Superpuchar osobliwości
Gdy idzie nowe, bardzo często pojawia się tyle opinii, ilu ludzi.
Tak szło nowe. Maseczki nowe, VAR nowy, tylko Zidane bez zmian. (fot. Getty Images)
Kiedy zarządcy Twittera postanowili wydłużyć treść wpisów do 280 znaków, rzesze użytkowników stwierdziły, że całkowicie zabija to zamysł portalu, który do niedawna służył do zwięzłego wyrażania myśli. Kiedy zaś niedawno dodano jeszcze opcję udostępniania relacji, zaczęło wrzeć, że „przecież to nie Instagram!”. Zmiany interfejsu na Facebooku także praktycznie za każdym razem spotykały się z zażartą krytyką. Że mniej czytelnie, że po co to przeniesiono z tego miejsca w tamto, a to, co było tam, jeszcze gdzie indziej. „Cukierbergowi pewnie będzie łatwiej nas śledzić”, głosili nieraz zwolennicy teorii spiskowych.
Przez długie lata wiele środowisk gorączkowo burzyło się, że skostniały beton zarządzający światową piłką tak mocno opiera się wdrożeniu systemu wideoweryfikacji. Gdy natomiast wreszcie mur udało się skruszyć, a VAR stał się powszechnie stosowanym narzędziem, dyskusje na temat sposobu jego używania z miejsca rzecz jasna stały się normą. Bo spowalnia grę, bo nagle popadliśmy ze skrajności w skrajność w interpretacji niektórych zagrań, bo w tej sytuacji został użyty na wyrost, a w tamtej nie został użyty wcale, choć przecież powinien. A tak w ogóle to z VAR-em Real Madryt zamiast trzech Lig Mistrzów z rzędu to dzisiaj grałby z Odrą Wodzisław w Pucharze Intertoto, a Zidane zostałby dawno temu wygnany na najdzikszą część Madagaskaru.
Gdy znamy coś od dłuższego czasu w niemalże identycznej formie, normalnym zjawiskiem jest to, że na początku dość trudno jest nam się przyzwyczaić do tych wszystkich, nazwijmy to, udziwnień. I choć nieraz nawet po upływie lat nie brakuje głosów, że „kiedyś to było, nie to, co teraz”, to jednak siłą rzeczy przywykamy do pewnych zmian i stają się one dla nas czymś naturalnym.
Zmierzamy oczywiście do tego, że począwszy od zeszłego roku znacznej reformie uległy rozgrywki o Superpuchar Hiszpanii. Zamiast tradycyjnego dwumeczu między mistrzem i zdobywcą Pucharu Króla lub jego finalistą (jeśli mistrz wygrywał Copa del Rey) zdecydowano się bowiem zaangażować w rozgrywki cztery zespoły – mistrza, wicemistrza oraz obu finalistów. Miniturniej zaś, co budziło największe kontrowersje, wywieziono poza granice kraju, do Arabii Saudyjskiej.
Motywy finansowe takich posunięć były oczywistą oczywistością. Z drugiej strony jednak nie było przecież tak, że nie dostaliśmy nic w zamian. Superpuchar mimo wszystko został przecież ładnie opakowany i zyskał na atrakcyjności. W przypadku części fanów potrafiło to wynagrodzić przemienienie jednego z mniej istotnych trofeów w obwoźny cyrk, inni natomiast mają pełne prawo obstawać przy tym, że zwyczajnie nie wypada sprzedawać obcemu absolutnie żadnych dóbr narodowych. Dyskusje te zostawiamy jednak z boku, czas i miejsce na nie był już w zeszłym roku.
Choć format pozostał ten sam, w 2021 roku kontrowersji i żywiołowych dysput jest już znacznie mniej. W dużej mierze wynika to z tego, że ludzie mniej lub bardziej pogodzili się już obecną formą turnieju. Ale nie tylko z tego. Z doskonale znanych nam powodów tym razem Superpucharu Hiszpanii nie wywieziono bowiem poza granice kraju – wszystkie mecze zostaną rozegrane w Andaluzji (Malaga, Kordoba, Sewilla). Nieaktualny rzecz jasna jest też argument o odbieraniu Hiszpanom możliwości obejrzenia na żywo meczu, by mogli go sobie obejrzeć z wysokości trybun Saudyjczycy. Zmagań o Superpuchar z wysokości stadionowych krzesełek sprawiedliwie nie zobaczy nikt.
Niknie także główna kwestia tak obruszająca przeciwników Królewskich. Tym razem Real Madryt nie wystąpi w turnieju, na który zdaniem niektórych nie powinien mieć wstępu. W poprzedniej edycji po puchar sięgnęliśmy przecież pomimo faktu, że nie byliśmy triumfatorami żadnych krajowych rozgrywek. Bogiem a prawdą, na miejscu naszych antywielbicieli pewnie również mocno byśmy się zagotowali, widząc wślizg Valverde na Moracie i późniejszy triumf Los Blancos w karnych. To już jednak odległa przeszłość. Teraz na południe Hiszpanii udaliśmy się już jako najlepsza drużyna poprzedniego sezonu La Ligi.
W gruncie rzeczy dzisiejsza sytuacja wydaje się wręcz pewnym chichotem losu. Tak się otóż składa, że w tej edycji Real Madryt jest… jedynym zespołem, który w zeszłym sezonie zgarnął jakieś trofeum. Barcelona do rozgrywek przystąpi przecież jako wicemistrz, a finał poprzedniej edycji Pucharu Króla z powodu wrażego wirusa nie został rozegrany, odbędzie się on dopiero w kwietniu. Wynika to z decyzji działaczy Athleticu i Realu Sociedad, którzy woleli przełożyć spotkanie i zrzec się miejsca w europejskich pucharach, by tylko móc stoczyć tak ważną potyczkę w obecności kibiców. Godna uznania jest zwłaszcza postawa klubu z Bilbao. W praktyce tylko Lwy oddały swoje miejsce w Europie, ponieważ Real Sociedad i tak zdołał zakwalifikować się do pucharów poprzez ligę.
To właśnie z Athletikiem zmierzymy się dziś w rozgrywanym w Maladze półfinale. Ekipa z Bilbao wielu z nas kojarzy się z wyjątkowo ciężkimi przeprawami, zwłaszcza na wyjeździe. W pamięci mamy też niewątpliwie całkiem niedawną potyczkę z Baskami u siebie. Gdyby spojrzeć na sam wynik, 3:1, moglibyśmy sobie wytworzyć idealnie przekłamany obraz tego, co działo się na boisku. Królewscy mimo gry w przewadze od 13. minuty po dwóch żółtych kartkach legendarnego Raúla Garcíi mieli w tej potyczce duże problemy. Tak na dobrą sprawę, skończyć mogło się remisem 2:2. Przed golem Benzemy w doliczonym czasie sekundę wcześniej Courtois uratował nam skórę interwencją po strzale Vesgi w stuprocentowej sytuacji. Jakkolwiek dziwnie to jednak zabrzmi, mimo tego nieodpartego wrażenia, że z Athletikiem zawsze napotykamy ciężary, Los Leones nie pokonali nas od 11 meczów. Po raz ostatni sztuki tej dokonali bez mała sześć lat temu. Po trafieniu Aduriza 7 marca 2015 roku drużyna prowadzona jeszcze przez Carlo Ancelottiego przegrała na wyjeździe 0:1.
Skoro udawało nam się wygrywać Superpuchar Hiszpanii jako drużyna, która w mniemaniu części publiki nie powinna być zapraszana do stołu, to tym bardziej powinniśmy spisać się w rozpoczynającym się dziś turnieju jako mistrzowie kraju. Choć oczywiście cały czas nie mówimy o trofeum, od którego zależy nasze życie, ani nawet posada Zidane'a, to jednak triumf w tych rozgrywkach być może byłby w stanie dać nam niezbędnego kopa. Po bardzo udanym grudniu znów bowiem nawiedza nas ta przeklęta apatia.
Nawet jeśli wciąż możemy pochwalić się tym, że pozostajemy niepokonani od półtora miesiąca, to jednak druga strona medalu nie wygląda już tak różowo. W lidze jesteśmy za Atlético, choć przecież rywal zza miedzy ma dwa zaległe mecze, a tak wyszydzana przez wielu Barcelona na ten moment ma tylko trzy oczka mniej od nas. Sukces w Superpucharze Hiszpanii może chociaż na jakiś czas nas ocuci. By wznieść puchar, trzeba jednak najpierw wykonać dwa kroki. Obyśmy tego wieczoru postawili ten pierwszy.
Mecz z Athletikiem rozpocznie się o 21:00. W Polsce będzie można obejrzeć go na Eleven Sports 1 na platformie Player.pl.
Spotkanie można też wytypować w FORTUNA. Zawodnicy Real Madryt mogą być spragnieni gry w piłkę po „meczu” w Pampelunie. Kurs na wygraną Królewskich i powyżej 2,5 gola wynosi 2,58.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze