Czy Zidane jest głównym winowajcą?
W ostatnich tygodniach trener Realu Madryt obarczany jest winą za to, że Martin Ødegaard nie dostawał szans na grę i nie rozwinął skrzydeł w Madrycie. Pytanie brzmi jednak, czy na pewno tylko Zinédine Zidane ponosi winę za zaistniałą sytuację?
Fot. Getty Images
Na początku ubiegłego roku mało kto przypuszczał, że w tym sezonie Martin Ødegaard będzie zawodnikiem Realu Madryt. Norweg wyśmienicie radził sobie w San Sebastián, a zewsząd można było usłyszeć głosy, że głowy nie zaprzątają mu myśli o pakowaniu walizek i opuszczaniu Kraju Basków. Pomocnik strzelał, asystował, rozgrywał i w trymiga został okrzyknięty rewelacją rozgrywek, z czym trudno było polemizować. Madridistas mogli tylko zacierać ręce, bo wiedzieli, że prędzej czy później Ødegaard będzie też czarować w białej koszulce. Królewscy wypożyczyli go do Realu Sociedad na dwa sezony, a sam piłkarz błyskawicznie zaaklimatyzował się w jednym z najbardziej urokliwych miast w Hiszpanii. Jego przedwczesny powrót można było wtedy postrzegać tylko jako kibicowską fantazję, a nie realny plan klubu.
Nie minęło wiele czasu, a na świecie wybuchła pandemia. Gra została wstrzymana, wszyscy zostali uziemieni w domach, a po kilku tygodniach zrozumiano, że nic nie będzie już takie, jak dawniej. Zrozumiał to także Real Madryt. Klubowy budżet zaczął się kurczyć, zaczęto rozglądać się za oszczędnościami i szybko uświadomiono sobie coś jeszcze – kadra potrzebuje wzmocnień, na które nie ma przecież pieniędzy. Każda przerwa i każdy meczowy dzień oznaczały potężną stratę, a nie przychód, który w ciemno zakładano w budżecie. Królewskim udało się zdobyć mistrzostwo Hiszpanii, ale cały czas zastanawiano się, jak rozwiązać problemy, które miały niebawem uderzać w klub z mocą rozpędzonej, śnieżnej kuli.
Najpierw porzucono transferowe plany, o czym otwarcie mówił już w lipcu Florentino Pérez. Skład trzeba było ulepić z gliny, której kawałki rozrzucano wcześniej po świecie. W głowach działaczy i trenera zakiełkowała wówczas myśl o pomocniku, którym zachwycała się cała Hiszpania. Tym samym pomocniku, który w teorii był już pracownikiem Realu Madryt, choć swoje obowiązki wypełniał gdzieś indziej. Zizou sam wykonał telefon do Ødegaarda i przekonał go do wcześniej nieplanowanego powrotu. Norweg miał się stać pilnym uczniem Luki Modricia, ale też brakującym elementem układanki w zespole, który przez wiele fragmentów sezonu ogołocony był z kreatywności i prostopadłych piłek, a tych bez liku rozdawał w Kraju Basków blondwłosy zawodnik. Teraz miał robić to w Madrycie, ale coś poszło nie tak.
Szukanie winnego nie trwało długo, bo kibice znaleźli go w mgnieniu oka i jednoznacznie wskazali palcem na Zizou. Francuz nie jest el puto jefe prasowych konferencji i z trudem przychodzi mu objaśnianie własnych decyzji, więc dla fanów przejście do ataku okazało się zadaniem najłatwiejszym z możliwych. Zidane nie zwykł dostarczać klarownych odpowiedzi, co mnożyło kolejne pytania i oskarżenia, które zaczęły spadać na niego dzień po dniu. Wiele z zarzutów było prawdziwych, a kibice mieli pełne prawo oczekiwać staranniejszych wyjaśnień, ale tych albo nie było wcale, albo były zbyt lakoniczne, by mogły zostać potraktowane za bezsprzeczne i wystarczające.
Wnioski w sprawie Ødegaarda z pozoru nasuwały się same. Norweg wrócił do Madrytu na prośbę trenera, któremu musiało pomieszać się coś w głowie, skoro nie daje mu grać. Mało kto próbował zadawać kłam tym teoriom, dociekać głębiej i stawać w obronie Zidane'a, bowiem z wieloma pretensjami, które były kierowane w stronę Francuza, należało się po prostu zgodzić. Czy trener dawał mu wiele szans? Nie. Czy regularnie wpuszczał go na boisko z ławki? Nie. Czy próbował opierać na nim grę? Nie. Czy kosztem niego powinien wystawiać Isco? Nie. Czy cała wina spoczywa tylko na nim? Otóż… też nie.
Tendinopatia, łydka, kwarantanna, kolano…
Problemem Ødegaarda nie był tylko trener, a przede wszystkim jego zdrowie, które zaczęło mu doskwierać już w Kraju Basków. Stamtąd już w czerwcu zaczęły docierać do nas informacje, że od pewnego czasu Norweg ma kłopoty z rzepką. Pomocnik latał na konsultacje medyczne do Barcelony, rozmawiał z wieloma lekarzami i zastanawiano się nawet, czy powinien poddać się operacji. Ostatecznie zdecydowano się na leczenie zachowawcze, co można było uznać za grę w rosyjską ruletkę, bo takie praktyki kończą się różnym skutkiem. W San Sebastián otwarcie mówiono, że Martin nie jest w stanie dawać z siebie 100%, co potwierdzało również boisko, na które często wybiegał z blokadą.
Na poziomie klubowym 22-latek rozegrał ostatni pełny mecz… 14 czerwca 2020 roku. I było to jedyne spotkanie, które po wznowieniu rozgrywek spędził w całości na boisku. Kolejne mecze albo przesiadywał na ławce, albo był zmieniany po przerwie. W Madrycie oczekiwano od niego liczb, ale mogły być to płonne nadzieje, bo ostatniego gola strzelił w lutym, a ostatnią asystę zaliczył w lipcu. Latem również zdecydowano, że piłkarz nie trafi pod nóż, lecz będzie pracował nad tym, by odzyskać pełną sprawność w prawej nodze.
Martin cierpiał na tendinopatię, czyli patologiczne schorzenie, powodujące zapalenie ścięgna. Tendinopatia charakteryzuje się bólem, obrzękiem i ograniczonym zakresem ruchomości, ale początkowo wydawało się, że Norweg ma już za sobą kłopoty zdrowotne. Rozpoczynał ten sezon jako starter i w dwóch pierwszych meczach oglądaliśmy go w wyjściowej jedenastce. Najpierw zagrał przeciwko swojemu poprzedniemu klubowi, a następnie wybiegł od początku na spotkanie z Betisem, lecz do przerwy Królewscy przegrywali z Andaluzyjczykami. Zidane i Bettoni zdiagnozowali, że problemem była gra pomocników, więc postanowili ich wymienić, dzięki czemu drużyna przywiozła do Madrytu trzy punkty.
W następnych dwóch spotkaniach można było odnieść wrażenie, że Norweg zapłacił frycowe za mecz na Benito Villamarín, gdzie nie wybiegł na drugą połowę. Starcie z Realem Valladolid przesiedział na ławce, a w potyczce z Levante zagrał tylko przez kilkanaście sekund. Oba spotkania zakończyły się zwycięstwem Los Blancos, którzy mieli udany początek sezonu, ale wówczas nadeszła kolejna przerwa na kadry.
W październiku Ødegaard wrócił ze zgrupowania po tym, jak rozegrał trzy mecze w barwach reprezentacji i w ciągu sześciu dni wybiegał na murawie blisko 260 minut. Po powrocie do stolicy Hiszpanii wziął nawet udział w pierwszym treningu, ale wówczas okazało się, że nabawił się kontuzji mięśnia płaszczkowatego w prawej łydce, co wykłuczało go z gry w sześciu kolejnych spotkaniach. Zdążył wykurować się na mecz z Valencią, gdy wszedł na boisko z ławki, ale nie był już w stanie pomóc drużynie, która poniosła na Mestalli sromotną klęskę. Wtedy przyszła pora na następną przerwę na kadry, a ta skończyła się ogromnym zamieszaniem.
Początkowo Martin miał spędzić 10 dni na kwarantannie w Oslo, ponieważ paru jego kolegów z reprezentacji było zarażonych koronawirusem. Norwegowie musieli przez to rozgrywać kolejne mecze w rezerwowym składzie. Ostatecznie pomocnik wrócił do Madrytu, ale jego występ w spotkaniu z Villarrealem stał pod znakiem zapytania. Finalnie Zizou desygnował go do gry od pierwszej minuty, ale zdjął go z boiska po nieco ponad godzinie. Następnie 22-latek znalazł się też w wyjściowej jedenastce na mecz z Interem, wszedł z ławki z Alavés i przez 77 minut zagrał z Szachtarem, gdy Królewscy przegrali 0:2, a kibice domagali się głowy trenera.
Media sugerowały, że od meczu z Ukraińcami zaczęły się kolejne problemy Ødegaarda i wtedy Zidane miał stracić do niego zaufanie, gdyż Norweg przesiedział całe spotkanie z Sevillą na ławce. W rzeczywistości miał jednak kolejne kłopoty ze zdrowiem. Pomocnik nie mógł wystąpić w trzech następnych meczach, ponieważ odczuwał ból w lewej nodze. Wszystko to zbiegło się w czasie z momentem, w którym Zizou postanowił, że przestaje rotować składem, bo jego przyszłość wisi na włosku. Piłkarz leczył się przez dwa tygodnie i był gotowy do gry dopiero 20 grudnia, gdy Królewscy mierzyli się z Eibarem, ale na boisku pojawił się 2 stycznia, gdy na Estadio Alfredo Di Stéfano przyjechała Celta, a on spędził na murawie 5 minut. To ostatni raz, kiedy kibice Realu mogli oglądać go w białej koszulce.
Droga do Londynu
W tym miesiącu Ødegaard nie zagrał też nawet przez sekundę z Osasuną i Athletikiem. To właśnie po meczu z Baskami miał zdecydować, że poprosi klub o wypożyczenie. Z tego względu nie udał się na pucharowe starcie z Alcoyano i ligowe spotkanie z Alavés, ale nie trenował również z drużyną, ponieważ… miał problemy z kolanem. W ciągu ostatniego pół roku kilkukrotnie zdarzało się też, że Norweg nie pojawiał się na murawie Valdebebas w środku tygodnia i z niewyjaśnionych powodów ćwiczył indywidualnie w klubowych budynkach, co także nie ułatwiało mu później gry w weekendy.
Zidane'owi zarzucano z kolei, że woli stawiać na Isco, a nie na Ødegaarda. Złudna mądrość mówi, że prawda leży pośrodku i o dziwo tak jest w tym przypadku. Taka sytuacja miała miejsce trzykrotnie, gdy obaj byli gotowi do gry. Dwukrotnie zamiast Hiszpana grał za to Norweg. Więcej okazji na wystawianie jednego kosztem drugiego po prostu nie było lub szans nie dostawał żaden z nich. Można sprzeczać się, czy Isco w ogóle powinien otrzymywać jakiekolwiek minuty, ale to temat na inną rozmowę. Jedna z teorii głosi za to, że Ødegaard potrzebuje zaufania i regularności, by móc pokazać pełnię możliwości. Kluczowe pytanie brzmi jednak, czy 22-latkowi brakowało ciągłości w grze tylko dlatego, że szans nie dawał mu Zidane, czy bardziej przeszkadzało mu w tym jego wątłe zdrowie? I czy w grudniu trener powinien zrezygnować z gry once de gala, kiedy drużyna wygrywała kolejne spotkania?
Dziś oficjalnie potwierdzono, że Ødegaard spędzi najbliższe pół roku w Arsenalu i dopiero tam przekonamy się, czy jest w stanie grać co mecz. W rzeczywistości Królewscy rozegrali w tym sezonie 27 spotkań. 9 z nich Norweg przegapił oficjalnie przez kontuzje, urazy i inne dolegliwości. 2 razy sam poprosił o to, aby nie uwzględniać go w kadrze, bo chciał odejść już na wypożyczenie, choć miał też problem z kolanem. 5 meczów rozpoczął w wyjściowej jedenastce. 4 razy pojawiał się na boisku w roli rezerwowego. 7 spotkań przesiedział na ławce rezerwowych. Nie strzelił ani jednego gola i nie zaliczył ani jednej asysty, choć nikt nie kwestionuje jego ponadprzeciętnych umiejętności. O miejsce w składzie walczył najpierw z Fede Valverde, który przez pierwsze tygodnie sezonu był najlepszym zawodnikiem Realu, a następnie z Luką Modriciem, który w ostatnich miesiącach przeżywał drugą młodość i znajdował się w kapitalnej dyspozycji. Czy Zinédine Zidane mógł częściej posyłać go na boisko? Prawdopodobnie tak. Czy Francuz ma problem z młodymi piłkarzami? Po części tak. Czy ponosi całą winę za to, że Ødegaard nie grał więcej? Na pewno nie.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze