Polski mecz
Dziś naprawdę niewiele trzeba, by jakiś mecz określić mianem „polskiego”.
Fot. Getty Images
W kraju, który swojego reprezentanta w Lidze Mistrzów ma raz na kometę Halleya, wystarczy, by naprzeciwko siebie stanęli dwaj przedstawiciele naszej nacji. Choć w ostatnim meczu Champions League między Dynamem Kijów i Juventusem Tomasz Kędziora i Wojciech Szczęsny stanowili nawet nie 10% wszystkich zawodników wyjściowych jedenastek, nikogo specjalnie nie raziło nazywania tego starcia właśnie „polskim meczem”.
Przykładów tego typu można by mnożyć w nieskończoność, zwyczajnie wygrzebaliśmy najświeższy przykład. Taki mamy po prostu w naszym piłkarskim padole klimat. Już nawet nie ma co przypominać czasów „polskiej Borussii”, gdy komentatorzy bez cienia krępacji nazywali podczas spotkań ekipę z Dortmundu „naszymi”. Gdyby Sergiuszowi Ryczelowi postawiono zarzuty, gdy był jeszcze na to czas, być może choć w niewielkim stopniu przybliżylibyśmy się do opamiętania.
Skoro jednak takie gierki są tu na porządku dziennym, to i my w redakcji jako Polacy możemy sobie chyba raz na ruski rok pozwolić na pewne naciągane podpinanie pewnych spraw pod szeroko pojętą piłkarską polskość. Zdecydowana większość z nas, jeśli nie wszyscy, doskonale zapoznała się z właściwą polskiej reprezentacji sekwencją spotkań rozgrywanych na wielkich imprezach. Mowa o „meczu otwarcia”, „meczu o wszystko” i „meczu o honor”. Z wyjątkiem EURO 2016, gdzie awans do ćwierćfinału był fetowany niczym złoty medal, wspomniany schemat był powtarzalny niczym transowe sample.
Tak więc dziś (mimo oczywistego naciągania pod tezę), wreszcie możemy napisać z czystym sumieniem, że Real Madryt czeka typowo polski mecz. Za nami bowiem kompromitacja na inaugurację z rywalem, którego mieliśmy przecież objechać na mięciutko, dziś zaś pora na osławiony „mecz o wszystko”. Mamy jednak nadzieję, że na tym pierwiastku polskości poprzestaniemy i że dzisiejszego wieczoru nie będziemy musieli z dumnym męczeństwem śpiewać, iż „nic się nie stało”. Nadzieje na niedopuszczenie do ostatniego punktu sekwencji („meczu o honor”) są jednak całkiem zasadne, ponieważ nawet jeśli wielu z nas cały czas widziałoby Roberta Lewandowskiego w Realu Madryt, to jednak nie musimy modlić się jedynie o to, by zrobił on coś z niczego albo żeby Piotr Zieliński nie został przypadkiem ustawiony 3 centymetry za bardzo na północny wschód.
Tak, mamy za sobą fatalny mecz z Kadyksem i klęskę w dramatycznym stylu z Szachtarem. Tak, dziś z Borussią Mönchengladbach niespodziewanie czeka nas mecz pod wyjątkowo wysokim napięciem. Nie da się temu zaprzeczyć, to po prostu fakty, z którymi nie wypada inteligentnym ludziom dyskutować. Z drugiej strony jednak między porażką z Szachtarem i przed szalenie istotną potyczką w Niemczech nie dało się lepiej zareagować. Wygrana z Barceloną w minioną sobotę po naprawdę bardzo dobrym spotkaniu z naszej strony stanowi bowiem kluczowy zastrzyk pozytywnej energii dla zespołu jeszcze przed chwilą snującego się w beznadziejnym marazmie.
Real na Camp Nou wreszcie wykazywał się odpowiednim nastawieniem, grał z pomysłem i jasną wiarą w sukces. Najlepszym podsumowaniem naszej dyspozycji niech będzie fakt, że wchodzący z ławki z konieczności nie na swoją pozycję Lucas wyglądał jak Pan Piłkarz, a zawodnicy Barcelony na sam jego widok wydawali się szukać jak najkrótszej drogi ucieczki przed tytanem z Galicji. Poza akcją bramkową dla Katalończyków, gdzie faktycznie daliśmy oszukać się dość łatwo, zazębiało się niemalże wszystko. Po takich potyczkach w głowie samo bardzo często rodzi się pytanie, czy „nie można tak grać w każdym meczu”. Cóż, najwidoczniej nie. Dlaczego? O to trzeba by się zapytać kogoś, kto na piłce zna się nieco lepiej. Na przykład Zidane'a. Ewentualnie jakiegoś speca od astrologii albo eksperta od żył wodnych czy feng shui.
Co ciekawe, w dość podobnej sytuacji w Lidze Mistrzów byliśmy także przed rokiem. Wówczas nawet i w drugim meczu fazy grupowej zaliczyliśmy wpadkę (najpierw 0:3 z PSG, potem 2:2 z Brugią). Subtelna różnica polegała jednak wówczas na tym, że z potencjalnie najsilniejszym rywalem mierzyliśmy się już na początku, tutaj dwa z rzędu starcia z Interem są dopiero przed nami. Raczej nikogo nie trzeba przekonywać, że znacznie lepiej jest jednak grać mecz o życie z Galatasarayem niż z Nerazzurri.
No dobrze, ale napiszmy parę słów o naszych dzisiejszych rywalach. Mönchengladbach to przecież nie tylko wspaniała bazylika, a także miasto mogące pochwalić się solidną drużyną. Borussia to może nie klub, który ma wielkie ambicje zawojowania Europy, ale też nie jest zespołem, który ma jedynie dodać rozgrywkom nieco kolorytu i egzotyki oraz sprezentować piłkarzom przygodę życia. Wystarczy wspomnieć, że nasi rywale do Champions League zakwalifikowali się już trzeci raz w ciągu pięciu lat. Poprzednio ekipa Gladbach w najbardziej prestiżowych europejskich rozgrywkach występowała w sezonie 2016/17, a jeszcze przedtem sezon wcześniej. Warto w ramach ciekawostki stwierdzić, że dzisiejsi gospodarze wyjątkowo nie mają szczęścia do losowań. W sezonie 2015/16 w grupie przyszło im się mierzyć z City, Sevillą i Juventusem, rok później zaś z City, Barceloną i Celtikiem. Teraz natomiast los skojarzył ich z Realem, Interem i Szachtarem.
Do trwającej edycji Ligi Mistrzów Borussia dostała się po zajęciu 4. miejsca w rozgrywkach Bundesligi. Zespół z Mönchengladbach do samego końca walczył o awans do Champions League z Bayerem Leverkusen. Ostatecznie zespół prowadzony przez 41-letniego Marco Rose wyprzedził Aptekarzy o dwa oczka. Kluczowe dla obu ekip okazały się spotkania z Herthą Berlin. Leverkusen poległo ze stołeczną drużyną w przedostatniej kolejce 0:2, Borussia zaś pokonała ją u siebie w ostatniej serii gier. W ten oto sposób nasi przeciwnicy dokonali swego rodzaju zemsty na Bayerze. Rok wcześniej to on bowiem wyprzedził Gladbach o dwa punkty i zakwalifikował się ich kosztem do Ligi Mistrzów. Borussii pozostała zaś Liga Europy, gdzie grupa z Romą, Başakşehirem i Wolfsbergerem okazała się za trudna. Jeśli z kolei chodzi o zawodników Źrebaków, nie będziemy bawić się w wielkich ekspertów od Bundesligi. Wspomnimy jedynie bardziej w ramach ciekawostki o tym, że występuje tam syn Liliana Thurama, Marcus. Nie jest jednak obrońcą a napastnikiem i to w miarę przyzwoitym. 10 goli i 8 asyst w sezonie 2019/20 trzeba bowiem uznać z pewnością za satysfakcjonujący wynik.
Wygraną z Barceloną Real na pewno odzyskał sporo zaufania i pokazał, że tę drużynę stać wciąż na coś więcej niż ponure snucie się po murawie bez większego celu i zaciąganie się oparami dawnych sukcesów. Tak czy inaczej, dziś trzeba naprawić jeszcze to, co zepsuło się na innej budowie, w Lidze Mistrzów. Ranga rywala będzie nieporównywalnie mniejsza niż w minioną sobotę, ale nie zmienia to faktu, że przecież nie mierzymy się z losową zbieraniną hodowców jedwabników. Na razie zdążyliśmy obudzić się po wyjątkowo paskudnym koszmarze. Teraz z kolei pora wstać z łóżka i zrobić wszystko w tym kierunku, byśmy po tym dniu mogli spokojnie powiedzieć, że zrobiliśmy co w naszej mocy, by na koniec osiągnąć ostateczny sukces.
Mecz rozpocznie się dziś o 21:00. Będzie można go obejrzeć na Polsat Sport Premium 1 w IPLA.
Spotkanie można też wytypować w FORTUNA. Czy Karim Benzema wreszcie się przełamie? Kurs na to, że otworzy dziś wynik meczu, to aż 4,40.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze