Z obozu rywala: Real Sociedad
Już o 21:00 Real Madryt podejmie Real Sociedad. Co słychać w San Sebastián?
Fot. Getty Images
Można odnieść wrażenie, że czego by Real Sociedad w ostatnim czasie nie zrobił, to i tak końcowo czuć niedosyt. Niby zajął w zeszłym sezonie 7. miejsce w lidze, ale musiał je wyszarpać w ostatnich minutach sezonu, a przed pandemiczną przerwą był czwarty. Niby wrócił do Ligi Europy, ale odpadł już na poziomie 1/16 finału, w dwumeczu ulegając Manchesterowi United 0:4. Jeśli dla kogoś szklanka jest zawsze do połowy pusta, nie bez racji stwierdzi, że zespół z Anoeta nie jest gotowy do rzucenia rękawicy największym w Hiszpanii, a co dopiero w Europie. Co prawda w 90 minutach potrafi pokonać każdego, ale na skuteczną walkę na długotrwałej, ligowej wojnie jest jeszcze za wcześnie. Kluczowe słowo – jeszcze.
Przeszłość, czyli wyboista droga w górę
Od jakiegoś czasu widać stopniowy progres. W grudniu 2008 roku prezesem klubu został Jokin Aperribay. Dwa lata później Txuri-Urdin wrócili po trzech sezonach przerwy do Primera División. Już w kampanii 12/13 zajęli 4. miejsce w lidze, jednak odbili się od Champions League – w grupie z Szachtarem Donieck, Bayerem Leverkusen i… Manchesterem United zdobyli zaledwie jeden punkt. Drużyna oparta na zawodnikach ze szkółki, Zubiety, nie potrafiła nawiązać rywalizacji z większymi zespołami Starego Kontynentu.
W kolejnych latach klub zarabiał duże pieniądze, sprzedając Claudio Bravo do Barcelony, Asiera Illarramendiego do Realu Madryt czy Antoine’a Griezmanna do Atlético. Za tę trójkę otrzymał od hiszpańskich gigantów łącznie ponad 60 milionów euro. Transfery przychodzące były za to tanie – fani musieli się cieszyć m.in. wykupieniem Carlosa Veli za 11 milionów. Dość powiedzieć, że rekord transferowy RSSS ma już 20 lat, wtedy ściągnięto Darko Kovačevicia z Lazio. Co więc zarząd robił z pieniędzmi?
10% rocznego budżetu przeznaczał na akademię, a większą część odkładał na przebudowę Anoety. Motyw zaciskania pasa, by wybudować stadion, nie jest w futbolu niczym zaskakującym, w ostatnich latach odczuł to chociażby Tottenham. Remont obiektu Realu Sociedad trwał w latach 2017–2019 i pochłonął niemal 80 milionów euro. Zwiększono liczbę krzesełek do prawie 40 tysięcy oraz usunięto bieżnię lekkoatletyczną. Powstało również nowe zadaszenie. Zakończenie prac nie oznacza, że zarząd będzie kupował za wielkie pieniądze, ale częściej zasięgnie po kilkanaście milionów euro za pojedynczego gracza, jak w przypadku transferów Mikela Merino, Portu czy Carlosa Fernándeza.
Po drodze La Real zaliczył jeszcze kolejne średnio udane podejście do Ligi Europy. Przypadło ono w sezonie 17/18 – ta przygoda skończyła się również w 1/16 finału. Przeszłość należy jednak oddzielić kreską. Dziś Real Sociedad jest nieporównywalnie lepszy niż w poprzedniej dekadzie. Gra ofensywną piłkę, czym zjednał sobie postronnych obserwatorów La Ligi. Jest miłą odmianą od ekip niewiele niewnoszących do hiszpańskiego futbolu, takich jak Deportivo Alavés czy Cádiz. Najważniejsze, że nie zmienił swojej filozofii. Ma dziś trzecią najmłodszą kadrę w Primera, w dużej części opartą na wychowankach. Jego mentalność dobrze obrazuje wypowiedź prezesa Aperribaya na pogłoski o potencjalnym zakupie środkowego obrońcy: „Kiedy patrzymy naprzód, musimy zauważać także graczy z zespołu B, C i drużyn młodzieżowych. Przyszłość należy do Arambarriego, Pacheco, Blasco i Gonzáleza de Zárate [czterech młodych stoperów z rezerw]”.
Rock and roll z San Sebastián
Logiczne zatem, że w politykę stawiania na swoich wpisuje się także trener. Sam jest wychowankiem, grał w klubie na prawej obronie przez dziesięć lat. Wrócił do niego osiem lat temu, by zacząć swoją karierę szkoleniową. Okazję do poprowadzenia pierwszej drużyny dostał już w kwietniu 2018 roku, gdzie dokończył sezon po zwolnionym Eusebio Sacristánie. Przejął zespół na 15. pozycji w tabeli i wyprowadził go końcowo na jedenastą. Gdy kilka miesięcy później poleciała głowa Asiera Garitano, Alguacil wrócił i na „dzień dobry" wygrał z Królewskimi na Bernabéu, przez pierwsze dwa miesiące nie przegrywając żadnego meczu. Znów musiał podnosić zespół z 15. miejsca. Na mecie byli na dziewiątym, tracąc zaledwie trzy punkty do strefy europejskich pucharów.
Pierwszy pełny sezon pod wodzą szkoleniowca urodzonego w Orio był prawdziwym wybuchem jakości. Zespół w zasadzie nie wypadał poza pierwszą siódemkę, dziewięć razy był w strefie awansu do Ligi Mistrzów. Pochwały płynęły do Kraju Basków ze wszystkich stron Hiszpanii, zarówno dla piłkarzy, jak i ich opiekuna. „Mają wiele podobieństw z Liverpoolem, może nie mają aż tak przytłaczającego tempa, ale ciągle podążają do przodu. Jest tam doza rock and rolla. Styl gry jest zależny od zawodników. Jeśli masz Merino, Oyarzabala, Januzaja, Isaka czy Ødegaarda, to prawdopodobnie będziesz grać pięknie dla oka. Ale myślę, że jest tam dużo ręki trenera, widać jego wpływ. Nieczęsto widzi się stoperów podejmujących tak wiele ryzyka przy wyprowadzaniu piłki. Kiedy kupujesz właściwych piłkarzy, którzy dobrze czują się z pomysłami trenera, musi z tego wyjść coś tak dobrego”, zachwycał się na łamach Mundo Deportivo Álvaro Benito, były zawodnik Realu Madryt, do niedawna prowadzący drużyny młodzieżowe Los Blancos.
Zespół nie wpadał w dołki formy, nawet jeśli przegrywał, to za chwilę wracał na dobrą ścieżkę. W Copa del Rey wyeliminował kolejno Becerril, Ceutę, Espanyol, Osasunę, Real Madryt i Mirandés. O trofeum z Athletikiem zagra dopiero 4 kwietnia, czyli ponad rok po półfinałach. Wspaniałą dyspozycję Realu Sociedad zmieniła dopiero przerwa spowodowana pandemią. Po niej odnieśli jedynie dwa zwycięstwa w jedenastu meczach. Wejście do europejskich pucharów uratował gol Adnana Januzaja w 87. minucie meczu 38. kolejki przeciwko Atlético.
W tym sezonie również zaczęli dobrze. W pierwszych 13 spotkaniach drużyna Alguacila wygrała dziewięć razy. Problemy przyszły, gdy zaczęła się gra co trzy dni. Kluczowe rozstrzygnięcia w Lidze Europy i przedświąteczne natężenie terminarza ligowego dały się jej mocno we znaki. W kolejnych 13 meczach, pomiędzy 26 listopada, a 13 stycznia, pokonała rywala tylko raz. W ostatnim czasie widać oznaki odbudowy. Zremisowała z mającymi duże aspiracje Villarrealem i Betisem. Pokonywała zespoły, które są jej antytezami – Cádiz (4:1), Alavés (4:0) i Getafe (1:0). Wydaje się, że odzyskuje już trochę swojej finezji i polotu. Nie jest jeszcze tak dobra, jak w zeszłym sezonie, ale ciemne chmury raczej są za nią, zwłaszcza że wyzdrowieli Asier Illarramendi i David Silva (ten pierwszy jednak dziś nie zagra, bo naciągnął mięsień). Dwumecz z Manchesterem United był dla Txuri-Urdin jak wizyty u dentysty. Odhaczyli i mogą iść dalej. Czerwone Diabły to obecnie nie ich poziom.
Wielka jakość ofensywna
Linia ataku dzisiejszego przeciwnika Królewskich musi robić wrażenie. Na lewym skrzydle biega gwiazdor zespołu, Mikel Oyarzabal. Od pięciu lat gra w wyjściowym składzie, w lidze w 188 meczach zdobył już 53 gole i 31 asyst. W poprzednim sezonie po raz pierwszy zaliczył double-double, czyli dwucyfrową liczbę w obu tych statystykach. Do perfekcji opanował rzuty karne. Nie licząc „jedenastek” w serii, zmarnował dopiero jednego. W ostatnim meczu na Old Trafford uderzył nad poprzeczką bramki Deana Hendersona. Bask jest reprezentantem Hiszpanii, w kadrze gra na obu skrzydłach i jako środkowy napastnik. Może się szykować do wyjazdu na mistrzostwa Europy. Jego klauzula odstępnego wynosi 75 milionów euro. W ostatnich latach wiele mówiło się o zainteresowaniu Manchesteru City, jednak na szczęście dla klubu z San Sebastián Pep Guardiola postawił na transfer Ferrana Torresa. Oyarzabal na pewno da jeszcze dużo dobrego swojej drużynie. Kontrakt kończy mu się dopiero w 2024 roku.
23-letni Hiszpan nie jest w ataku osamotniony, furorę robi Alexander Isak. Szwedzki napastnik przyszedł z Borussii Dortmund latem 2019 roku. W Niemczech miał problemy z kontuzjami. W pierwszym sezonie na Półwyspie Iberyjskim zdobył 9 bramek w lidze i 7 w Pucharze Króla. Madridismo doskonale pamięta jego dwa gole, które wyeliminowały Królewskich z turnieju. Dziś ponownie może być największym zagrożeniem. W tej kampanii ma 12 bramek, wszystkie w Primera División, z czego 9 w ostatnich sześciu kolejkach. Żeby rozwiązać jego kontrakt, trzeba zapłacić 75 milionów euro. Chyba, że będzie chciała zrobić to Borussia – zostawiła w umowie zapis, dzięki któremu może sprowadzić piłkarza z powrotem za 30 milionów. Szanse na ten scenariusz urosną, jeśli pracodawcę zmieni Erling Braut Håland.
Aby ktoś mógł strzelać, ktoś inny musi organizować grę. Robią to doskonale dwie „ósemki” La Realu. Jedną jest Mikel Merino. Uznawany dawniej za wielki talent, po średnio udanym etapie w Newcastle pokazuje swoje możliwości w La Lidze. Potrafi zarówno posłać prostopadłą piłkę, jak i powalczyć w odbiorze. W ligowej klasyfikacji liczby wślizgów zajmuje piąte miejsce wśród pomocników, a przecież nie jest typowo nastawiony na defensywę. W ostatniej kolejce zobaczył żółtą kartkę i nie zagra na Estadio Alfredo Di Stéfano. O zdominowanie środka pola będzie Królewskim łatwiej.
Po prawej stronie trzyosobowego środka pola gra David Silva, jeden z najciekawszych transferów ostatniego letniego okienka. Jest niezbędny do prawidłowego funkcjonowania drużyny. Może występować także na dziesiątce, jeśli Alguacil chce zagrać w 4-2-3-1. Gdy gracz z Wysp Kanaryjskich był na boisku, Real Sociedad 12 razy wygrywał, 5 razy remisował i 4 razy przegrywał. Bilans spotkań, w których go brakowało, wynosi 1-9-3! Doprawdy szalone liczby. Jako podstawowy defensywny pomocnik gra Asier Illarramendi. W ostatnich dwóch latach aż 480 dni spędził na leczeniu kontuzji. Ominęło go przez to 80 meczów. Jego i Merino dzisiejszego wieczoru powinni zastąpić Jon Guridi i Ander Guevara.
Pole do poprawy
Skoro jest tak idealnie, to dlaczego drużyna z Baskonii nie walczy o najwyższe cele? Jednym z czynników, które oddzielają ją od ścisłej czołówki, jest obrona. Obnażyli ją nie tak dawno główni krajowi konkurenci, czyli Barcelona, Sevilla i Atlético. Panuje w niej chaos, golkiper Álex Remiro ma problemy z komunikacją z defensorami i zdarza mu się niepotrzebnie wychodzić z bramki. Stoperzy, Robin Le Normand i Igor Zubeldia, nie są demonami szybkości. Popełniają błędy indywidualne, często tworzą między sobą dziurę. Manchester United zdobył wszystkie cztery bramki niemal identycznie, kontratakami z wykorzystaniem długich podań. Wystawienie Mariano Díaza w pierwszym składzie brzmi więc sensownie. Fani z San Sebastián do dziś zastanawiają się, jakim cudem Marcelo Bielsa zapłacił 20 milionów euro za Diego Llorente, zabierając go do Leeds. On też nie tworzył z tyłu monolitu.
Na papierze Real Sociedad ma wszystko, by tylko rosnąć. Odrestaurowany stadion, cierpliwego prezesa, mądrą filozofię prowadzenia klubu, obiecującego trenera i ciekawą, bardzo młodą kadrę – tylko trzech piłkarzy jest po trzydziestce. Ma także swoje słabości, co w sporcie pomaga stąpać twardo po ziemi i robić kolejne kroki naprzód. Jeśli pozytywna dynamika się utrzyma, na Estadio Anoeta znów zabrzmi hymn Ligi Mistrzów. I tym razem nie tylko w fazie grupowej.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze