Wspomnienia z Kadyksu (i nie tylko)
15 lat. Tyle czasu minęło od ostatniego sezonu Cádiz CF na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Hiszpanii. Przez półtorej dekady ekipa z popularnego kurortu turystycznego i zarazem najstarszego miasta w kraju bez celu błądziła w po drugo (rzadziej) i trzecioligowych (częściej) boiskach.
Fot. Getty Images
Tyle lat zesłania na piłkarskie peryferie nie oznacza jednak, że z zespołem Cádiz nie możemy mieć jako kibice Realu, czy piłki w ogóle, wspomnień lub skojarzeń o konkretnych i wyraźnych kształtach. Poniżej przedstawiamy wam kilka najwyraźniejszych z nich.
Król płakał na jego widok
Gdy Pelé zobaczył go po raz pierwszy, popłakał się ze szczęścia (sam tak twierdzi). Choć czas płynie nieubłaganie, a Królewscy doczekali się już kolejnego pokolenia kibiców, wielu z nas wciąż zapewne pamięta brazylijską telenowelę z Robinho w roli głównej (dosłownie telenowelę – w trakcie negocjacji porwano nawet matkę zawodnika). Momentami można było sobie pomyśleć, że Florentino wręcz nie wypada aż tak gorączkowo latać za młokosem z Kraju Kawy. Jak jednak zdążyliśmy zauważyć w kolejnych latach, sternik Królewskich ma wyjątkową słabość do piłkarzy z Brazylii. A kiedy widzi, że i samemu zawodnikowi zależy na przenosinach do Madrytu, nie ma już absolutnie żadnej mowy o odwrocie.
Choć transfer Robinho można było śmiało uznawać za galaktyczny, w gruncie rzeczy nieco różnił się on od wcześniejszych nabytków Péreza. W przeciwieństwie do poprzednich lat do ekipy dołączał bowiem zawodnik młody, spoza kontynentu i który dopiero miał pokazać swój futbol szerszej publice. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, Robson poniekąd wniósł nieco świeżości po sprowadzeniu takich graczy, jak Figo, Zidane, Ronaldo czy Beckham.
Świat po raz pierwszy miał ujrzeć nowego Pelé w starciu z Kadyksem. W 66. minucie spotkania skrzydłowy zmienił gracza będącego jego totalnym przeciwieństwem oraz z którym niespełna rok później pobije się na treningu, Thomasa Gravesena. Jeśli Król Futbolu oglądał tamtą potyczkę (z Cádiz, nie Duńczykiem), zapewne popłakał się na widok Robinho po raz drugi. W ciągu 25 minut Robson dał bowiem prawdziwy popis. Niesamowite panowanie nad piłką, wyborny drybling, wspaniała technika, ciąg na bramkę i, jakżeby inaczej, udział przy zwycięskim golu. Robinho wrzucił sobie rywali na karuzelę i kręcił nimi tak bezlitośnie, że aż robiło się ich szkoda. Zobaczcie zresztą sami.
Tamten wieczór na Estadio Ramón de Carranza, jak miało się okazać, by jednak jednym z jaśniejszych błysków Robinho w Realu Madryt. Jednoznaczna ocena jego kariery jest bardzo trudnym zadaniem. Z jednej strony, na pewno nie został on nowym Pelé i nie sprostał wywindowanym do skraju oczekiwaniom. Z drugiej jednak trudno zgodzić się z retoryką proponowaną w jednym z niedawnych artykułów przez Markę, że Robinho zmarnował sobie karierę. Wiele rzeczy oczywiście dało się zrobić lepiej, a już na pewno niepotrzebna była mu sprawa i wyrok za gwałt. Tak czy inaczej, czy naprawdę da się powiedzieć o kimś, kto dla Realu Madryt, Milanu i Manchesteru City rozegrał łącznie prawie 350 meczów, że w życiu mu nie wyszło? Nie wspominając już nawet o równo 100 występach dla kadry Brazylii...
Może po prostu w tym Kadyksie na sam początek trzeba było zagrać choć trochę gorzej?
Brat przeciwko bratu
José Ignacio Fernández Iglesias, szerzej znany jako Nacho. 201 meczów w pierwszej drużynie Realu Madryt, 11 goli, 7 asyst. 4 Ligi Mistrzów, 2 mistrzostwa kraju, 1 Puchar Hiszpanii, 2 Superpuchary Hiszpanii, 4 Klubowe Mistrzostwa Świata, 3 Superpuchary UEFA. Do tego 22 mecze i jeden gol w kadrze narodowej. Choć gra defensora nigdy nie miała tendencji do porywania tłumów, Nacho przez całą karierę zbierał zasłużone owoce swojej piłkarskiej solidności, niezawodności oraz wytrwałości i miłości do białej koszulki Realu Madryt.
Gdy cofniemy się jednak w czasie o dziewięć lat, nie tylko mało kto pomyślałby, że Nacho tyle osiągnie. Więcej: niejeden mógł być wówczas zdania, że to nie Ignacio, a jego młodszy brat, Álex więcej osiągnie w barwach Królewskich. Młodszy o dwa lata od obrońcy rudowłosy pomocnik był swego czasu uważany może nie za największy, ale z pewnością spory talent piłkarskiej szkółki Realu. Dość powiedzieć, że to przecież Álex szybciej otrzymał szansę debiutu (6.03.2011 z Racingiem, Nacho 24.04.2011 z Valencią) mimo młodszego wieku i cztery lata krótszego stażu pobytu w klubie (od 2005 roku, Nacho od 2001).
Historia potoczyła się jednak tak, że dziś starszy z braci jako piłkarz Realu Madryt podejmie młodszego, który występuje od 2017 roku w Cádiz. Álex od wspomnianego debiutu za Mourinho zalicza właśnie swój piąty klub w trzecim kraju. 28-latek przed darmowym transferem do drużyny z Andaluzji występował w Elche, Reading, Espanyolu czy... chorwackiej Rijece. Dopiero w Kadyksie zdołał jednak odnaleźć stabilizację i zapuścić korzenie na dłużej. Z Realem Madryt widywał się trzykrotnie, jednak za każdym razem los sprawiał, że koniec końców nie miał okazji spojrzeć na boisku bratu w oczy. Dwa razy na murawie nie pojawił się Nacho, a gdy już do tego doszło, na placu gry brakowało Áleksa.
W ramach ciekawostki warto za to wspomnieć, że obaj wystąpili razem w spotkaniach przeciwko dzisiejszemu klubowi pomocnika. W 2012 roku Castilla w półfinałach baraży o awans do Segundy pokonała Cádiz 3:0 i 5:1. W obu spotkaniach Ignacio wychodził w podstawowym składzie, a Álex po przerwie zmieniał Jesé, co w tamtych latach trudno było uznać za wielki wstyd. Rezerwy koniec końców awansowały na zaplecze La Ligi, w finale dwukrotnie pokonując 3:0 Mirandés. Zespół utrzymał się na tym poziomie rozgrywkowym przez dwa lata.
– Chciałbym przyjechać do Valdebebas i z każdym się wyściskać, wejść do szatni Realu Madryt i pobyć chwilę z Nacho, Lucasem czy Carvajalem. Niestety będzie to niemożliwe. Tak czy inaczej, wracam do domu, to najważniejsze – komentował w obszernym materiale Marki swój sobotni powrót do stolicy Hiszpanii. – Jestem pewien, że skończymy z Nacho w tej samej drużynie. Nie mógłbym go teraz jednak prosić o przeprowadzkę do Kadyksu. W najbliższym meczu na pewno oberwę od niego jakiegoś kopniaka. Musimy być jednak profesjonalistami, każdy broni swego. Równie dobrze on może strzelić gola w 90. minucie, jak i ja mogę wykorzystać karnego w doliczonym czasie. Wszyscy podążamy za wygraną – mówił natomiast o konfrontacji z bratem, który najpewniej także wyjdzie w pierwszym składzie swojej drużyny.
Od wynalazku do bohatera
Choć w pierwszej rundzie sezonu 2014/15 był podstawowym bramkarzem, rozgrywki kończył jako zmiennik Jakuba Szmatuły. 35-letniego Alberto Cifuentesa do Gliwic sprowadzał świętej pamięci Ángel Pérez García. Skąd ten pomysł ówczesnego szkoleniowca zespołu z Górnego Śląska? Tego niestety już się nie dowiemy. Z całą pewnością możemy jednak stwierdzić, że był to wyjątkowo dziwny transfer. Wyciąganie na starość bramkarza, który w życiu nie wyściubiał nosa za niższe ligi hiszpańskie, trudno było pojąć w czysto logiczny sposób.
W zrozumieniu tego posunięcia nie pomogła także boiskowa postawa Cifuentesa. W lidze polskiej widywano rzecz jasna nieporównywalnie gorszych golkiperów od Hiszpana, jednak też raczej nie da się stwierdzić, by w Polsce zaliczył on jakiś więcej niż przeciętny występ. 15 meczów w ekstraklasie, 20 straconych goli, oddane miejsce w składzie i pożegnanie bez żalu. Dopiero tutaj jednak historia zaczyna się robić naprawdę ciekawa.
Cifuentes z Gliwic udał się bowiem do Kadyksu, gdzie przez pięć lat zyskał sobie status klubowej legendy. Alberto wystąpił w 209 spotkaniach, 81 razy zachowując czyste konto. Cádiz z nim między słupkami najpierw od razu awansowało do Segundy, by cztery lata później po półtorej dekady wrócić na najwyższy poziom rozgrywkowy. W wygranej potyczce drugiej kolejki sezonu z Huescą 41-letni Cifuentes stał się najstarszym debiutantem w historii Primera División.
Dziś Cifuentes z Realem Madryt jednak nie zagra. Po rozegraniu dwóch meczów w Primera División w La Lidze bramkarz postanowił... zakończyć karierę. – Zawsze mówiłem, że żyję z dnia na dzień, ta decyzja nie będzie błędem. W piłce każdego dnia budzisz się z nadzieją nauczenia się czegoś nowego. Wczoraj jednak nadszedł najważniejszy moment w mojej karierze, ponieważ przyszedł czas pożegnania się z boiskiem. To był proces trwający jeszcze od przedsezonowych przygotowań. Nie jest to z mojej strony żadne szaleństwo czy impuls. Rozmawiałem dużo z klubem i doszliśmy do porozumienia. Moim zamiarem było to, by zespół wyszedł na wszystkim jak najlepiej – tłumaczył swoją decyzję sam zainteresowany, który spomiędzy słupków dołączy prosto do sztabu drużyny.
„Benitez, zajrzyj na Twittera!”
Nawet jeśli trenerzy i zawodnicy często nie zwracają uwagi lub udają, że nie słyszą nieprzychylnych głosów z trybun, gdy kibice zaczęli nawoływać Rafę Beníteza do sprawdzenia Twittera, Hiszpan podskórnie musiał już czuć, że coś jest nie tak.
Bo faktycznie było.
Wydarzenia z 2 grudnia 2015 roku stanowią bodaj największą organizacyjną wtopę Realu Madryt w tym wieku, a może i nawet w historii klubu. Choć Królewscy na boisku wygrali 3:1 po dwóch golach Isco i trafieniu Czeryszewa, koniec końców w absurdalnych okolicznościach pożegnali się z rozgrywkami o Puchar Króla. Powód? Chendo przeoczyło się, że Czeryszew nie mógł wystąpić w spotkaniu z powodu kartek zebranych jeszcze w czasach gry dla Villarrealu.
Żadnego walkowera, żadnej szansy rewanżu, żadnych prób zrozumienia sytuacji. Sama drużyna z Kadyksu także nie była jakkolwiek zainteresowana sportowym rozwiązaniem problemu. Real Madryt został potraktowany najostrzej, jak tylko się dało i został karnie wyrzucony z turnieju.
– Nie znaliśmy sytuacji. Nie dostaliśmy żadnego komunikatu ani od związku, ani od Villarrealu. Czeryszew również o niczym nie wiedział. Real Madryt nigdy nie wystawia się na pośmiewisko – skomentował całe zajście Emilio Butragueño. Los Blancos nie zdołali jednak nic wskórać i, wbrew temu, co powiedział Sęp, wystawili się na pośmiewisko. Świadkiem podobnego cyrku świat był dopiero trzy lata później, gdy kierownik Arki Gdynia kupił dla całej drużyny i sztabu bilety lotnicze do Krakowa na zły dzień.
Dziś zmierzymy się z Kadyksem po raz pierwszy od tamtego feralnego wieczoru. Tym razem w przypadku nieprawidłowości kibice nie dadzą już jednak rady nikogo poinformować o nich w trakcie spotkania. Inna sprawa, że w Pucharze Króla jest nam nie po drodze nawet w sytuacjach, gdy od formalnej strony wszystko się zgadza...
Mecz rozpocznie się o 18:30 na Estadio Alfredo Di Stéfano, a transmisję z tego spotkania przeprowadzi nSport+ na platformie Player.pl.
Spotkanie można też wytypować w FORTUNA. Warto zagrać na wygraną Realu Madryt co najmniej dwiema bramkami. Kurs na takie zdarzenie wynosi 1,71.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze