Advertisement
Menu

Dają, więc bierzmy

Już od czasów starożytnych jaszczuroludzi Superpuchar Hiszpanii uchodził za trofeum stojące pod znakiem powakacyjnego powrotu do formy. Mimo niezwykle dumnej nazwy i nieprzypadkowego doboru uczestników rozgrywki te z nieznanych szerzej powodów nigdy nie cieszyły się przesadnym prestiżem.

Foto: Dają, więc bierzmy
Fot. Getty Images

To też rzecz jasna nie do końca tak, że nikt ich nie zauważał i o nich nie mówił. Tak naprawdę przecież niemal za każdym razem drużyny wychodziły na murawę w najsilniejszym lub niemal najsilniejszym zestawieniu. Samego pucharu też nikt nie wrzucał na śmietnik przed wejściem na stadion. Tak czy inaczej, po tygodniu czy dwóch o sprawie się już raczej zapominało. Ot, miły dodatek i przystawka przed długim i wyczerpującym sezonem. 

Dziś jednak o Superpucharze Hiszpanii wreszcie mówi się tyle, ile sam zainteresowany zawsze chciał, by o nim mówiono. Po przekuciu uszu, zrobieniu sobie tatuażu i zafarbowaniu włosów na fioletowo rozgrywki te natrafiły bowiem na swoją kochanicę rodem z Arabii Saudyjskiej. Wreszcie znalazły miejsce na Ziemi, gdzie zostałyby obdarzone należytą (?) miłością i szacunkiem.

Nie zmienia to oczywiście faktu, że nowy format krajowego superpucharu wzbudził multum wszelkiej maści kontrowersji. Trudno się jednak zbytnio temu dziwić, tak radykalne zmiany musiałby przecież odbić się w środowisku szerokim echem. Władze postanowiły nie bawić się w stopniowe wdrażanie nowych pomysłów. Zamiast tego od razu poszły na całość. Inne miejsce, inna data, inny system rozgrywek. Inne wszystko.  Jedyne czego nie naruszono to chyba jedynie zasady samej gry w piłkę nożną. No i jeszcze tego, że do sięgnięcia po trofeum potrzeba dwóch meczów. 

Jak to zazwyczaj bywa w tego typu sytuacjach, jednym się to podoba, drugim niekoniecznie, a jeszcze inni cały czas po nocach biją się z myślami, nie wiedząc,  co o tym sądzić. Osoby decyzyjne bez cienia wątpliwości zdawały sobie sprawę z tego, że tak radykalne ruchy muszą spotkać się z wyjątkowo wzmożoną polemiką. Nie ma też za bardzo się oszukiwać, że chodziło wyłącznie o odświeżenie formatu rozgrywek. Tylko ktoś wyjątkowo naiwny może bowiem wierzyć, że chodziło o coś innego niż pieniądze. Czy jednak w obecnych czasach, przy panujących dziś na futbolowym rynku prawidłach powinno budzić to zgorszenie? Może zapytajmy Włochów, oni już coś w tym temacie powinni wiedzieć.

Choć to niezwykle trudna sztuka, życie trzeba starać się brać takim, jakie jest. Nie zmienimy już tego, że dziś na saudyjskiej ziemi Królewscy staną przed szansą awansu do finału Superpucharu Hiszpanii. Naszym rywalem będzie zaś Valencia, czyli zespół, który niezależnie od regulaminu jako zdobywca Pucharu Hiszpanii i tak stanąłby do walki o trofeum. Nietoperze pod koniec maja zeszłego roku sprawili sporą niespodziankę, pokonując w rozgrywanym w Sewilli finale Barcelonę 2:1 (gole strzelali Gameiro, Rodrigo i Messi). Tym samym ekipa z Estadio Mestalla zdołała przerwać niesamowitą passę Katalończyków, którzy po trofeum sięgali cztery razy z rzędu. 

Czego możemy się spodziewać po naszym rywalu, mogliśmy się przekonać nie tak dawno, bo 15 grudnia zeszłego roku. W Walencji staliśmy przed szansą objęcia prowadzenia w ligowej tabeli, jednak – cóż za niespodzianka – gospodarze po raz kolejny postanowili uprzykrzyć nam życie. Królewscy zaliczyli bardzo dobre pierwsze pół godziny, jednak im dalej w las, tym było gorzej. W efekcie na niecały kwadrans przed upływem podstawowego czasu gry skarcił nas Carlos Soler, a podopieczni Zidane'a punkt uratowali dosłownie w ostatniej sekundzie. Dość wspomnieć, że ze wschodu Hiszpanii wracalibyśmy zapewne z zupełnie pustymi rekami, gdyby w pole karne nie powędrował Thibaut Courtois. To właśnie uderzenie głową naszego bramkarza dobił Karim Benzema. 

Dzisiejsze starcie z Valencią również nie zapowiada się na Domowe Przedszkole. Pomijając już kwestię wyjątkowo niewygodnego przeciwnika, Królewscy do Arabii Saudyjskiej udali się mocno osłabieni. Do gry wciąż niezdolny jest Eden Hazard, a do grona nieobecnych dołączył także Gareth Bale oraz przede wszystkim Karim Benzema. W zaistniałych okolicznościach Superpuchar Hiszpanii będzie niepowtarzalną szansą dla Luki Jovicia. Jeśli Zidane nie postanowi wszystkich oszukać, Serb zagra od początku i wreszcie stanie przed prawdziwą szansą na uargumentowanie swojego transferu do Realu Madryt. Pierwszy skład, mocny rywal, wymierna stawka... Jakkolwiek patrzeć, to chyba już najwyższy czas. 

W nowy rok weszliśmy dość udanie, wygrywając 3:0 z Getafe. Tego wieczoru stoimy zaś przed szansą na pierwsze trofeum A.D. 2020. Nawet jeśli przy zachowaniu starych zasad nie mielibyśmy prawa gry w Superpucharze Hiszpanii, sami się tam nie zaprosiliśmy. Dają, więc bierzmy. Bez skrępowania i wyrzutów sumienia. Tym bardziej że Valencii po prostu się nazbierało tym regularnym robieniem nam pod górę. Niezależnie od regulaminów i miejsca imprezy zawsze lepiej zobaczyć derby Madrytu czy Klasyk niż ich nie zobaczyć. Mało to błyskotliwe stwierdzenie, ale jednak do bólu prawdziwe. 

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!