Hierro: Za Sanza odzyskaliśmy szacunek na świecie
Były kapitan oraz legenda Królewskich, Fernando Hierro, udzielił wywiadu dziennikarzom Asa. Głównym tematem rozmowy były dawne czasy oraz prezesura zmarłego przed kilkoma dniami Lorenzo Sanza.
Fot. Getty Images
Do Realu trafiłeś w 1989 roku. Już wtedy znałeś Lorenzo Sanza, który blisko współpracował z Ramónem Mendozą. Jak to było?
Lorenzo zawsze był blisko wszystkich. Jako że od kilku lat pełnił już funkcję wiceprezesa, praktycznie nie zauważyliśmy zmiany. Chodzi oczywiście o samą osobę. W zarządzaniu niektóre rzeczy przykuwały już uwagę. Choć Real miał w tamtym czasie poważne problemy finansowe, Lorenzo był całkowicie skupiony na przywróceniu klubowi wielkości. Rzecz jasna udało mu się to, i to jeszcze jak.
To były czasy, gdy dream team Cruyffa zdobywał cztery ligowe tytuły oraz gdy Real znaczył niewiele w Europie.
To prawda. Milan, Inter czy największe kluby z Anglii pod względem pieniędzy znajdowali się dla nas poza zasięgiem. Lorenzo jednak odważył się uwierzyć w zwycięski projekt i konsekwentnie go realizował. Trzeba być mu za to wdzięcznym, ponieważ on zmienił naszą historię.
Na czym polegał jego sekret?
Na tym, że wpadł na takie pomysły, jak ściągnięcie Roberto Carlosa z Interu, Šukera z Sevilli, Panucciego z Milanu i Seedorfa z Sampdorii za pieniądze, które na dzisiejszym rynku uznane byłyby za drobnicę. Tylko za Mijatovicia trzeba było zapłacić Valencii klauzulę, jako jedyny mógł uchodzić, w cudzysłowie, za drogiego. Potem także dołączyli do nas Karembeu, a przecież walczyło o niego pół Europy. Jeszcze Zé Roberto, wielki piłkarz oraz Illgner, bramkarz reprezentacji Niemiec. Pamiętam, że Roberto Carlos w barwach Interu zmierzył się z nami o Trofeo Bernabéu i od razu zauważyliśmy, że to będzie maszyna. Kiedy Lorenzo kupił go za 600 milionów peset, nie mogliśmy uwierzyć. Wydawało się, że to gracz absolutnie poza naszym zasięgiem. Bez inwestowania fortuny Lorenzo stworzył mistrzowską ekipę.
Na czym polegała tajemnica sukcesów tamtego Realu po kilku tak słabych latach?
Na przybyciu Capello. W Milanie odnosił sukcesy, a jego sposób pracy zaszczepił w zespole ducha konkurencji. Capello zbudował fundament, na którym rok później mógł oprzeć się Heynckes. Mieliśmy też idealną mieszankę weteranów, świeżo przybyłych gwiazd i wychowanków. Najlepsza szatnia, w jakiej byłem. Byliśmy czymś więcej niż tylko drużyną piłkarską. Całym zespołem spotykaliśmy się na kolacji raz na dwa-trzy tygodnie. Jednoczyliśmy się, rozmawialiśmy o naszych problemach czy zmartwieniach. Byliśmy razem jak rodzina.
Dlaczego tak ważny był ten siódmy Puchar Europy?
Był kluczowy, ponieważ Real odzyskał szacunek na arenie międzynarodowej. Nasza przeszłość była nie do zaakceptowania, czekaliśmy już zbyt wiele lat. W Realu Madryt wymagania są olbrzymie i trzeba z nimi żyć na co dzień. Nie chodzi jednak tylko o Séptimę. Pół roku później zdobyliśmy Puchar Interkontynentalny po słynnym golu Raúla. Nie sięgnęliśmy po to trofeum od niemal 40 lat. Królowaliśmy w Europie i na świecie... Bez chemii w szatni i dobrych relacji zawodników z klubem to nie byłoby możliwe.
Dużą część sukcesu przypisujesz Lorenzo Sanzowi.
Oczywiście. Czas ma to do siebie, że usadza każdego na swoim miejscu. Lorenzo musiał przejść przez coś tak fatalnego, by młodsi mogli się dowiedzieć, czego dokonał. To on przywrócił Realowi utracony status klubu poważanego na całym świecie. Udało się zdobyć trzy niezwykle ważne tytuły w momencie, gdy wydawało się, że Milan, Bayern, United czy Barcelona są przed nami. Po tych dokonaniach FIFA nie mogła nie okrzyknąć nas najlepszym klubem XX wieku. To był ostateczny bodziec.
Najciekawsze jest to, że po dwóch latach od Séptimy zmienił się trzon drużyny, a Real i tak potrafił znów wygrać Ligę Mistrzów.
Właśnie tu było widać przebiegłość Lorenzo przy dokonywaniu transferów. Latem odeszli od nas Davor, Mijatović, a zimą Panucci i Seedorf. Na Karembeu już nie liczono... Lorenzo potrafił mimo to zbudować drużynę niemal od nowa. Z trzonu pozostali tylko Roberto Carlos, Redondo, Raúl, Morientes i ja. Dołączyli do nas bardzo dobrzy hiszpańscy zawodnicy jak Helguera, Iván Campo, Karanka czy Salgado. Do tego doszli Savio i Anelka. Kolejny zwycięski projekt mimo trwających problemów finansowych. To wszystko wydawało się cudem, który stał się rzeczywistością.
Prawie przegapiłeś finał w Paryżu.
Dwa i pół miesiąca wcześniej nabawiłem się problemów z więzadłem w kolanie w potyczce ligowej z Betisem. Lekarze powiedzieli mi, że jeśli przejdziemy przez ćwierćfinały i półfinały, być może wyrobię się na finał. Tylko ten cel istniał w mojej głowie. Koledzy najwidoczniej poważnie traktowali moje marzenia, ponieważ wyeliminowali najpierw United, a potem Bayern. Del Bosque bardzo dobrze zarządzał kadrą i we wspaniałym stylu dotarliśmy do finału. Pamiętam, że na pięć dni przed konfrontacją w Paryżu Vicente wpuścił mnie na 20 minut z Realem Valladolid, by mnie wypróbować. Nie czułem się dobrze. Powiedziałem trenerowi szczerze, że nie nadaję się w tym stanie na pierwszy skład.
Ale koniec końców na murawie się pojawiłeś.
Tak. Zagraliśmy wspaniały mecz przeciwko Valencii, która mogła budzić strach. Po golu Raúla na 3:0 losy spotkania były już rozstrzygnięte. Wtedy Vicente wpuścił na ostatnie minuty mnie i Manolo Sanchísa. To był ten szczegół, który dużo mówił o tym, jak trener szanował swoich piłkarzy jako ludzi. Bardzo sobie to u niego wszyscy ceniliśmy.
Wróćmy do Lorenzo Sanza. Jak traktował piłkarzy?
Był jednym z nas. Zawsze podchodził do nas z uczuciem, ale i był wymagający. Dla mnie był jak drugi ojciec. Bardzo ludzki, zawsze porozmawiał po treningu, troszczył się o wszystko. Był członkiem naszej grupy, ale też należy powiedzieć, że gdy już się wkurzył, kruszyły się ściany. Wszystko jednak wewnątrz klubu. Mowa o wielkim madridiście, tak należy go pamiętać.
Wygrałeś trzy Ligi Mistrzów na boisku i prawie dołożyłeś kolejną jako pomocnik Zidane'a.
Zawsze na żarty wypominam Moracie, że mi odebrał ten czwarty puchar. Wygrywaliśmy z Juventusem, ale on upolował tę piłkę na 1:1 i ostatecznie w Berlinie nie doszło do Klasyku w finale.
Skoro już wspomniałem o Zidanie, jak ocenisz jego drugie podejście do pracy jako trener Realu?
Lepiej niż się mówi. Oceniam go świetnie. Po tym, co działo się po jego odejściu i po wygraniu trzech Lig Mistrzów z rzędu, trudno było zrobić przetasowanie. Łatwo się mówi, ale niech ktoś powie też, jak sam by przeprowadził taki proces. Osiągnięcia Zidane'a na ławce trenerskiej są niepowtarzalne. Jako madridista uważam, że drużyna znajduje się w dobrych rękach.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze