Historia wielkich rywalizacji
Historia rodzaju ludzkiego jest przesycona wszelkiego rodzaju wielkimi rywalizacjami czy scenami, które zapamiętamy przez dekady. Dotykają one absolutnie każdej dziedziny, choć oczywiście najbardziej widocznymi w sporcie.
Muhammad Ali po walce z Sonnym Listonem. Fot. John Rooney (fot. własne)
Cristiano Ronaldo kontra Leo Messi. Rafa Nadal przeciwko Rogerowi Federerowi. Muhammad Ali i Joe Frazier. Larry Bird, Magic Johnson. Każda z tych rywalizacji miała swoje fundamenty, każda przynosiła wielkie emocje i każda miała swoje apogeum, gdy napięcie było tak wielkie, że po wejściu na boisko, parkiet, kort czy ring, strzelały błyskawice, a atmosfera gęstniała.
Piękne w tych rywalizacjach jest to, jak długo one trwały. Pozwalały zasmakować wielu bukietów emocji, niczym bogaty riesling. Sięgały w nas od najmłodszych lat, od kiedy pojawiła się nuta zainteresowania, i częściowo również prowadziły przez życie. Można z całym przekonaniem powiedzieć, że niezależnie od pokolenia i rywalizacji, którą przesiąknęliśmy jak gąbka, byliśmy grupą uprzywilejowaną. Działo się wokół nas wiele, a sami być może nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak wyjątkowe jest to, czym głęboko oddychamy podczas każdej sekundy spędzonej przed odbiornikiem. Wielu z nas przecież swoje szczęśliwe życiowe chwile może łączyć w pamięci z emocjami wywołanymi sportem, nieporównywalne z niczym innym. Będące kompletnie inną kategorią.
Czymś całkowicie niezwykłym jest jednak właśnie kwestia owej świadomości, czy, być może powinienem napisać „nieświadomości”. Jak często faktycznie zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że uczestniczymy w czymś wyjątkowym? Jak często zaciągaliśmy się daną sytuacją, boleśnie świadomi tego, że nie będzie to trwało w nieskończoność? Przy wielkich momentach, momentach zwrotnych – jasne. To oczywiste. Czy jednak w stonowanej codzienności poświęcaliśmy temu więcej niż kilka myśli?
Jestem przekonany, że obecnie tak naprawdę niewielu z nas ma powody do bycia naprawdę szczęśliwym, na co oczywiście składa się mrowie czynników z pandemią na czele. Zupełnie słusznie i nie ma powodów, by to negować. Wręcz przeciwnie, należy o tym mówić. Próbując jednak znaleźć promień optymizmu w obecnej sytuacji, powinniśmy uświadomić, że żyjemy w czasach kolejnej wielkiej rywalizacji, kolejnej szczególnie bliskiej naszemu sercu.
Na przestrzeni swojej kariery w NBA trudno wskazać jednego wielkiego nemezis Michaela Jordana. Przeciwnika takiego, że rywalizacja tych dwóch kolosów w całym wycinku czasu rozpalałaby kibiców do czerwoności, a dyskusje o koszykówce przyprawiała dodatkową dozą pikantności. Na przestrzeni kariery Jordan mierzył się z wielkimi koszykarzami, z niektórymi rywalizacja ta była nawet kilkuletnia, ale dla tego Nadala nie znajdziemy jednego Federera. Dla tego Cristiano nie będzie Leo Messiego. Na przestrzeni całej kariery to był Michael kontra reszta świata. Zupełnie tak, jak na przestrzeni ostatnich sześciu lat jest to Real Madryt Zidane'a kontra reszta świata.
W porządku, ktoś może powiedzieć, że dla niego najbliżej miana owego arcyrywala MJ'a był Bird. Ktoś inny powie Magic, a ktoś jeszcze inny zwróci uwagę na całokształt rywalizacji z Detroit. Trudno jednak byłoby znaleźć nazwisko lepiej pasujące do roli nemezis Zinédine'a Zidane'a, niż Diego Simeone. Zarówno patrząc na całokształt rywalizacji, jak i na historię prowadzonych klubów. Obfitowała ona przecież w momenty, które spokojnie można oprawić w ramkę. Finał Ligi Mistrzów w Mediolanie i Lucas Vázquez kręcący piłkę na palcu, podchodząc do najważniejszego karnego w swojej karierze. Hattrick Cristiano w półfinale Ligi Mistrzów. Akcja Karima Benzemy w meczu rewanżowym. Ale również wyłapana czwórka przed imprezą z Kévinem Roldánem czy przegrany za Lopeteguiego Superpuchar Europy. Jedynie rywalizacja z maksymalnie dwoma innymi zespołami jest tak przesiąknięta emocjami, że nie można do takiego meczu podchodzić beznamiętnie.
Za czterdzieści lat, uciekając w nostalgię i wspomnienia, będziemy pamiętali o Realu Madryt Zidane'a tak samo intensywnie, jak o legendarnej rywalizacji Cristiano Ronaldo z Leo Messim. Żyjmy więc momentem obecnym, bo choć może jego koloryt nieco zbladł, jest bardziej szary niż w latach najbardziej obfitych sukcesów, to wciąż jest żywy. Muhammadowi Aliemu zajęło siedem długich lat odzyskanie pasa. Nie przekreślajmy rywalizacji Zizou z resztą świata, zanim Francuz nie zada ostatecznego ciosu. Dajmy mu wyjść z narożnika.
Postscriptum. Powyższe zdjęcie jest jednym z moich ulubionych. Trudno znaleźć obrazek bardziej ociekający zwycięstwem niż ten po walce Aliego z Listonem. Obyśmy dziś w takiej pozycji (oczywiście stojącej) ujrzeli Zinédine'a Zidane'a.
***
Mecz z Atlético Madryt rozpocznie się o 16:15, a w Polsce spotkanie pokaże Eleven Sports 1 dostępny na platformie Player.pl.
Spotkanie można też wytypować w FORTUNA. Atleti traci u siebie średnio 0,58 gola na mecz, a Real na wyjeździe strzela średnio 1,69 gola na mecz. FORTUNA proponuje kurs 2,07 na mniej niż 2 gole w całym spotkaniu.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze