Advertisement
Menu

Część XVIII: Trzy Ligi Mistrzów i odejście Cristiano (2015 - 2019)

Foto: Część XVIII: Trzy Ligi Mistrzów i odejście Cristiano (2015 - 2019)
Cristiano Ronaldo (fot. Getty Images)

Przed Realem Madryt, świeżo po zdobyciu Ligi Mistrzów i Pucharu Króla, niewątpliwie stało wielkie wyzwanie, czyli zwycięstwo w La Lidze. Na czele projektu wciąż stał Carlo Ancelotti, ale kadrę niewątpliwie czekała przebudowa. Poza tym był to rok mundialu w Brazylii, gdzie tytuł ostatecznie zdobyli Niemcy. Królewscy nie czekali za długo. Szybko sięgnęli po Toniego Kroosa, mistrza świata, którego transfer z Bayernu za 25 milionów euro wciąż uchodzi za jeden z najlepszych interesów w nowożytnej historii futbolu. W drugą stronę niestety powędrował Xabi Alonso, chcąc podjąć nowe wyzwanie i uczyć się fachu trenerskiego od Pepa Guardioli.

Następnie Real Madryt sprowadził prawdziwą gwiazdę, króla strzelców mundialu, Jamesa Rodrígueza z AS Monaco oraz kolejnego, który w Brazylii pokazał się z dobrej strony, czyli Keylora Navasa, bramkarza Levante. Jako alternatywę dla Benzemy wypożyczono także Chicharito. Z klubem jednak w atmosferze niesnasek pożegnał się Ángel Di María, który trafił do Manchesteru United za 75 milionów euro, bijąc sprzedażowy rekord Królewskich. Na wypożyczenie udał się Casemiro, a definitywnie pożegnano Şahina, Diego Lópeza, Czeryszewa i Moratę. W przypadku tego ostatniego zachowano jednak klauzulę odkupu z Juventusu, co okazało się potem strzałem w dziesiątkę.

Sezon rozpoczął się nieźle, bo od zwycięstwa 2:0 z Sevillą w Superpucharze Europy. Na stadionie w Cardiff błyszczeli Gareth Bale i Cristiano Ronaldo. Walijczyk dograł świetną piłkę do Portugalczyka na otwarcie wyniku, a CR7 dubletem dał Królewskim tytuł. Dobry debiut zanotował także Toni Kroos, który niemal od razu zepchnął Illarramendiego w dół hierarchii. Superpuchar Hiszpanii jednak nie był już tak owocny i w dwumeczu Los Blancos przegrali z Atlético 1:2, co było pierwszą zadrą. Drugą, dużo poważniejszą, były zaledwie trzy punkty po trzech kolejkach ligowych, gdzie z trójki Córdoba, Real Sociedad, Atlético, podopieczni Ancelottiego byli w stanie pokonać tylko tych pierwszych. 

Potem jednak w drużynie zaszła radykalna zmiana. Słaby początek sezonu przeistoczył się w coś absolutnie niesamowitego i nastała passa aż 22 (słownie: dwudziestu dwóch) zwycięstw z rzędu! Królewscy suchą stopą przeszli przez fazę grupową Ligi Mistrzów, a do końca roku pokonywali takie ekipy jak Liverpool czy Barcelona. Po zdewastowaniu ekipy Almeríi i zakończeniu roku z przewagą 4 punktów nad Barceloną, Real Madryt wygrał Klubowe Mistrzostwa Świata, rozprawiając się w półfinale z Cruz Azul (4:0) i w finale z San Lorenzo (2:0). Serca kibiców były naprawdę rozgrzane i choć poważne granie miało się dopiero zacząć, to wszyscy już oczami wyobraźni widzieli tryplet.

Rok 2015 rozpoczął się jednak od porażki, która w końcu przecież musiała przyjść. Grająca od dłuższego czasu słabo Valencia w domowym starciu z Królewskimi wspięła się na swoje wyżyny i wygrała 2:1, ale najwięcej polemiki dotyczyło egoizmu Garetha Bale’a, który w końcówce, jeszcze przy wyniku remisowym, nie podał do Benzemy i zmarnował świetną sytuację. Jak się okazało, był to początek powolnego zjazdu podopiecznych Ancelottiego.

Królewscy kontynuowali dobrą passę w lidze, ale w Pucharze Króla odpadli po bardzo słabym dwumeczu z Atlético (2:0 na wyjeździe i 2:2 u siebie, w tym gol Torresa stracony już w 1. minucie). Ciężko wywalczone zwycięstwo z Sevillą zwiastowało trudności w nadchodzących tygodniach. Dwa dni po urodzinach Cristiano Królewscy udali się na Vicente Calderón, gdzie zawodnicy Simeone spuścili im największe w ostatnich latach lanie, wygrywając aż 4:0. Po tym spotkaniu wokół drużyny narastała negatywna atmosfera. Przyszły pierwsze ważniejsze potknięcia i utrata pozycji lidera po meczach z Villarrealem (1:1) i Athletikiem Bilbao (0:1). Humory nieco poprawił awans w Lidze Mistrzów, choć Schalke na Bernabéu było w stanie zdobyć aż 4 gole, ale potem przyszła Barcelona, która wygrywając 2:1 na Camp Nou bardzo skomplikowała sytuację Realu Madryt w lidze. Przyszły kolejne zwycięstwa w lidze z przeciwnikami z niższej półki i wreszcie zemsta na Simeone i spółce, czyli wyeliminowanie Rojiblancos w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, a gola na wagę awansu strzelił w dogrywce rewanżowego spotkania Chicharito, dla którego ostatnie miesiące w roli zawodnika przyspawanego do ławki były dramatycznie trudne. Królewskim udało się nawet pokonać na wyjeździe Sevillę, ale w Lidze Mistrzów, pomimo dobrych odczuć, grę zakończyli na półfinale, a katem został sprzedany do Juventusu Álvaro Morata. 2:2 w Turynie dawało nadzieję na happy end, ale na Bernabéu, wykorzystując kontratak w ostatnich minutach, Hiszpan wpakował piłkę do siatki i Królewscy żegnali się z ostatnimi rozgrywkami w tym sezonie, w których mogli wygrać. Nawet okazałe zwycięstwa na koniec sezonu z Espanyolem (4:1) i Getafe (7:3) nie ochroniły Carlo Ancelottiego, a Florentino Pérez zadecydował, że drużynie potrzeba zmian.

Impuls na następny sezon miał dać Rafa Benítez, co, jak miało się potem okazać, nie było najlepszym pomysłem. Królewscy kończyli jednak sezon 2014/15 z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony brak jakichkolwiek ważniejszych trofeów i zawód w meczach z rywalem zza miedzy. Z drugiej jednak świetna passa 22 zwycięstw z rzędu, która pozwoliła pobić poprzedni rekord klubu i zbliżyła się do tego światowego. Świetny debiutancki sezon rozegrał James Rodríguez, który stał się ulubieńcem kibiców, strzelając 16 goli i notując 17 asyst, a większość z nich była naprawdę przedniej urody. Na końcu jednak pozostał niedosyt, który jeszcze przez wiele miesięcy miał być niezaspokojony.

Lato 2015 roku nie było pełne transferów. Królewscy postawili na uzupełnienie kadry, która i tak wydawała się kompletna. Z klubu odszedł Illarramendi, który po transferze Kroosa nie wrócił do łask i nigdy nie grał na poziomie Realu Madryt. Do Porto odszedł wieloletni bramkarz i prawdziwa legenda Królewskich, Iker Casillas i nie zdecydowano się wykupić Chicharito. Klub zapewnił sobie jednak usługi Marco Asensio i Jesúsa Vallejo, którzy od razu zostali też wypożyczeni do odpowiednio Espanyolu i Zaragozy. Do klubu trafili jednak Mateo Kovačić, Danilo, Lucas i Kiko Casilla, a kadrę uzupełnił wracający z wypożyczenia Casemiro. Z Chorwatem wiązano naprawdę spore nadzieje, ponieważ w Interze był jedną z ważniejszych postaci i polecał go sam Luka Modrić. Zespół wydawał się kompletny.

Pytanie było jednak wagi ciężkiej – czy Real Madryt jest w stanie zagrozić Barcelonie, która z trio MSN z przodu zdobyła w ubiegłym sezonie tryplet? Największą niewiadomą był od samego początku Rafa Benítez, który jednak widocznie chciał narzucić swój styl gry i pracy zawodnikom. Niektórym wybitnie się to nie podobało i po dziś dzień jest wspominana historia, gdy Rafa chciał uczyć Cristiano rzutów wolnych. Niemal od razu nie było tego feelingu między piłkarzami i trenerem, co „owoce” przyniosło już w 1. kolejce.

Real Madryt udał się na El Molinón, by zmierzyć się ze Sportingiem. Zadebiutowały nowe nabytki, jak Danilo czy Kovačić, ale gra żadnego z nich nie porywała. Królewscy bili głową w mur i ani Cristiano, ani Jesé, ani Bale nie byli w stanie trafić do siatki. Bezbramkowy remis na starcie ligi sprawił, że już od samego początku trzeba było gonić stratę do Barcelony i Atlético. Potem przyszedł lepszy moment i okazałe zwycięstwa z Betisem (5:0), Espanyolem (6:0) i Szachtarem w Lidze Mistrzów (4:0), a w piątej kolejce Los Blancos odczarowali San Mamés i pokonując Athletic 2:1 po dwóch bramkach Benzemy, objęli pozycję lidera. Później przyszedł trudniejszy okres, czyli bezbramkowy remis z Málagą, gdzie cuda w bramce wyprawiał Kameni oraz remis z Atlético. Formuła Beníteza jakby się wyczerpywała z kilkoma wymęczonymi zwycięstwami w lidze i z Malmö oraz PSG w Lidze Mistrzów. Wtedy jednak na Bernabéu przyjechała Barcelona, wygrywając 4:0 i cała praca została wyrzucona do kosza. Wydawało się, że dni nowego trenera Królewskich na stanowisku są policzone, ale wytrwał jeszcze do stycznia, gdzie w międzyczasie Real wrócił na zwycięskie tory. Zanotował serię zwycięstw, notując chociażby takie wyniki jak 8:0 z Malmö i 10:2 z Rayo, choć gra Królewskich, jeśli chodzi o całokształt, to nie porywała. Sztab szkoleniowy skompromitował się też w Pucharze Króla, gdzie wystawienie zawieszonego Dienisa Czeryszewa w meczu z Cádiz sprawiło, że Real Madryt został wyrzucony z rozgrywek przy zielonym stoliku, co do dziś pozostaje jedną z większych kompromitacji. Złe decyzje frustrowały coraz bardziej, a wyrok na siebie Hiszpan podpisał na Mestalla, gdzie remis 2:2 przy zostawionych na ławce Isco i Jamesie bardzo komplikował sytuację Królewskich w lidze. Przyszedł czas Zizou, czas nowej, złotej ery i Francuza na ławce trenerskiej Realu Madryt.

Legenda Los Blancos swoją podróż zaczęła od manity zaaplikowanej Deportivo. Następnie kolejne pięć bramek wpadło w meczu ze Sportingiem, ale już Real Betis na własnym stadionie urwał Królewskim punkt, a liga dalej się oddalała. Sześć goli zapakowano Espanyolowi, ale remis z Málagą i porażka z Atlético kazały zapomnieć o lidze. Trzeba się było zatem skupić na Lidze Mistrzów, gdzie Królewscy bardzo dobrze spisali się z Romą wygrywając po 2:0 u siebie i na wyjeździe. Przed ćwierćfinałami, poza niezbyt ważnymi meczami w lidze przyszedł czas na El Clásico i tam, po raz pierwszy od trzech lat, Real Madryt mógł świętować zwycięstwo. Na gola Piqué szybko odpowiedział pięknym trafieniem Benzema, a w końcówce prowadzenie dał Cristiano, który kolejny raz uciszył Camp Nou. Następnie przyszedł Wolfsburg i w Niemczech, gdzie Los Blancos nie czują się najlepiej, ciosem była porażka 0:2. Nie wszystko było w tym meczu złe, ale błędy indywidualne i brak zaangażowania sprawiły, że po pierwszym meczu Wilki były górą. W rewanżu jednak pojawił się wreszcie Cristiano Ronaldo, który w 16. I 17. Minucie trafiał do siatki, wyrównując niezwykle szybko stan spotkania. W 77. z kolei podszedł do rzutu wolnego i nieco szczęśliwie odnalazł lukę w murze, kompletując hattricka i wysyłając Real do półfinałów.

Tam już czekał nie byle jaki zespół, bo Manchester City. Pierwszy mecz, na Etihad Stadium, był niezwykle wyrównany i żaden zespół nie miał wielu dobrych okazji. Bezbramkowy remis stawiał więc Królewskich na ryzykownej pozycji, bo jedna bramka The Citizens na Bernabéu oznaczała, że trzeba będzie gonić. Tak się jednak na szczęście nie stało i w rewanżu znów mieliśmy wyrównane spotkanie, ale w 20. minucie Gareth Bale uderzył z bardzo małego kąta i piłka, odbijając się od Fernando, wpadła do siatki. Ostatecznie to właśnie to samobójcze trafienie zapewniło podopiecznym Zizou bilety do Mediolanu, gdzie czekało Atlético, postrach Królewskich w ostatnich sezonach.

Finał na San Siro był niezwykle emocjonujący, jako że było to zwieńczenie pięknej drogi, jaką przeszedł francuski trener ze swoimi zawodnikami od momentu przejęcia zespołu. Pierwsza jedenastka nie była żadnym zaskoczeniem, a Zidane do boju posłał następujący skład: Navas, Dani Carvajal, Pepe, Sergio Ramos, Marcelo, Casemiro, Kroos, Modrić, Bale, Benzema i Cristiano. Od samego początku oglądaliśmy bardzo intensywny mecz, bo żadna z ekip nie okopywała się na własnej połowie. Po kwadransie Królewscy wykonywali rzut wolny, piłkę na skraju pola karnego przedłużył Bale, a do siatki z najbliższej odległości wpakował ją Ramos, który był prawdziwym katem Atleti. Hiszpan znajdował się co prawda na minimalnym spalonym, ale sędzia uznał gola.

Na przerwę schodziliśmy więc z korzystnym wynikiem, ale tuż po wznowieniu gry Pepe fauluje Torresa i mamy rzut karny. Griezmann jednak nie udźwignął tej sytuacji i z całej siły uderzył w poprzeczkę. Królewscy jednak spuścili z tonu, a co się odwlecze, to nie uciecze. W 79. minucie stan meczu wyrównał Carrasco i mieliśmy dogrywkę. Nie przyniosła ona jednak rozstrzygnięcia i musieliśmy oglądać rzuty karne. Obie ekipy wykonywały je bezbłędnie, a na pochwałę zasługuje postawa Lucasa, który pierwszy podszedł do piłki. Kiedy wydawało się, że będziemy grali do „nagłej śmierci”, do punktu wykonywania jedenastek podszedł Juanfran i hiszpańscy komentatorzy mogli zakrzyknąć „AL. PALOOO!”. Do decydującego kopnięcia podszedł nie kto inny, jak Cristiano Ronaldo i pewnie wykorzystał karnego, zdzierając z siebie koszulkę sekundy później. Real Madryt przeszedł w tym sezonie niesamowitą transformację i został po raz jedenasty mistrzem Europy. Gracias por la Úndecima!

Niesamowity, pełen zwrotów akcji i zawodów sezon wreszcie dobiegł końca i Real Madryt, mimo słabej pierwszej połowy rozgrywek, ostatecznie zdobył to najważniejsze trofeum po raz jedenasty, odbijając sobie ostatni rok zawodów. Na czele nowego, złotego projektu stał uśmiechnięty Zinédine Zidane i wszystko zmierzało ku lepszemu.

Cristiano znów przeszedł sam siebie i strzelił aż 51 goli, z czego 35 było w lidze i 16 w Lidze Mistrzów, bijąc rekord trafień w fazie grupowej. Poziomem też nie odstawali Benzema i Bale, którzy strzelili odpowiednio 28 i 19 bramek, ale w drugiej połowie sezonu cała drużyna grała fantastycznie, łącznie ze środkiem pola, środkowymi i bocznymi obrońcami. To był jednak dopiero początek.

Przed nowym sezonem nastroje były co najmniej dobre, ale okienko transferowe upłynęło w zaskakująco spokojnej atmosferze. Latem rozgrywano Mistrzostwa Europy, z których zwycięsko wrócił Cristiano Ronaldo, niemal zapewniając sobie zdobycie Złotej Piłki. Portugalczyk odniósł jednak poważną kontuzję kolana i miał opuścić początek sezonu. Zespół opuściły takie postaci jak Arbeloa, który niewątpliwie był ważnym ogniwem szatni, ale na boisku pojawiał się coraz rzadziej, czy Jesé, który niestety od nieszczęsnej kontuzji nie był w stanie odnaleźć dawnej dyspozycji. Na wypożyczenia udali się Vallejo i Mayoral, a definitywnie pożegnano już Czeryszewa. Drużynę wzmocnili z kolei powracający z Juventusu Morata, Marco Asensio oraz Mariano. Nadszedł czas, by walczyć o wszystko.

Superpuchar Europy tradycyjnie inaugurował sezon, a w Trondheim naprzeciw Królewskich stanęła Sevilla. Andaluzyjczycy sprawili podopiecznym Zidane’a sporo problemów, ale ostatecznie przegrali 2:3, a cudownym golem z dystansu przedstawił się kibicom Marco Asensio i można było świętować zdobycie pierwszego trofeum w sezonie. Niedługo później zaczęliśmy rozgrywki ligowe, gdzie na bardzo trudnym terenie, jakim jest Anoeta, Królewscy wygrali 3:0 z Realem Sociedad po dwóch golach Bale’a, który pod nieobecność Cristiano przejmował pałeczkę i prowadził drużynę. Kolejne trafienie zanotował też Asensio.

Następne kolejki również były zwycięskie, a na inaugurację rozgrywek ligowym Królewscy pokonali Sporting CP dzięki remontadzie i golach Moraty oraz Cristiano, który niedawno wrócił do gry, ale już miał na koncie dwa gole w dwóch meczach. Później niestety sporo problemów sprawił Villarreal, który zdołał z Bernabéu wywieźć remis i był to początek kłopotów. Kolejne mecze z drużynami w żółtych koszulkach, a więc Las Palmas i Borussią, również zakończyły się remisami. To samo miało miejsce przeciwko Eibarowi i Królewscy znów musieli gonić rywali. Przełamanie przyszło przeciwko Betisowi, któremu na wyjeździe podopieczni Zidane’a zapakowali sześć bramek, a prym wiódł Isco. Legia Warszawa również nie powstrzymała Królewskich, przegrywając 1:5. W rewanżowej rundzie było dużo gorzej, ponieważ Legioniści wyrwali remis 3:3, ale w lidze Królewscy notowali kolejne zwycięstwa. 

W końcu przyszedł czas na wizytę na Calderón, gdzie od lat było wiele problemów. Tym razem jednak Realu Madryt nic nie mogło zatrzymać, a hattrick Cristiano zapewnił zwycięstwo 3:0 i pożegnanie ligowej passy wpadek z rywalem zza miedzy. Dwie kolejki później na Camp Nou czekała Barcelona, ale musiała obejść się smakiem, ponieważ w 90. minucie stan meczu wyrównał Sergio Ramos i obie ekipy musiały podzielić się punktami. Tak ważne gole w samych końcówkach sprawiły, że na Fergie time powoli mówiliśmy minuto noventa y Ramos. W Japonii Królewscy sięgnęli po Klubowe Mistrzostwo Świata, w lidze odprawiali z kwitkiem kolejnych rywali, a w Pucharze Króla wyeliminowali Sevillę. W ćwierćfinale jednak czekała Celta, która wspięła się na swoje wyżyny i w dwumeczu wyeliminowała Królewskich, mimo wielu starań w rewanżu na Balaídos. Pozostała liga i Liga Mistrzów.

Jeśli chodzi o rozgrywki europejskie, to mimo niemrawego początku obu spotkań z Napoli, Królewscy wyeliminowali Milika, Zielińskiego i spółkę, wygrywając 3:1 u siebie i w rewanżu. W lidze z kolei dopiero w zaległym spotkaniu z Valencią na Mestalla, dopiero pod koniec lutego, Królewscy stracili punkty, przegrywając 1:2. Odbili to sobie jednak, pokonując groźny u siebie Villarreal 3:2 po kolejnym comebacku i golu Moraty z ławki. Hiszpan idealnie spisywał się w roli jokera i niemal za każdym razem, gdy meldował się na boisku, trafiał do siatki. Ogromną siłą zespołu Zidane’a była ta szerokość kadry, dzięki której nawet przy nieobecnościach trio BBC na boisku mogli pojawić się James, Isco i Morata. 

Kolejna wpadka przydarzyła się w meczu z Las Palmas. Królewscy przeciętną, żeby nie powiedzieć słabą dyspozycję z meczów z Valencią i Villarrealem przełożyli na ekipę z Wysp Kanaryjskich, a w połączeniu z czerwoną kartką Bale’a po głupim zachowaniu musieli gonić wynik, bo przegrywali już 1:3. Ojcem remontady został Cristiano, trafiająć dwukrotnie w ostatnich 10 minutach, ale ta strata punktów mogła okazać się bardzo bolesna na koniec sezonu. Królewscy jednak odzyskali wigor i odprawiali w lidze kolejnych przeciwników, potrafiąc wygrywać też na trudnych terenach, jak San Mamés. Dopiero Atlético ponownie urwało punkty Realowi Madryt, ale sytuacja w lidze była całkiem niezła, choć wciąż trzeba było mieć się na baczności. 

Prawdziwe zagrożenie czekało w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, gdzie Bayern ostrzył sobie zęby na piłkarzy Królewskich. Ci jednak zagrali w Monachium nadspodziewanie dobrze i nawet wynik 2:1 dla podopiecznych Zizou po dublecie Cristiano był niedosytem. Rewanż był jednak dużo trudniejszym spotkaniem i potrzebna była dogrywka po trafieniach Lewandowskiego, Cristiano i samobóju Ramosa. W międzyczasie z boiska zasłużenie wyleciał Vidal, co powinno było nastąpić dużo wcześniej, a w dogrywce istniał już tylko Real Madryt. Królewscy zapakowali Bayernowi trzy bramki i choć jedna z nich padła ze spalonego, to nie zmieniło to znacząco sytuacji Bawarczyków, którzy i tak potrzebowaliby trzech trafień do awansu. W półfinale natomiast czekało żądne zemsty za ubiegłoroczny finał Atlético.

W międzyczasie w lidze działo się nieco gorzej. Na Bernabéu Barcelona wygrała Klasyk po golu Messiego na 3:2 w ostatniej akcji meczu, a zdjęcie Argentyńczyka pokazującego trybunom swoją koszulkę z pewnością przejdzie do historii futbolu. Szanse na mistrzostwo wciąż były całkiem spore, ale nie można było się już potknąć. Królewscy zareagowali najlepiej, jak mogli, a „drużyna B” rozbiła na wyjeździe Deportivo 6:2. Z niczym z Bernabéu wróciła też Valencia, przegrywając 1:2, a bramki dla Realu zdobywali Cristiano i Marcelo, którego trafienie z prawej nogi w końcówce było bardzo ważnym momentem tej kampanii. Do końca pozostały trzy kolejki i jeden zaległy mecz. Trzeba było wygrać każde z tych spotkań.

W Lidze Mistrzów natomiast na Bernabéu zameldowało się Atlético, mając z pewnością wysokie nadzieje. Dość szybko jednak, bo już w 10. Minucie humory podopiecznym Simeone zepsuł Cristiano, a Królewscy spokojnie zdominowali spotkanie, nie pozwalając przeciwnikom na zbyt wiele. Gdy już zaczęliśmy się martwić, że 1:0 to niezwykle chwiejna zaliczka, znów pojawił się Król. W przeciągu ostatniego kwadransa dwukrotnie pokonał Oblaka i niemal już zapewnił Realowi Madryt bilety na Millenium Stadium w Cardiff. 

Na rewanż jednak Królewscy wyszli właśnie jakby myśleli, że wszystko jest już załatwione. Z takim stanem rzeczy jednak nie godziło się Atlético, które po 16 minutach prowadziło już 2:0 i mierzyło w remontadę. Królewscy się nieco obudzili i zreorganizowali grę, przez co spotkanie się wyrównało, a wtedy wydarzyło się TO. Karim Benzema w niewinnie wyglądającej akcji na skrzydle wziął na plecy jednego obrońcę, tuż przy linii końcowej jednym zwodem przedryblował kolejnych trzech i wyłożył piłkę Toniemu Kroosowi, którego strzał dobił Isco i na chwilę przed przerwą można było usłyszeć wielki huk kamienia spadającego z serc wszystkich kibiców Realu Madryt. Francuz zaś zaprezentował akcję, którą powinno wywiesić się w Museo del Prado. Wylot do Cardiff stał się więc rzeczywistością.

W lidze natomiast mieliśmy ostatnią prostą i Królewscy nie zamierzali się potknąć. Granada nie była w stanie zatrzymać rozpędzonej maszyny Zizou, przegrywając 0:4. Następnie uskrzydleni awansem do finału Ligi Mistrzów zawodnicy Realu Madryt zmietli Sevillę, wygrywając 4:1 i w tym samym stosunku wygrali zaległy mecz z Celtą na Balaídos i byli o krok od mistrzostwa. Ten krok uczynili, pokonując na wyjeździe Málagę 2:0 i wszyscy mogliśmy świętować 33. tytuł mistrzów Hiszpanii! Aby przejść do historii trzeba było jeszcze tylko pokonać Juventus na Millenium Stadium. 

W Cardiff na murawę wyszedł ten sam skład, co rok wcześniej w Mediolanie, jedynie Bale’a, wracającego po kontuzji, zastąpił Isco. Obie ekipy mecz rozpoczęły ostrożnie, badając się nawzajem. W 20. minucie z szybkim atakiem wyszedł Cristiano Ronaldo, oddał piłkę do Carvajala, Hiszpan mu świetnie dograł i Portugalczyk wyprowadził Real na prowadzenie. Krótko jednak się nim cieszyliśmy, bo pięknego gola zdobył Mario Mandžukić zaledwie siedem minut później. Od tego momentu mecz się wyrównał i było tak aż na zegarze wybiła 61. minuta. Wtedy to do wybitej przed pole karne Juve piłki doskoczył Casemiro i z około trzydziestu metrów posłał niewiarygodnie mocny strzał, który jeszcze odbił się od jednego z podopiecznych Allegriego i zatrzepotał w siatce. Radość była ogromna, ale już trzy minuty później wynik podwyższył Cristiano, wykorzystując dośrodkowanie Modricia z pozycji, z której wydawało się, że już nie uda się dośrodkować. Kibice powoli zaczynali świętować, a w 90. minucie kropkę nad „i” postawił Marco Asensio, zdobywając swoją dziesiątą bramkę w sezonie. 

Królewscy więc dokonali niemożliwego, broniąc tytułu mistrzów Europy, wygrywając dodatkowo La Ligę. Zdecydowanie był to jeden z najlepszych sezonów ostatnich lat, a Zidane dopiero się rozkręcał. Niemal bezbłędny sezon zaowocował zdobyciem fantastycznego dubletu i znów niemal każdy stanął na wysokości zadania. Świetnie spisywał się „Real B”, który ogrywał kolejne drużyny w lidze, gdy najważniejsi odpoczywali na najważniejsze mecze. Doskonały debiutancki sezon rozegrał Marco Asensio, Isco wreszcie wziął odpowiedzialność na swoje barki i ciągnął Królewskich do przodu, a Morata pokazał, że ma świetny instynkt i jest niewiarygodnie wartościowym zawodnikiem, strzelając 20 bramek w sezonie. Latem 2017 roku mogliśmy więc do woli śpiewać „Campeones, campeones”, czekając ze zniecierpliwieniem na to, co przyniesie przyszłość.

Przyszłość latem jednak nie przyniosła wielu świetnych ruchów. Z klubu odeszło paru ważnych zawodników, niemogących pogodzić się z rolą rezerwowego, co przecież jest naturalne. Na wypożyczenie do Bayernu udał się James. Morata również nie chciał dłużej być jokerem, więc odszedł do Chelsea, zostawiając jednak w kasie ponad 65 milionów euro. Do Lyonu odszedł też Mariano, a z ulgą sprzedano też Danilo, który nie był w stanie wejść na oczekiwany poziom. Drużynę w większości wzmocnili wychowankowie z Castilli czy wracający z wypożyczeni, jak Marcos Llorente, Borja Mayoral czy Achraf Hakimi. Królewscy kupili jedynie Theo Hernándeza i Daniego Ceballosa, a więc jednych z najbardziej utalentowanych zawodników w Hiszpanii. Po zakończeniu kontraktu klub opuścił natomiast Pepe, a jego miejsce zajął Vallejo. Wydawało się, że kadra jest nieco gorsza czy mniej doświadczona, niż przed rokiem, ale jednocześnie nie wymagała ona przecież wielkich wzmocnień. 

Tradycyjnie już zaczęliśmy sezon Superpucharem Europy, gdzie rywalem był Manchester United. Królewscy jednak, po przygotowaniach przedsezonowych z generałem Pintusem, byli przy Czerwonych Diabłach jak małe samolociki i bez większych problemów wygrali 2:1, dopisując sobie kolejne trofeum. Również i Superpuchar Hiszpanii przeciwko Barcelonie nie okazał się problemem. Na Camp Nou podopieczni Zidane’a wygrali 3:1 po pięknym golu Marco Asensio i czerwonej kartce dla Cristiano, która kosztowała go zawieszenie na cztery mecze, a w rewanżu publiczność obejrzała spokojne zwycięstwo 2:0, gdzie kolejną rakietą ziemia-powietrze popisał się Asensio, rozkochując w sobie kibiców na dobre. Superpuchar Hiszpanii odhaczony.

Przyszedł czas na inaugurację sezonu ligowego, gdzie Królewscy łatwo rozprawili się z Deportivo 3:0 po golach Bale’a, Casemiro i Kroosa, ale następne dwie kolejki były pechowe. Pomimo świetnej dyspozycji Marco Asensio, który zdobył dwie bramki z Valencią, zarówno Nietoperze, jak i Levante urwały Realowi Madryt punkty na Bernabéu. Po powrocie Cristiano Los Blancos wygrali z Realem Sociedad, ale przegrali na własnym terenie z Realem Betis i już po pięciu kolejkach tracili do lidera 7 punktów. Ciężary się nie kończyły i po dość średniej grze udało się ledwo pokonać Deportivo Alavés 2:1. Jedynie Liga Mistrzów budziła w piłkarzach większe zaangażowanie, to były ich rozgrywki. Pokonali Borussię Dortmund na wyjeździe 3:1, ale liga to zupełnie inna bajka. Wymęczone wygrane z Espanyolem i Getafe wciąż sprawiały, że więcej było pytań, niż odpowiedzi, ale najwięcej było wątpliwości.

Królewscy fazę grupową Ligi Mistrzów skończyli średnio. Remis i porażka z Tottenhamem, oba mecze rozegrane w słabym stylu, a nawet domowe zwycięstwo 3:2 z Borussią spowodowało falę krytyki wobec postawy defensywy. Jedynie APOEL został przekonująco pokonany, ale nie jest to przecież rywal z wysokiej półki. Wydawało się, że Królewscy kurczowo próbują dotrwać końca roku. Jeśli chodzi o La Ligę, to za zwycięstwem z Eibarem szły porażka z Gironą i remis z Atlético. Królewscy nie byli w stanie pewnie pokonać nawet Málagi i wygrali zaledwie 3:2. W następnej kolejce zremisowali z Athletikiem i już chyba nikt nie miał nadziei na zdobycie tytułu. Dopiero wizyta Sevilli wlała pozytywnych emocji w serca kibiców, ponieważ Andaluzyjczycy zostali pokonani aż 5:0 i wydawało się, że Królewscy wracają na dobre tory.

Zaraz potem Cristiano i spółka udali się do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, gdzie najpierw ograli Al-Jazirę, a następnie Grêmio i drugi raz z rzędu sięgnęli po tytuł klubowego mistrza świata. Święta jednak rozpoczęliśmy od solidnego lania od Barcelony, która na Bernabéu lekko i bezwysiłkowo wygrała 3:0 po golach Suáreza, Messiego i Aleixa Vidala. Nikt nie myślał o zwalnianiu Zidane’a, ale coś się musiało zmienić. W lidze jednak do niczego nie doszło. Remis z Celtą Vigo i porażka z Villarrealem niemal definitywnie zamknęły drogę do mistrzostwa. W Pucharze Króla również nie było lepiej, bo nawet Numancia była w stanie postraszyć Królewskich. Czym jednak groziła Numancia zrobiło Leganés. Królewscy wygrali na Butarque 1:0, ale w rewanżu zostali upokorzeni i przegrali z ekipą Pepineros 1:2, odpadając z pierwszych rozgrywek w sezonie. W grze pozostała już tylko Liga Mistrzów.

Tam już czekało PSG. Forma Realu Madryt była sinusoidą, ponieważ potrafili oni ograć Valencię (4:1), Deportivo (7:1) czy Real Sociedad (5:2), ale w tym samym czasie remisowali z Levante, a ich gra nie porywała. Dlatego też nastroje były raczej pesymistyczne. Gdy jednak Paryżanie pojawili się na Bernabéu, a w uszach rozbrzmiał hymn Ligi Mistrzów, Królewscy wskoczyli na wyższy bieg. Pewnie ograli PSG 3:1, choć to przeciwnicy pierwsi wyszli na prowadzenie. To było dokładnie to, czego drużyna Zidane’a potrzebowała. Pewnie wygrała następne pięć kolejek ligowych, a coraz większą rolę pełnili „zmiennicy”, czyli Lucas i Asensio, którzy świetnie współpracowali z Cristiano Ronaldo. 

Do rewanżu na Parc des Princes nastroje były zgoła odmienne i Królewscy znów mieli przewagę nad gospodarzami. W 50. Minucie do siatki trafił Cristiano po akcji dwóch wyżej wymienionych Hiszpanów i niemal zamknął dwumecz. Odpowiedział co prawda Cavani, ale na 10 minut przed końcem wszystko wyjaśnił Casemiro i można było świętować awans do ćwierćfinałów. 

Kolejne kolejki ligowe dalej były zwycięskie, a w kolejnej fazie na Królewskich czekał Juventus. Nie bez obaw kibiców piłkarze udali się do Turynu, ale w niezwykle zaciętym meczu potrafili pokonać gospodarzy aż trzy do zera. Już w 3. minucie Cristiano po raz pierwszy trafił do siatki. Podopieczni Zidane’a od razu byli dużo spokojniejsi, ale w 64. Minucie przyszło coś, co na zawsze zostanie zapamiętane jako historyczny moment Ligi Mistrzów. Arcymistrzowski, idealny i przepiękny strzał Cristiano z przewrotki zostawił Buffona całkowicie bezradnego, a wszystkich kibiców z otwartymi z szoku ustami. Sympatycy Juve zgromadzeni na stadionie, mimo faktu, że właśnie wymykał im się awans, zaczęli Portugalczyka oklaskiwać. Niewiarygodny wieczór, który jeszcze poprawił Marcelo, trafiając na 3:0.

W tygodniu między meczami przyszedł czas na derby Madrytu na Bernabéu, które zakończyły się remisem 1:1. Wszyscy jednak czekali na rewanż z Juventusem i okazał się on niewiarygodnym rollercoasterem. Już w drugiej minucie Mandžukić trafił do siatki, wykorzystując swoją przewagę wzrostu nad Carvajalem. Królewscy wyglądali na nieco oszołomionych i zagubionych, a Mandžukić to powtórzył w 37. minucie i zaczęło być gorąco. Na drugą połowę podopieczni Zidane’a wciąż wyszli zagubieni i wykorzystał to Matuidi. Remontada Juventusu stała się faktem i wciąż krzyczący i motywujący swoich kolegów Cristiano nic nie mógł poradzić. Cała drużyna wyglądała, jakby chciała, żeby po prostu się to skończyło. Wtedy, gdy już wydawało się, że będzie dogrywka, w pole karne Juve wpadł Lucas, a na niego Benatia i sędzia wskazał na 11. metr. Wielka była złość piłkarzy Allegriego, ale największa Buffona, który niemal od razu zaczął wyzywać arbitra, przez co zobaczył czerwoną kartkę. Wojciech Szczęsny nie był w stanie obronić karnego Cristiano i Portugalczyk rzutem na taśmę wysyłał Real do półfinałów. Oczywiście ten mecz wrzał od kontrowersji, ale ostatecznie to Królewscy mieli powalczyć o finał.

Ostatecznym celem stało się zdobycie Ligi Mistrzów, więc liga zeszła na dalszy plan. Remisy z Athletikiem i Barceloną czy porażka z Sevillą były dotkliwe, owszem, ale to nie liga była głównym celem. W półfinale czekał Bayern, a pierwszy mecz był rozgrywany na Allianz Arenie. Tam, bez Benzemy i Bale’a, który popadał w niełaskę, Real Madryt był w stanie zagrać świetny mecz i postawić ogromny krok w stronę finału w Kijowie. Na gola Kimmicha w 28. minucie odpowiedział Marcelo tuż przed przerwą. Był to niezwykle ważny gol, ale najlepsze miało nadejść. Bayern cały czas atakował Królewskich i słabą formę Carvajala zdecydowanie wykorzystywał Ribéry, który stwarzał ogromne zagrożenie. W 57. minucie jednak z szybkim kontratakiem wyszli podopieczni Zidane’a, Lucas dograł do Asensio, a ten posłał piłkę do siatki obok bezradnego Ulreicha. Na rewanż więc czekaliśmy z zaliczką. 

W rewanżu zaś błyskawicznie, bo już w 3. minucie, na prowadzenie wyszli Bawarczycy po golu Kimmicha. Co prawda w miarę szybko odpowiedział Karim Benzema, ale sytuacja wciąż była nie najpewniejsza. Wszystko zmieniło się po przerwie, kiedy w 46. minucie fatalny błąd popełnił Ulreich, a Karim Benzema zdobył drugą bramkę. Królewscy nieco uspokoili grę, ale za sprawą Jamesa Bayern wyrównał w 63. minucie. Kolumbijczyk przeprosił trybuny i było widać, że naprawdę jest mu przykro, co pokazuje jego przywiązanie do Realu Madryt. Przez niemal pół godziny jeden gol Bayernu wyrzucał Królewskich z Ligi Mistrzów i emocje naprawdę sięgały zenitu, ale ostatecznie do niczego takiego nie doszło. Nie oddaliśmy korony we własnym królestwie i po raz trzeci z rzędu podopieczni Zidane’a awansowali do finału Ligi Mistrzów. Tam już czekał Liverpool.

W międzyczasie Królewscy dokończyli La Ligę, gdzie przegrali z Sevillą, ale pewnie pokonali Celtę (6:0) oraz zremisowali z Villarrealem, więc odczucia po sezonie ligowym nie były najlepsze. Celem był jednak Kijów. W finale zaś Zizou posłał do boju taką samą jedenastkę, jak rok wcześniej. Wypychany z klubu Bale zasiadł na ławce i stamtąd obserwował poczynania swoich kolegów. Pierwsza połowa upłynęła pod znakiem badania się nawzajem i kontuzji Salaha, który po starciu z Ramosem musiał opuścić boisko. Drugą jednak rozpoczął Karius już 51. minucie, kiedy to rzucił piłkę prosto w Karima Benzemę, a ta odbiła się i trafiła do siatki. Radość Królewskich trwała jednak krótko, bo już cztery minuty później do ich bramki trafił Mané. Szybko na boisku pojawił się Gareth Bale i zrobił coś niewiarygodnego. Zawodnicy Realu Madryt rozegrali niezłą akcję, która zakończyła się dośrodkowaniem Marcelo na skraj pola karnego. Tam Walijczyk zrobił coś, czego absolutnie nikt się nie spodziewał. Uderzył przewrotką w samo okienko bramki Liverpoolu tak mocno, że Karius nawet się nie ruszył. Być może ten strzał nie był aż tak elegancki technicznie, jak ten Cristiano, ale zdecydowanie ważniejszy i kibice mogli się tylko zastanawiać, którego wolą. 

Zawodnicy Liverpoolu nieco spuścili z tonu, choć wciąż starali się wyrównać. Królewscy jednak poczuli taką moc, że spokojnie dawali sobie radę z podopiecznymi Kloppa i śmiało poczynali sobie w ofensywie. W końcu, na siedem minut przed końcem, Gareth kilka metrów od linii pola karnego nie bardzo miał co zrobić z piłką, więc postanowił uderzyć. Strzał był mocny, ale nie powinien sprawić bramkarzowi problemów. Tymczasem Kariusz popełnił błąd, piąstkując i piłka wpadła do siatki. Real Madryt mógł być pewny zwycięstwa w meczu o 13. Puchar Europy.

Wtedy i do dziś wciąż nie dociera do wszystkich, co osiągnęli podopieczni Zidane’a. Trzy Ligi Mistrzów z rzędu, cztery w pięć lat. Niewiarygodny złoty cykl Realu Madryt został zwieńczony 13. Pucharem Europy. Niemal dwukrotnie więcej, niż ma drugi w klasyfikacji AC Milan. Niewiarygodne osiągnięcie, które zostanie z nami przez dekady. Przecież wcześniej nikt nie mógł nawet obronić tytułu, a oni wygrali te rozgrywki trzy razy z rzędu!

Wszystko co dobre się jednak szybko kończy. Cristiano ostudził zapał, deklarując na murawie, że „pięknie było grać dla Realu Madryt”. W podobnych tonach wyrażał się bohater wieczoru, Gareth Bale. Czas miał pokazać, że po złotym cyklu dla drużyny ze stolicy Hiszpanii nadchodziły ciemniejsze czasy.

Lato 2018 roku było niezwykle gorące, nie tylko ze względu na temperatury, ale też ze względu Mistrzostwa Świata wygrane przez Francję i słowa Cristiano Ronaldo. Saga z Portugalczykiem i poruszenie, wywołane jego deklaracjami nie mogły dobiec końca przed końcem mundialu. Dlatego też, gdy Portugalia odpadła z Urugwajem, wszystko miało nabrać tempa. Tak się też stało i w niedługim czasie CR7 został nowym zawodnikiem Juventusu, który zapłacił za niego nieco ponad 100 milionów euro. Klub opuścili również na zasadzie wypożyczeni Theo, Kovačić, Hakimi, Mayoral, Ødegaard, De Tomás oraz kupiony z Zorii Ługańsk Andrij Łunin. Klub jednak był przekonany, że odejście Cristiano nie sprawi, że konieczne będzie kupno zawodnika klasy światowej. Oczywiście całe lato spędziliśmy otoczeni plotkami o Neymarze, Hazardzie i Mbappé, ale do niczego nie doszło. DO zespołu dołączył tylko Vinícius, odkupiony z Lyonu Mariano, który przejął numer po CR7, wyciągnięty z Chelsea Courtois oraz Álvaro Odriozola.

Decyzje transferowe i wydarzenia z tego lata sprawiły, że z posady trenera zrezygnował Zidane. Z pewnością Francuz potrzebował przerwy po niemal trzech bardzo intensywnych sezonach, ale na jego decyzje wpłynęła też niemrawość na rynku transferowym i brak zastępcy dla Cristiano, którego odejścia Zizou nigdy nie chciał. Po długim czasie bez trenera Królewscy w końcu ogłosili podpisanie kontraktu z Julenem Lopeteguim, co wywołało niemały skandal w Hiszpanii i zaowocowało wyrzuceniem go z reprezentacji. Po burzliwym lecie przyszedł więc jeszcze bardziej burzliwy sezon.

Inauguracja tradycyjnie nastąpiła w meczu o Superpuchar Europy, tym razem przeciwko Atlético. Wydawało się, że Królewscy mają wszystko pod kontrolą, bo pomimo gola Costy w pierwszej minucie, zdołali odwrócić wynik dzięki trafieniom Benzemy i Ramosa. Wtedy jednak pod koniec meczu błąd popełnił Marcelo, a rywale zdołali wyrównać. W dogrywce zaś już Królewscy zostali całkowicie zdominowali, a bramki Saúla i Koke dały Superpuchar ekipie Simeone. Trzeba było jednak się pozbierać i zacząć ligę, w której Królewscy mieli nienajgorszy start. Komplet punktów po trzech meczach i zwycięstwa z Getafe (2:0), Gironą (4:1) oraz Leganés (4:1). W świetnej formie był Karim Benzema, dobrze grał Marco Asensio, który zajął miejsce Cristiano na lewej stronie, a Gareth Bale wreszcie prowadził atak Królewskich.

Szybko jednak przyszło pierwsze potknięcie i początki niemrawej gry, kiedy to Real tylko zremisował na San Mamés. Następnie jednak zaczęła się Liga Mistrzów, gdzie Roma wpadła na szczyt dobrej formy i gry Królewskich, którzy bez problemów rozprawili się z półfinalistą ubiegłego sezonu Ligi Mistrzów i wygrali 3:0, a media rozpływały się nad stylem gry podopiecznych Lopeteguiego. Od tego momentu było już jednak tylko gorzej. Minimalne zwycięstwo z Espanyolem, kompromitująca porażka z Sevillą, remis z Atlético, porażki z CSKA, Deportivo Alavés i Levante. Dopiero z Viktorią Pilzno u siebie Królewscy zdołali wygrać, choć nie było to zwycięstwo przekonujące. Posada Lopeteguiego wisiała na włosku, a czekał nas Klasyk. Na Camp Nou Królewscy wyglądali jak podrzędna zbieranina kopaczy i jedyni, którym widocznie zależało, to Marcelo i Sergio Ramos. Brazylijczyk strzelił nawet gola, ale było to niczym wobec pięciu zdobytych przez Barcelonę. Lopetegui został szybko pożegnany i skrytykowany w pożegnalnym komunikacie, co się nie zdarza zbyt często, a jego miejsce zajął Solari. 

Argentyńczyk od początku nie bał się podejmować trudnych wyborów. Zostawił na ławce będącego w słabej formie Marcelo, a postawił na Sergio Reguilóna, który odwdzięczał się dobrymi występami. Odstawił też od składu Isco, a szansę w pierwszym zespole wreszcie otrzymał Vini. Nie bał się też postawić na Marcosa Llorente podczas nieobecności Casemiro. Real pokonywał kolejnych rywali, aż w spotkaniu z Eibarem, gdzie nie mógł zagrać właśnie Brazylijczyk, Królewscy byli całkowicie bezradni i przegrali 0:3. Fatalne spotkanie na pozycji „szóstki” zagrał Dani Ceballos, a Solari poszedł po rozum do głowy i z Romą postawił właśnie na Llorente. Ten był jednym z wyróżniających się zawodników Królewskich przez następny miesiąc i zwieńczył to golem w finale Klubowych Mistrzostw Świata, z których Królewscy znów wyszli zwycięsko.

Gra jednak nie zmieniła się aż tak bardzo. W Lidze Mistrzów podopieczni Solariego doznali porażki 0:3 z CSKA u siebie i męczyli się z takimi ekipami jak Rayo czy Huesca. Po nowym roku nie doszło do żadnych zmian. Remis z Villarrealem, porażka z Realem Sociedad i znów można było marzenia o mistrzostwie wrzucić do szafy na dobre. W Pucharze Króla i Lidze Mistrzów była nadzieja. Jeśli chodzi o Copa del Rey, to Królewscy najpierw odprawili w dwumeczu pogromcę z ubiegłego sezonu, czyli Leganés, a następnie pożegnali Gironę. W półfinale jednak na ich drodze stanęła Barcelona i trudno było zachować optymizm. Nieoczekiwanie jednak na Camp Nou padł remis 1:1 i perspektywa awansu była wciąż bardzo bliska. To samo po pierwszej, bezbramkowej połowie rewanżowego starcia na Bernabéu. Problem w tym, że w drugiej Królewscy całkowicie stracili koncentrację, a Katalończycy wygrali 3:0 i to oni awansowali do finału, który ostatecznie wygrała Valencia.

Oczywiście w tym czasie Los Blancos musieli dalej rywalizować w lidze, ale kolejne spotkania, nawet pomimo wyjazdowego zwycięstwa w derbach Madrytu, nie przyniosły chluby. Porażka z Gironą czy wymęczone zwycięstwo z Levante to nie powody do chluby. W tygodniu odpadnięcia z Pucharu Króla miał też miejsce kolejny Klasyk, który wobec poprzednich potknięć Barcelony, w przypadku zwycięstwa mógł znów otworzyć walkę o mistrzostwo. Wielkie były nadzieje kibiców, ale skończyło się tak samo, jak za każdym razem w tym czarnym sezonie. Barcelona wygrała 1:0 na Bernabéu po golu Rakiticia i Królewscy wypisali się z drugich rozgrywek. 
Hola hola, jednak jeszcze Liga Mistrzów! Real Madryt w pierwszym, wyjazdowym spotkaniu pokonał Ajax 2:1 i pojawiła się nadzieja, że być może jak w ostatnich latach, to te najważniejsze rozgrywki będą ratunkiem. Jednak po odpadnięciu z Pucharu Króla i kompletnej kompromitacji w lidze, Królewscy w rewanżowym meczu z Ajaksem na własnym terenie przegrali aż 1:4. Młodzież Ten Haga, wspomagana doświadczeniem Tadicia czy Schöne pokazała Królewskim miejsce w szeregu i kompletnie rozbiła podopiecznych Solariego. Ten zaś musiał pożegnać się ze stanowiskiem po tym, jak w tydzień przekreślił szansę na jakiekolwiek trofeum. Nie było jeszcze nawet Dnia Kobiet, a Real Madryt już nie grał o nic w tym sezonie.

Solariego zastąpił Zidane, który nieco przywrócił nadzieje na przyszłość. Francuz miał zostać przekonany nieograniczoną władzą dotyczącą kadry i od razu zaczął od przywracania wiary w siebie Marcelo i Isco, którzy za kadencji Solariego odeszli w całkowity ostracyzm. Nie będziemy opisywać reszty spotkań w tym sezonie, ponieważ, jak sam Zidane wiele razy podkreślał, chciałby już, żeby ów sezon się już po prostu skończył. Wszyscy byli przygnieceni jego balastem i nawet przyjście trzykrotnego zwycięzcy Ligi Mistrzów niewiele zmieniło. Jego bilans podczas końcówki tamtego sezonu to 11 meczów, 5 zwycięstw, 2 remisy i 4 porażki. Ostatecznie to Barcelona sięgnęła po mistrzostwo, Puchar Króla przypadł w udziale Valencii, a Ligę Mistrzów zdobył fantastyczny Liverpool Jürgena Kloppa. Nareszcie przyszło lato i czas oczyszczenia, czas zmian i czas walki o lepszy Real Madryt.

Ostatnie sześć lat to złoty okres w historii Realu Madryt, prawdziwy złoty cykl. Ostatni rok jednak nie nawiązał do poprzednich sukcesów, więc klub jak najbardziej musiał przejść przez zmiany. Madridismo jednak wiąże się z ciągłą wiarą i nawet pomimo tragicznego sezonu nie można tracić wiary. Real Madryt zawsze wraca do gry. Wciąż przecież pozostaje jednym z najbardziej utytułowanych klubów, z największą liczbą mistrzostw Hiszpanii i Pucharów Europy. Nowe twarze, Zinédine Zidane na ławce trenerskiej oraz Florentino Pérez za sterami klubu. To po prostu nie może się nie udać.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!