Advertisement
Menu

Czy Elvisowi da się pomóc?

Elvis Presley to niewątpliwie jedna z najbardziej rozpoznawalnych ikon amerykańskiego przemysłu rozrywkowego.

Foto: Czy Elvisowi da się pomóc?
Fot. YouTube

Jego niebywała charyzma, młodzieńczy wdzięk wymieszany z buntowniczą naturą, niepodrabialny głos i całokształt szeroko pojętego wizerunku scenicznego kompletnie zrewolucjonizowały scenę muzyczną w USA. Przydomek „Król rock and rolla” zdecydowanie nie wziął się znikąd. Choć Presley nie żyje już od 43 lat, jego legenda wciąż nie słabnie. W popkulturze jego blask nie osłabł w zasadzie ani przez moment, a płyty ciągle schodzą w niewyobrażalnym nakładzie. Wydaje się, że osoby takie jak on czy Michael Jackson nigdy się nie zgrają i nie trafią do lamusa.

W naszych wyobrażeniach – czyli tych ludzi, którzy w znakomitej większości o jego istnieniu dowiedzieli się, gdy już nie było go wśród żywych – Elvis zawsze już będzie młody, radosny, ruchliwy, z błyskiem w oku i specyficzną zaczeską. Jakkolwiek okrutnie to jednak zabrzmi, nie każdy może być niezniszczalny niczym Ozzy Osbourne, który wypił w życiu tyle alkoholu i wciągnął tyle kokainy, że powinien być martwy już co najmniej kilkanaście razy, a wbrew naturze w wieku 71 lat wciąż cieszy się znakomitą kondycją.

W końcowej fazie życia Presley był już bowiem, jak określił to jeden z dziennikarzy, „karykaturą samego siebie”. Niezmiennie często występował, a publiki na pewno mu nie brakowało. Był już jednak znacznie mniej żwawy, otyły i zniszczony przez leki oraz narkotyki. Chwilami nie za bardzo wręcz dało się zrozumieć, co mówi. Mniej zapatrzeni w swojego idola fani bez trudu byli w stanie to zauważyć. Sam Elvis także nie był ślepy, doskonale wiedział, że nie jest z nim zbyt dobrze. A mimo to cały czas powtarzał, że kadra jest kompletna dalej się forsował i wymuszał kolejne trasy koncertowe. Aż w końcu tego nie wytrzymał i zmarł we własnej łazience.

Czy dało mu się pomóc? Gdyby wykluczyć możliwość, że sam Presley tego nie chciał, zapewne tak. Udawanie, że wszystko jest dobrze, skutecznie jednak przesłaniało nam faktyczny obraz rzeczywistości. Dziś widzimy to także i my jako kibice Realu Madryt. Ktoś chce nam wmówić, że to ten sam rock and roll, co trzy, cztery i pięć lat temu. Gadki o kompletnej kadrze, o tym, że jesteśmy Realem Madryt, że wiemy, co oznacza noszenie tego herbu na piersi, że dziś w lidze poziom się wyrównał i że wszystkie mecze są bardzo trudne, najzwyczajniej nie są w stanie w praktyce wyprowadzić nas na prostą. Jedni to widzą, inni nie, albo widzieć nie chcą.

Po latach ludzie będą oczywiście wspominać z rozrzewnieniem trzy Ligi Mistrzów z rzędu i cztery w pięć lat. Będą wspominać zdobyte za Mourinho mistrzostwo z rekordem punktów i goli. Będą wracać do rywalizacji kosmitów Ronaldo i Messiego. „Wspaniałe to były czasy”, pomyślimy sobie jeszcze nie raz i nie dwa, a za kilkanaście lat będziemy mogli pochwalić się naszym dzieciom czy wnukom, że wszystkiego tego mogliśmy doświadczyć nie tylko z opowieści. Na wspominki i standardowe wyparcie gorszych chwil przyjdzie jednak jeszcze odpowiednia pora. Dziś bowiem, jakkolwiek okrutnie to zabrzmi, widzimy grubego, zniszczonego Elvisa, któremu trzeba pomóc. A w zasadzie dwóch grubych, zniszczonych Elvisów, którzy rychło potrzebują pomocy. Klasyku aż tak rannych pod wieloma względami zespołów nie byliśmy świadkami od naprawdę dawna.

Królewscy dopiero co zaliczyli dwie absolutnie kompromitujące klęski z Kadyksem i Szachtarem, które jak zwykle starano się przykryć ładnymi słówkami o wspaniałych zawodnikach i chmurkach czasami przykrywającymi słoneczko. Nie kwestionujemy stylistycznego piękna tych wywodów. Szkoda jednak, że nie ma w nich krzty konkretu wlewającego w nas choćby odrobinę nadziei. Tłumaczenie wszystkich problemów obecną sytuacją na świecie jest bardzo wygodne. Równie wygodne, jak samowole budowlane na terenach zielonych w Mechelinkach (powiat Pucki), które przez luki prawne zostały podpięte pod izolatoria.

Na razie w kółko słuchamy tego samego i, jakżeby inaczej, to samo obserwujemy na boisku. Nie możemy wymagać, by Zidane czy Don Emilio zdradzali nam swoje sypialniane sekrety. Ale gdyby bez mikroskopu dało się zauważyć jakiś praktyczny krok w stronę poprawy obecnego stanu rzeczy – nie mielibyśmy nic przeciwko. Podczas opadania przez stosunkowo długi czas możesz znajdować się cały czas wysoko, ale w końcu przecież musisz się rozbić o ziemię, jeśli wreszcie nie otworzysz spadochronu.

Zawsze jednak dobrze wiedzieć, że i u odwiecznego rywala w domu nie gra wesoła muzyczka. Barcelona także ma przecież swoje problemy. Katalończycy nie porywają sportowo (chociaż w Lidze Mistrzów akurat udało im się we wtorek ograć niżej notowanego rywala), a w klubowych gabinetach udało się ugasić jedynie płomyczek z trawiącego klub latem pożaru.

Instytucjonalny chaos na Camp Nou był momentami wręcz nie do opisania. Wieńcząca kilkuletnią passę kompromitacji w Lidze Mistrzów klęska wszechczasów z Bayernem, wymiana trenera, kłótnie o pieniądze z poprzednim, pozbycie się za grosze Rakiticia, Vidala i przede wszystkim Luisa Suáreza oraz rzecz jasna ciągnąca się tygodniami telenowela o odejściu Messiego sprawiły, że Josep Bartomeu z nielubianego stał się wręcz znienawidzony. Od strawienia wszystkiego przez piekielny ogień Barcelonę uratowało chyba jedynie ostateczne pozostanie Messiego, który przecież i tak często nie był w stanie wziąć zespołu na swoje barki w kluczowych momentach.

Tak jak Elvis nawet w kiepskiej formie wciąż przyciągał tłumy, tak i dzisiejszy Klasyk, jakkolwiek patrzeć, wciąż po prostu musi budzić emocje i przyspieszać bicie serca. Mimo trwającej od jakiegoś czasu licytacji na problemy potrzeba znacznie większej siły, być może nawet nadprzyrodzonej, by móc obok takiego starcia przejść obojętnie. Dziś nikt jeszcze ostatecznie się nie pogrąży, na tym etapie sezonu jest na to zdecydowanie zbyt wcześnie. Zwycięzca jednak wreszcie będzie miał chwilę na upragniony oddech, a przegrany... cóż, lepiej sobie tego nawet nie wyobrażać.

Chyba że obaj Elvisi solidarnie dalej będą jechać na dawnej marce w nadziei, że nikt tego nie zauważy. Jeśli chodzi o widzów na trybunach, mogą być nawet pewni, że im się to uda.

Klasyk rozpocznie się o 16:00 na Camp Nou, a spotkanie będzie można obejrzeć na kanałach Eleven Sports 1 lub CANAL+ Premium na platformie Player.pl.

Spotkanie można też wytypować w FORTUNA. Warto zagrać na gola Viníciusa, który ostatnio regularnie trafia do siatki i zdobył też bramkę w ostatnim Klasyku. Kurs na to zdarzenie to aż 4,20.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!