Advertisement
Menu

Kolejna solówka

Przebieg dzieciństwa może mieć diametralny wpływ na dalsze losy człowieka. Tak przynajmniej zwykły powtarzać najtęższe umysły w dziedzinie psychologii.

Foto: Kolejna solówka
11-letni Saúl Ñíguez. (fot. własne)

Nie jest niczym nowym, że dzieci potrafią być wobec siebie okrutne. Można wręcz powiedzieć, że – poza z pozoru niewinnymi buźkami – to ich znak rozpoznawczy. Nie brakuje takich, którzy nieustannie obrywają za zbyt duży nos, otyłość, wady wymowy, rude włosy, aparat na zębach czy okulary na nosie. Żeby równowaga w przyrodzie została jednak zachowana, z drugiej strony zawsze musi znajdować się także oprawca, który z rozkoszą oddaje się praktykowaniu wszelkiej maści podłości. Tego typu sytuacje w połączeniu z często najróżniejszą atmosferą w domu w kolejnych latach życia mogą różnie wpływać na dalszy rozwój osobowości. 

Pójść można w zasadzie we wszystkie strony świata. Niektórzy zamykają się w sobie i mają problemy z nawiązywaniem relacji międzyludzkich, inni w młodym wieku zaczynają dążyć do autodestrukcji, a jeszcze inni  zaś po prostu w pewnym momencie biorą się w garść i ciężką pracą starają się udowodnić sobie i światu, że są w stanie osiągać rzeczy wielkie. Niejednokrotnie towarzyszy temu także głęboko zakorzeniona chęć zemsty. 

Ostatni z wymienionych przykładów można przyrównać do tego, co w ostatnich latach działo się z Atlético Madryt, które najpierw przez długie lata było bezlitośnie gnębione przez kolegę z tego samego podwórka, aż w końcu postanowiło powiedzieć „dość”, zatrudniło instruktora i udało się pompować na siłownię. Gdy patrzymy na to, gdzie dziś znajdują się Los Colchoneros, naprawdę trudno wyobrazić sobie, że drugie milenium  przywitali oni kompromitującym spadkiem, a z Realem Madryt potrafili przez półtorej dekady śrubować passę bez domowej wygranej. Proces tak diametralnej przemiany nie przychodzi oczywiście z dnia na dzień. Czasami twoje myślenie zmienia się, gdy trafisz na odpowiednią książkę, obejrzysz film z Jean-Claude'em Van Dammem czy zwyczajnie spotkasz człowieka będącego w stanie w magiczny sposób do ciebie dotrzeć. 

Do Atlético dotrzeć potrafił ten, który doskonale wiedział, że klub stać na więcej, ponieważ sam potrafił zdobyć z nim lata temu mistrzostwo. Mowa rzecz jasna o Diego Simeone. Argentyńczyk na stare śmieci wrócił w 2011 roku, by wkrótce po wylądowaniu w stolicy Hiszpanii dojść do wniosku, że tak dłużej być nie może. I faktycznie nie jest. Nawet jeśli pomimo upływu dziewięciu lat Los Rojiblancos wciąż nie mogą powiedzieć, że udanie mszczą się na kacie z dziecięcych lat, to jednak po drodze klub zdołał wyrobić sobie renomę wielkiej firmy na europejskiej arenie. Do pełni satysfakcji często brakowało jednak tych kilku centymetrów w bicepsie, które miał akurat nadchodzący niejednokrotnie z naprzeciwka Real Madryt. 

Nie jest to rzecz jasna historia, gdzie beznadziejna gonitwa nie niosła za sobą ani jednej słodkiej chwili. Było bowiem mistrzostwo Hiszpanii w sezonie 2013/14, był zdobyty rok wcześniej Puchar Króla, był także ten niesłychany łomot 4:0, gdzie odwieczny rywal nie mógł podnieść się z ziemi. Tak czy inaczej, gdyby Atlético było bohaterem Dragon Balla, wciąż pozostawałoby Vegetą. Pojedyncze wygrane bitwy nigdy tak naprawdę nie pozwoliły na wyjście z cienia madryckiego Son Goku. 

To właśnie te chwile, gdy wreszcie udawało się chwycić największego antagonistę za szyję, ale nie udawało się go udusić, musiały być najtrudniejsze do przetrawienia. Przeklęty Ramos i przeklęty słupek Juanfrana to ciosy tak bolesne, po których podniesienie się naprawdę nie mogło być łatwe. A po drodze przecież był jeszcze gol Chicharito czy hattrick Cristiano w półfinale... Jakiekolwiek zdanie mamy jednak o Atlético, uporu i charakteru odmówić im nie można. 

Dziś klub, który na przełomie tysiącleci zlatywał z ligi, przez 15 lat nie potrafił wygrać z Realem na własnym stadionie, a w chwilach najbliższych wiecznej chwały zostawał obdzierany przez Królewskich z największych marzeń, gdy te były o krok od spełnienia, znów wyzywa nas na solo. Tym razem okoliczności wydają się jednak nieco inne niż przy poprzednich okazjach. To Atlético siedzi dziś bowiem przy stole na wyższym krześle i na ten moment wydaje się faworytem do odebrania Realowi mistrzowskiego tytułu. 

Los Rojiblancos na fotelu lidera uplasowali się dość wygodnie. Choć nad drugim Realem Sociedad mają zaledwie punkt przewagi, to jednak rozegrali dwa mecze mniej. Przewagę dwóch zaległych potyczek i pięciu punktów ekipa Simeone ma także nad zamykającym podium Villarrealem. Następni w tabeli jesteśmy zaś my, z jednym meczem więcej i sześcioma oczkami straty. Choć złośliwi niejednokrotnie powtarzają, że Atlético jest mistrzem w popuszczaniu tuż przed toaletą, to jednak wcale niewykluczone, że w tym sezonie po sześciu latach przerwy będą także mistrzami Hiszpanii. Oprócz wspomnianego Cholo duża w tym zasługa również błyszczącego wreszcie João Félixa. Portugalczyk coraz częściej gra na miarę oczekiwań, jasno dając do zrozumienia, że czasami wydanie większej sumy na jednego gracza może stanowić lepsze rozwiązanie niż kupno trzech kotów w workach po kawie. Warto też mieć na uwadze, że Atlético to cały czas jedyna drużyna w lidze bez choćby jednej porażki. 

Czy jednak goście będą dziś faworytem? Do tego typu stwierdzenia wciąż nam daleko i wcale nie chodzi tu wyłącznie o dumę. I nie, nie chodzi też o to, że planujemy rzucić oklepanym frazesem o derbach rządzących się swoimi prawami. Real Madryt bowiem, choć ma niewątpliwie swoje problemy, do tej pory udowadniał, że w meczach o największym ciężarze w tym sezonie za każdym razem staje na wysokości zadania. Dalecy jesteśmy co prawda od upierania się, że naprawianie karygodnych błędów dobrymi meczami z teoretycznie silniejszymi rywalami załatwia sprawę. Tak czy owak, przed wieczorną potyczką zwracanie większej uwagi na tę tendencję jest jak najbardziej uzasadnione. Real potrafił bowiem wygrać z Barceloną, dwukrotnie z Interem, z Sevillą oraz nie pozostawić żadnych wątpliwości odnośnie swojej wyższości w spotkaniu o wszystko z Gladbach. Klasa rywala oraz waga potyczki znakomicie zaś wpisują się w ten klucz. Trochę smutniej robi nam się jednak wówczas, gdy weźmiemy pod uwagę inne kryterium: Real nie potrafił w tym sezonie zagrać dwóch dobrych meczów z rzędu.  

Biorąc pod uwagę, że spotkania rozgrywane są co trzy dni, a forma Królewskich jest absurdalnie nieprzewidywalna, wieczorem stoczymy kolejną już bitwę o wszystko. Zbyt dobrze znamy widmo ligi przegrywanej w grudniu, a niewykluczone, że właśnie w takiej sytuacji znajdziemy się, jeśli zaliczymy wpadkę. Pokażmy po prostu po raz kolejny, że Realu Madryt nie da się zabić tak łatwo. Choć i nas niejednokrotnie przepełniają wątpliwości, na razie jeszcze jesteśmy dalecy od mówienia na głos, ze ten sezon jest dla nas skończony. Obyśmy zdania nie zmienili także po dzisiejszej konfrontacji. Przecież co to Atlético będzie potem robić, jak już nie będzie mogło nas dalej gonić?

***

Mecz z Atlético rozpocznie się o 21:00. W Polsce będzie można obejrzeć go na CANAL+ Sport 2 na platformie Player.pl. Z okazji zbliżających się świąt wszystkie pakiety są tańsze o 50%!

Spotkanie można też wytypować w FORTUNA. W trzech ostatnich meczach między tymi zespołami padł jeden gol. Kurs na to, że Królewscy wygrają dziś 1:0, wynosi 6,80. 
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!