2:1. Derby dla Realu
Królewscy rządzą, przynajmniej w stolicy ;-)
Niektórzy mówią, że wielki zespół poznaje się po tym, jak szybko może podnieść się z dna. Real Madryt znajdował się więc w idealnej okazji, żeby pokazać charakter. Królewscy niechlubnie przegrali z Arsenalem na własnym boisku. Od tego czasu w klubie zaczęło dziać się źle. Piłkarze byli wygwizdywania treningach, prasa zarzucała brak zaangażowania i zbytnie afiszowanie się mianem „galaktycznych", a centrum całego zachwiania formy otaczało jednego człowieka: Florentino Pereza. Napięcie w klubie i w całej Kastylii po przegranej ze słabiutką Mallorcą miało mieć niebagatelne skutki. Do dymisji podał się Pérez, oficjalnie chęcią dania impulsu dla zespołu, jednak w rzeczywistości chciał uciec od zgiełku i zamieszania. Fernando Martín wszedł na pozycję sternika klubu z wielkim hukiem, oburzając przy tym wielkie gwiazdy, dotąd pewne swojego bytu w klubie.
Słynne zdanie: „Nie chcę mieć klubu milionerów" miało już znaleźć swoje odzwierciedlenie w superklasyku, czyli derby Madrytu z Atlético. To właśnie w takich meczach, gdzie bardziej ceniona jest wola walki i zwycięstwa, miał mieć początek nowy Real Madryt Fernando Martina. Również wygranie z odwiecznym rywalem zza miedzy mogło przywrócić zaufanie kibiców. „AS" pisał o pojedynku żywych legend obu klubów: Fernando Torresie i Raulu. Z tym, że ten drugi zasiadł na ławce rezerwowych. Owa ławka stała się marzeniem dla Ronaldo, który nawet nie został zapisany na liście 18. piłkarzy. Nieważne czy była to decyzja prezesa czy trenera, jednak zauważa się prawdziwość słów Martina, który nie widzi miejsca dla braku zaangażowania. W ten sposób w jeden dzień runęła polityka Pereza. Niepokonane od 6. ligowych spotkań Atlético stawiło czoła niegalaktycznemu Realowi.
Mecz, podobnie jak niedawne spotkanie z Saragossą, rozpoczął się od gola dla Królewskich. Kilka minut po pierwszym gwizdku arbitra licznie zgromadzeni na Santiago Bernabéu kibice mogli cieszyć się z bramki Cassano - włoch bardzo ładnie wykończył głową świetną centrę Roberto Carlosa i pokonał bezradnego bramkarza. Kilkadziesiąt sekund później nieoczekiwanie doszło do pierwszej zmiany w drużynie gości - z boiska zszedł Valera, a w jego miejsce pojawił się Galletti. W 7. minucie Kezman próbował szybko wyrównać, ale jego strzał był bardzo niecelny. Chwilę później Casillas wyjaśnił sytuację po rzucie rożnym i strzale głową Ibagazy. Kolejne kilkadziesiąt sekund to dość nieporadne próby sforsowania obrony Realu przez ofensywną formację gości. W 12. minucie osamotniony Gabi decyduje się na indywidualną akcję, jednak jego strzał nie sprawia większych problemów boskiemu Ikerowi ;-) W odpowiedzi Beckham uderza z dystansu, jednak piłka - niestety - ostatecznie ląduje w rękach Leo Franco.
W 16. minucie bardzo ładnym podaniem popisał się Mateja Kezman, jednak Luccin zmarnował niezłą okazję na zdobycie gola. Dwie minuty później groźnie było za sprawą rzutu wolnego podyktowanego za faul na Torresie, jednak Casillas jest nieoficjalnym mistrzem świata w wyłapywaniu strzałów zmierzających prosto w niego. Blancos postanowili przeprowadzić szybką kontrę, Beckham zacentrował i co? I pstro - golkiper gości sprytnie i przebiegle (co jest, niestety, zgodne z przepisami) przechwycił piłkę. 20. minuta przyniosła niecelny strzał Baptisty, a chwilę później po podaniu Gravesena niecelnie uderzał Fanantonio. I wówczas do roboty zabrało się Atlético. Najpierw Fernando Torres spróbował w pojedynkę - niczym Thierry Henry - rozmontować defensywę Królewskich, jednak przekombinował i Iker bez trudu dał sobie radę ze strzałem rodaka. W 26. minucie na bramkę Realu uderzał Kezman i był to przedsmak tego, co wydarzyło się dosłownie chwilę później - Serb technicznym strzałem zamienił mocne podanie Gabiego na bramkę. 1:1. Rojiblancos najwyraźniej nie zamierzali poprzestać na takim wyniku - w 29. minucie gry świetnie dysponowany dziś Casillas ratuje zespół przed utratą bramki po rzucie wolnym wykonywanym przez aktywnego Luccina.
Nastał okres ostrzejszej gry, zaowocowało to żółtą kartką dla Velasco, który bezpardonowo sfaulował Roberto Carlosa. W 36. minucie na dwa bardzo niecelne strzały Realu (Beckham i Baptista) solidarnie równie nieudaną akcją odwdzięczył się Kezman. Zabawę w ,,kopnijmy się w czoło" zakończył w 40. minucie Baptista, który wykorzystał bardzo precyzyjne zagranie od Becksa i zdobył, jak się okazało, zwycięską bramkę. W kolejnych kilku minutach na uwagę zasługują jedynie... żółte kartki, które arbiter wspaniałomyślnie pokazał trzem piłkarzom - w żółty kartonik z wielkim zaciekawieniem wpatrywali się: Guti (41. minuta), Perea (44.) i Luccin (również 44. minuta). Pierwsza część derbowego pojedynku zakończyła się uderzeniem Beckhama z rzutu wolnego.
Od początku drugiej odsłony oba zespoły rzuciły się do walki i z początku przewagę osiągać zaczęło Atlético. Królewscy próbowali co prawda atakować, ale z reguły w tym okresie ich akcje kończyły się na nogach piłkarzy gości. Ci zresztą również nie potrafili poważniej zagrozić Casillasowi, co w konsekwencji u jednych i drugich wywoływało wyraźną frustrację, rezultatem której była nie tylko żółta kartka dla Roberto Carlosa, ale też ostry faul Luccina właśnie na Brazylijczyku. W tamtym momencie gracz Atlético powinien był zostać ukarany drugą żółtą kartką. W miarę upływu czasu gra podopiecznych Lopeza Caro zaczęła wyglądać coraz lepiej. Obiecująco wyglądała akcja z 55. minuty: Guti, Cassano, Beckham, Baptista, Zidane, Gravesen… i niestety Duńczyk zagrał niecelnie. Chwilę później El Ogro odniósł uraz (bez kontaktu z przeciwnikiem), ale po błyskawicznych zabiegach medycznych mógł wrócić na murawę.
Rojiblancos nie chcieli pozostać dłużni - najpierw Galletti, później Gabi po fatalnej stracie Raula Bravo próbowali pokonać Ikera Casillasa. Mecz zaczął nabierać coraz większych rumieńców, a wymiana ciosów trwała w najlepsze. W drużynie gospodarzy szczególnie ochoczo do konstruowania akcji ofensywnych włączali się Roberto Carlos i Antonio Cassano. Włoch nie dotrwał jednak do końca meczu - po starciu z Pereą dość teatralnie zwijał się z bólu na murawie, a już po czterech minutach zszedł na ławkę rezerwowych, ustępując miejsca Raulowi, dla którego Derby Madrytu stały się 400. występem w La Liga. Pięć minut później z boiska zszedł też Zidane, który chwilę wcześniej sfaulowany zosta przez Gallettiego.
Zastępca Francuza, Robinho, nie zdołał jeszcze dobrze powąchać piłki, gdy goście uruchomili wszelkie drzemiące w nich jeszcze siły i ruszyli do ataku, a Real Madryt wyraźnie nie miał pomysłu, jak ich powstrzymać. Raúl Bravo, Guti, Robinho, Helguera… wszyscy głupio tracili piłki, bezmyślnie faulowali, strzelali na wiwat czy dawali się obiegać niby tyczki slalomowe. Wypada dziękować niebiosom, że Fernando Torres był tego dnia wyraźnie nie w sosie. Końcówka była niezwykle nerwowa - już bez rozgrywającego nieudany mecz Gutiego (ale niestety wciąż z Bravo, Ivanem i resztą) Real Madryt pozwala gościom na wywalczanie jednego za drugim stałego fragmentu gry, samemu nie potrafiąc wyjść poza własną połowę. Mało brakowało, a zemściłoby się to już w doliczonym czasie gry, kiedy to Torres posłał piłkę obok słupka po rzucie rożnym.
W pierwszej połowie widzieliśmy taki Madryt, jakiego zwolennikiem jest Fernando Martín. Bez gwiazdorstwa, udawania, liczyło się tylko zwycięstwo. Miejscami olśniewająca, kombinacyjna gra, która porwała kibiców na Santiago Bernabéu. Gdy tylko Merengues przyspieszali, od razu rodziło się zagrożenie pod bramką rywala. Szkoda tylko, że sędziowie nie dopasowali się do tego poziomu. Wyśmienicie z kolei zagrał Cassano, który był po prostu wszędzie i w każdym elemencie okazał się lepszy od Ronaldo pamiętanego z meczu z Mallorcą. Potem sytuacja się zmieniła, bowiem całego spotkania nie da się grać aż na tak wysokich obrotach. Swoją postawą zaskoczył Gravesen, który pod nieobecność Raula w pierwszym składzie starał się liderować drużynie. Okiem zwykłego kibica Real Madryt zagrał dobrze. Budzi to nadzieje na rewanż z Arsenalem, który zbliża się wielkimi krokami. Lecz to może nie wystarczyć. Na Highbury trzeba będzie po prostu zmienić bieg z „trójki" na „piątkę" i wierzyć, że bezbarwni od jakiegoś czasu Guti, Baptista i Ronaldo będą godnie zastępowani przez swoich zmienników.
SKł?ADY:
REAL MADRYT: Casillas; Salgado, Helguera, Bravo, Roberto Carlos; Gravesen, Beckham, Guti (Diogo, 84’), Zidane (Robinho, 76’); Baptista, Cassano (Raúl, 74’)
ATLÉTICO: Leo Franco; Velasco, Pablo, Perea, A. López; Luccin, Gabi, Valera (Galletti, 7’), Petrov; Kezman, Torres.
ŻÓſTE KARTKI: Velasco, Guti, Perea, Luccin, Roberto Carlos, Galletti.
GOLE:
1-0: Min. 3: Cassano
1-1: Min. 27: Kezman
2-1: Min. 41: Baptista
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze