Bez bramek na Madrigal...
Nowy rok to zawsze nowe nadzieje. Kibice „Królewskich” mieli nadzieję...
Nowy rok to zawsze nowe nadzieje. Kibice „Królewskich” mieli nadzieję na lepszą grę ich ukochanego zespołu i upragnione zwycięstwa oraz emocjonującą pogoń w lidze za Barceloną. Pierwszym przeciwnikiem w 2006 roku była drużyna Bilbao i zwycięstwo nad nią w stosunku 1:0 z pewnością nieco poprawiło humor samym piłkarzom i trenerowi. Jednak prawdziwy sprawdzian formy czekał stołeczną ekipę dzisiaj, bowiem przeciwnik był bardzo wymagający – drużyna Villarrealu. Jak dotąd, Żółte Łodzie podwodne spisywały się w lidze nieźle, zawojowały natomiast Ligę Mistrzów, gdzie przebojem wdarli się do 1/8 finału. To wszystko spowodowało, że przed piłkarzami Realu stało nie lada wyzwanie – wywiezienie kompletu punktów z gorącego terenu w Walencji. Uprzedzając już nieco fakty należy powiedzieć, że zadaniu temu sprostali, choć tylko połowicznie.
Podopieczni Lopeza Caro rozpoczęli spotkanie w dość zaskakującym składzie, jeżeli spojrzeć na prognozy prasy przed tym meczem. Cicinho, który miał zagrać na prawym skrzydle ostatecznie wylądował na ławce rezerwowych, a jego miejsce na boisku zajął Júlio Baptista. Razem z Ronaldo i Robinho stworzył ofensywne trio, zaś za ich plecami za rozgrywanie piłki odpowiedzialny był Zidane, asekurowany przez dwóch pivotów - Gutiego i Helguerę. Parę środkowych obrońców utworzyli Sergio Ramos i Woodgate, a na bokach obrony, tradycyjnie już, zagrali Roberto Carlos i Salgado. W ekipie gości natomiast obyło się bez większych osłabień, jeśli nie liczyć absencji Alessio Tacchinardiego.
Pierwsze minuty meczu zdecydowanie należały do zespołu gospodarzy. Aktywny był Riquelme, kilkakrotnie dał o sobie znać Forlan. Jednak z minuty na minutę Real grał coraz lepiej, czego efektem były okazje bramkowe. Najpierw, z rzutu wolnego świetnie uderzył Zizou, ale jego strzał był minimalnie niecelny. Kilka minut później okazję do zdobycia gola znów miał Francuz, ale po podaniu Robinho nie zdołał on opanować piłki w polu karnym przeciwników. W odpowiedzi piękną akcję przeprowadził Villarreal, a dobrym strzałem zakończył ją Riquelme. Strzał Argentyńczyka wprawdzie minął bramkę Casillasa, ale było naprawdę groźnie. To wyraźnie dodało skrzydeł gospodarzom, którzy znów przycisnęli Blancos i parokrotnie nękali naszego portero strzałami z dystansu. Mało brakowało, a nawet Iker nie dałby uchronić zespołu przed stratą bramki, bowiem w 27. minucie gry rzut rożny wykonywał Riquelme. Były piłkarz m.in. Barcelony skierował piłkę wprost na głowę Forlana, a ten minimalnie chybił! Chwilę potem, po raz kolejny dał o sobie znać Zidane, który oddał mocny strzał zza pola karnego. Niestety, najwyższym kunsztem bramkarskim popisał się golkiper gospodarzy, Vieira. Kilkadziesiąt sekund później bramkarz Villarrealu był już bezradny przy strzale Baptisty i piłka znalazła się w siatce, ale sędzia odgwizdał pozycję spaloną Brazylijczyka. Następnie, rzut wolny dla Villarreal wykonywał Riquelme, ale jego strzał z łatwością wyłapał Casillas, który błyskawicznie wznowił grę, Robinho popędził szybko do przodu z piłką, podał ją do Roberto Carlosa, a reprezentant Brazylii huknął jak z armaty! Jednak po raz kolejny w tym spotkaniu piłka minęła słupek bramki strzeżonej przez Vieirę. W 34. minucie na placu gry zameldował się Cicinho, który zmienił Ronaldo. Trudno powiedzieć, czy zmiana podyktowana była jakąś kontuzją Ronniego, tego pewnie dowiemy się w najbliższych godzinach.
Tymczasem, pierwsze skrzypce w drużynie Realu grał Robinho. 21-letni piłkarz starał się pociągnąć grę „Królewskich”, szarpał na skrzydle, niestety nic z jego zagrań nie wyszło, choć trzeba go pochwalić za ambicję i wolę walki. Tuż przed przerwą na prowadzenie mogli wyjść podopieczni Floresa, ale strzał Riquelme z rzutu wolnego minął naszą bramkę. Tak więc, na przerwę piłkarze obu drużyn schodzili z bezbramkowym wynikiem i z nadzieją na jeszcze lepszą grę w drugiej odsłonie.
Druga połowa rozpoczęła się od ataków...Cicinho. Brazylijczyk za wszelką ceną chciał pokazać swoje walory w grze ofensywnej, czego efektem było kilka rajdów skrzydłem. Jedno z nich zakończył dobrym dośrodkowaniem, ale obrońcy Villarreal wybili piłkę na rzut rożny. Niestety, ochotę do gry na początku tej części meczu wykazywał tylko Cicinho, co niezbyt dobrze wpłynęło na grę Realu. Inicjatywę szybko przejęli gospodarze i parokrotnie było groźnie w polu karnym Casillasa. Ten jednak błędu nie popełnił, choć nie brakowało mu też szczęścia, tak jak w akcji z 52. minuty, kiedy to mocnym strzałem popisał się Riquelme, a nasz bramkarz wybił piłkę wprost przed siebie, co mogłoby mieć fatalne konsekwencje, gdyby nie dobra asekuracja środkowych obrońców. Po dość sennym początku, zdecydowanie zaczęli atakować goście. Najpierw minimalnie niecelnie do Zidane’a zagrał Salgado, a sekundy później fantastyczny strzał z narożnika pola karnego oddał Robinho, po którym piłka o centymetry minęła spojenie słupka z poprzeczką! Riposta gospodarzy była natychmiastowa – najpierw atomowy strzał zza „16” wybronił Casillas, a następnie na pustą bramkę Blancos z siedmu metrów nie trafił Diego Forlan! Przy obu akcjach mogliśmy mówić o dużej dozie szczęścia, bowiem bramka wisiała w powietrzu i chyba tylko niebiosa uchroniły nas od jej straty...Real odpowiedział strzałem Baptisty, ale po raz kolejny piłka nie wpadła do siatki, podobnie jak po uderzeniu aktywnego dziś Zidane’a. Następnie przez kilka minut kibice zgromadzeni na stadionie i przed telewizorami mogli „podziwiać” dość bezładną kopaninę. Gra toczyła się głównie w środku pola, a niemal każda akcja zaczepna któregoś z zespołów była przerywana już w zarodku. Momentem, który może zapaść w pamięć to z pewnością brutalny faul Woodgate’a na nieco ponad kwadrans przed końcem meczu. Anglik ostro wszedł w nogi znajdującego się na niemal czystej pozycji José Mariego, za co został ukarany żółtą kartką. Chciałoby się napisać, że zaledwie żółtą, bo z pewnością niejeden bardziej krewki arbiter pokazałby czerwony kartonik, ale był to pierwszy faul Anglika w tym meczu, co poniekąd tłumaczy decyzję sędziego tego meczu. Około dwie minuty po tym zajściu, Real przeprowadził groźną akcję, która mogła i powinna była zakończyć się bramką. Z prawej strony dośrodkowywał Zizou, a piłka spadła wprost na nogę Carlosa, który strzelił mocno, ale niecelnie, do czego zresztą w tym meczu mogliśmy się przyzwyczaić. Na kwadrans przed końcem gry boisko opuścił Robinho, a jego miejsce zajął Soldado. Z pewnością w tym momencie wszyscy madridistas gorąco wierzyli, iż młody Hiszpan będzie kontynuował swoją chlubną tradycję i po raz kolejny uratuje trzy punkty Realowi wchodząc w końcówce spotkania. Soldado był tego bliski w 79. minucie, ale w sytuacji sam na sam z Vieirą, nasz delantero strzelił wprost w nogi golkipera. Mimo niewykorzystanej pierwszej okazji, trzeba uznać, że było to prawdziwe „wejście smoka”. Wejście naszego super-rezerwowego wniosło wiele ożywienia do gry naszych ulubieńców, ale w ich grze objawił się jeszcze jeden mankament – brak ostatniego podania. Wielokrotnie bowiem piłkarze madryckiej drużynie sforsowali obronę Villarreal, a brakowało właśnie tego finalnego podania, po którym napastnik bądź pomocnik wyszliby na czystą pozycję. W tym miejscu należy też pochwalić bramkarza gospodarzy, który swoją dobrą grą uprzykrzał życie atakującym Blancos. W ostatnich minutach spotkania na boisku istniał tylko i wyłącznie Real, ale przewagi tej nie potrafił udokumentować bramką.
Podsumowując, Real rozegrał dobre zawody na Estadio Madrigal i jedynym czego brakowało podopiecznym Lopeza Caro to...skuteczności. Pomijając już pochwały dla Casillasa, który do świetnej gry nas przyzwyczaił, na słowa uznania zasługuje Jonathan Woodgate. Anglik, po długiej przerwie spowodowanej kontuzją, rozegrał pełne 90 minut i pokazał się z jak najlepszej strony. Skutecznie powstrzymywał napastników gospodarzy i był skuteczny w odbiorze o czym świadczy meczowa statystyka – Woody zanotował aż 12 odbiorów. Oprócz niego, poprawnie wypadli dwaj skrajni obrońcy czyli Carlos i Salgado, choć temu pierwszemu przydałby się mały trening strzelecki, bowiem Brazylijczyk problemy ze skutecznością miał dzisiaj przeogromne. Z dobrej strony pokazał się też Helguera, który wraz z Gutim bardzo skutecznie „czyścił” środek pola co zaowocowało większą swobodą Zidane’a. Francuz zagrał dziś naprawdę dobrze, może bez zbytnich fajewerków, co nie zmienia faktu, że zasłużył na pochwałę, tym bardziej mając w pamięci jego wcześniejsze występy. Także nasza kolonia „Canarinhos” pokazała się z niezłej strony. Aktywny jak zawsze Robinho, lepszy niż zawsze Baptista (choć nadal nieco poniżej oczekiwań) i Ronaldo. Do gry tego ostatniego można się przyczepić, ale po pierwsze, zagrał on nieco ponad pół godziny, a po drugie, ledwo co zdążył wyleczyć kontuzję, a już w trakcie spotkania nabawił się następnej. Pozytywnie można ocenić debiut Cicinho, który kilka razy szarpnął prawą stroną i jak na pierwsze spotkanie w barwach drużyny zagrał co najmniej poprawnie. Nie można nie wspomnieć o Soldado, który mimo, iż pojawił się dopiero w 76. minucie zdążył sobie wypracować parę okazji strzeleckich i mało brakowało, a po raz kolejny zapewniłby nam zwycięstwo w końcówce. Cóż, mogę jeszcze napisać. Wystarczy chyba, że możemy z lekką nutką optymizmu patrzeć na kolejne spotkania i mimo, iż szansa na mistrzostwo kraju ostatecznie przepadła, to chociaż cieszmy się coraz lepszą grą naszych ulubieńców.
VILLARREAL: Viera; Venta, Gonzalo, Peńa, Arruabarrena; Riquelme, Marcos Senna, Cazorla (Hector Font 83’), Sorín (Calleja 45’); Forlán,Jose Mari.
REAL MADRYT: Casillas; Salgado, Woodgate, Sergio Ramos, Roberto Carlos; Robinho (Soldado 75’), Helguera (Gravesen 80’), Guti, Zidane; Baptista, Ronaldo (Cicinho 32’).
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze