziny. Gdy patrzy się na to, z jakim zapałem potrafił walczyć za te barwy, aż trudno uwierzyć, że Ramos nie jest naszym wychowankiem, a kiedyś nawet strzelił Realowi Madryt gola.
Ten tekst nie byłby jednak niestety kompletny bez napisania, że szkoda, iż kończy się to wszystko w taki, a nie inny sposób. O wiele lepiej wyglądałoby to przecież bez tych wszystkich dziwacznych gierek, wypowiedzi i nie do końca jasnych intencji. Madridismo ma pełne prawo boleć to, że za każdym razem największe ceregiele przy przedłużaniu kontraktu przytrafiały się akurat w przypadku tego, kto tak zaciekle za ten klub walczył. Za trzecim razem Sergio jednak w końcu najzwyczajniej się przeliczył. Szkoda, że po Raúlu, Gutim i Ikerze do grona zawodników żegnanych z uczuciem sporego niedosytu czy zakłopotania musi dołączyć także Sergio. Tym razem jednak trudno nie odnieść wrażenia, że dzieje się tak również z winy samego zainteresowanego. Być może tak po prostu musiało się stać, a drążenie tego już nic teraz nie zmieni.
Cokolwiek jednak sądzić o tej przeciągającej się długimi miesiącami telenoweli, Sergio Ramosowi trzeba życzyć na tej ostatniej prostej kariery wszystkiego najlepszego. Za dużo zrobił dla tego klubu, by jednoznacznie wieszać na nim teraz psy. Normalne jest, że odczuwanie tego, co tu i teraz jest zawsze silniejsze. Niemniej jednak, gdyby cofnąć się w czasie, to dał on nam tyle radosnych chwil, że niemożliwym jest pamiętać je wszystkie. Niektóre z nich, jak oczywiście gol z Lizbony, nigdy jednak nie wyblakną.
Począwszy od dziś, w Realu Madryt nastaje nowa era. Era, ależ abstrakcyjnie to brzmi, post-Ramos. Coś nam jednak podpowiada, że nasze drogi jeszcze kiedyś się zejdą. Tacy, jak ty, zawsze przecież kiedyś wracają do swojego domu.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze