Advertisement
Menu

Królewskie podsumowanie roku 2019

Nowy rok, nowe perspektywy, nowe postanowienia (oby tym razem dotrzymane!), może nawet nowy Real Madryt? Coś się zaczyna, coś innego się kończy i chyba należałoby to w jakiś sposób podsumować. Niezależnie od tego, w jakiej kondycji dziś jesteście, zapraszam was na podsumowanie zakońcoznego wczoraj roku w wykonaniu Królewskich. Trochę faktów, garść opinii, szczypta przemyśleń i... całkiem sporo tekstu.

Foto: Królewskie podsumowanie roku 2019
Fot. Getty Images

Choć wszyscy siłą rzeczy musimy zdawać sobie sprawę z tego, że nie był to wymarzony rok dla kibica Królewskich, to jednak wciąż był to nasz kolejny rok spędzony z ukochanym klubem. Nie napiszę może „przeżyjmy to jeszcze raz”, bo pewnie wyglądałoby to nieco dziwnie. Napisze więc jedynie „zapraszam do lektury”. Długiej, ale – mam nadzieję – w miarę ciekawej i przyjemnej. 

STYCZEŃ
„Jaki nowy rok, taki cały rok”, brzmi jedno z do bólu wyświechtanych powiedzeń. Ile w nim faktycznej mądrości? Jak to bywa w przypadku wielu innych podobnych życiowych prawd, różnie z tym bywa. Jeśli jednak chodzi o postawę Realu Madryt, tym razem sprawdziła się ona w stu procentach. 

O ile w poprzednich sezonach przegrywane w grudniu mistrzostwa kraju potrafiliśmy odbijać sobie z nawiązką w postaci stratosferycznych sukcesów w Lidze Mistrzów, o tyle tym razem magicznych sił  – jak miało się okazać – zabrakło na każdym froncie. Po świąteczno-noworocznej przerwie na dzień dobry 2:2 z walczącym wówczas o utrzymanie Villarrealem, nastepnie zaś 0:2 w papę od Realu Sociedad. Ludzie, którzy po tamtych dwóch potyczkach nadal twierdzili, że Królewscy mają jeszcze choćby minimalne szanse na triumf w ligowych rozgrywkach, jak powiadają niektórzy, do teraz szukają klamek w drzwiach i dziwią się, dlaczego ściany sa takie miękkie. 

Dość powiedzieć, że do końca rozgrywek szczytem naszych możliwości było wskoczenie na pozycję wicelidera. Na jeden tydzień. 

Na Święto Trzech Króli A.D. 2019 datuje się również transfer Brahima Díaza z Manchesteru City. Koszt: 17 milionów euro. Potencjał: wciąż niezbyt określony. 

LUTY
Jeśli w przeszłości ktoś z was zastanawiał się, jak podle musi się czuć pies, któremu macha się przed nosem aromatyczną kiełbasą, lecz który ostatecznie nie ma okazji jej spróbować, mógł przekonać się o tym w lutym oraz na przełomie lutego i marca. 

W drugim miesiącu minionego roku Królewscy nabrali nas – i mimo wszystko chyba też siebie samych – iście po mistrzowsku. Los Blancos zaliczyli bowiem bez wątpliwości najlepszy pojedynczy tydzień w roku. 6 lutego zremisowaliśmy 1:1 na Camp Nou w pierwszym meczu półfinałowym Pucharu Króla (gol Lucasa!!!). I trzeba sobie powiedzieć wprost, że w stolicy Katalonii spokojnie mogliśmy pokusić się o zwycięstwo. Nastepnie 9 lutego zdołaliśmy wygrać 3:1 w derbach na Metropolitano. Cztery dni później z kolei, znów na wyjeździe, pokonaliśmy 2:1 Ajax, a pewny awansu Sergio Ramos postanowił wykluczyć się z rewanżu oraz stwierdzić, że zrobił to celowo (po tej sytuacji do teraz staram się dojść do tego, czy bardziej popłaca kłamstwo czy prawda...).

Jak smutno się to wszystko skończyło, wiemy wszyscy. Apetyty po kilku miesiącach głodu były rozbudzone do granic. Koniec końców przyszło nam jednak gryźć powietrze i popijać je śliną. W tydzień weszliśmy na szczyt, w tydzień na przełomie lutego i marca z niego z hukiem spadliśmy. 27 lutego w rewanżu w pucharze dostaliśmy po łbie 0:3 u siebie z Barceloną, która nie musiała pokazać choćby grama dobrej gry. Po prostu skarciła nas jak juniorów. Trzy dni później Katalończycy znów z nami wygrali w Madrycie, tym razem 1:0 w lidze. Na koniec zaś przyszło dopełnienie katastrofy w iście holiłudzkim stylu – 1:4 na Bernabéu z Ajaksem. Czy z Ramosem udałoby się uniknąć tamtej wstrząsającej kompromitacji? Wiadomo, można gdybać, ale jakimś dziwnym trafem bez niego jest gorzej za każdym jednym razem.

Solari, nawet jeśli jego pracy nie można ocenić jednoznacznie negatywnie, po prostu nie mógł tego przetrwać. Nie po tym, co zastał i nie po tym, z czym musiałby sobie dalej radzić. 

MARZEC
Wtedy na złotym koniu wjechał on. Ten, który najpierw napisał z Realem Madryt najpiękniejszą historię w nowożytnej historii klubu, by później zszokować wszystkich i odejść z dnia na dzień. Powrót Zinédine'a Zidane'a po prostu musiał budzić olbrzymie emocje i nadzieje. W sezonie, który potoczył się w tak koszmarny sposób, chyba tylko osoba Francuza była zdolna podnieść nas na duchu. 

Sentymenty oczywiście odgrywały w tym wszystkim olbrzymią rolę, jednak na tamtą chwilę przy życiu trzymać nas mogło niewiele więcej niż właśnie piękne wspomnienia. Był początek marca, a przed nami roztaczało się... no właśnie, nie roztaczało się nic. Na horyzoncie próżno uświadczyć było choćby nikłego zarysu jakiegokolwiek kształtu. Przyjście Zizou co prawda niewiele było w stanie wnieść tu i teraz, ale mimo wszystko, przynajmniej z początku, mogło poniekąd nadać nieco żywszy kolor perspektywie dwóch miesięcy walki o nic. 

Niezależnie od tego, czy ktoś wierzył w magiczną rękę Zidane'a czy też uważał, że jego powrót nie jest najlepszym pomysłem, to jednak w chwilach smutku zawsze fajnie jest zobaczyć twarz, która dobrze ci się kojarzy. Pocieszające mogło być także to, że Francuz miał przed sobą naprawdę sporo czasu na zdiagnozowanie problemów i wdrożenie w życie odpowiednich rozwiązań. 

Z innych pilnych spraw: Real Madryt potwierdził też w marcu transfer Édera Militão za 50 milionów euro. Zawodnik zdecydowanie z papierami na solidne granie.  

KWIECIEŃ I MAJ
Pierwsza euforia minęła, a zaczeło się prawdziwe życie. Cóż, ciężkie to były miesiące. Zestawiam je ze sobą razem, bo rozdzielanie ich raczej nie miałoby większego sensu. Ogólna specyfika sytuacji pozostawała bowiem niezmienna. W kwietniu i maju rozpoczął się proces bolesny i trudny do obserwowania przez kibiców. Mało kto pewnie spodziewał się tego, że po powrocie Zidane'a Królewscy nagle zaczną wygrywać ze wszstkimi po 5:0. Tak przecież nie było i za poprzednich rządów francuskiego szkoleniowca. 

Nikt też jednak nie przypuszczał, że będzie aż tak mało przyjemnie. Odbudowywanie części piłkarzy, jak chociażby wyciągniętych z karceru Isco czy Marcelo, przeprowadzanie castingu dla pozostałych, szukanie odpowiedniego systemu czy motywowanie co poniektórych w sytuacji, w której nie było już absolutnie nic do wygrania okazało się w odbiorze dość bolesne. Jednemu się chciało, komuś innemu mniej, jeszcze ktoś inny był już myślami na wakacjach... Czas leciał, a przeciętny fan nie za bardzo widział te obiecane zmiany na lepsze. 

Gdzieś tam musieliśmy mieć rzecz jasna świadomość, że prawdziwy Real Zidane'a 2.0 ruszy wraz z nowym sezonem, ale mimo to te dwa miesiące potrafiły kibiców niesamowicie wymęczyć. Najbardziej wymowne jest to, że jedynym lub – w najlepszym przypadku – jednym z niewielu piłkarzy, których chciało się oglądać w tamtym czasie był Brahim Díaz...Zawodnik znany dziś głównie z tego, że w przerwach od urazów nie chce odejść na wypożyczenie. 

CZERWIEC
Tyle ludzie gadali, że nie ma tranferów... No to poszedł wreszcie Real Madryt na zakupy. I na nich nie oszczędzał. W ciągu nieco ponad tygodnia Królewscy oficjalnie ogłosili nabytki za plus minus 210 milionów euro. Był dopiero czerwiec, a Florentino jeszcze przed połową miesiąca zdołał wykręcić drugie najwyższe pod względem wydatków okienko w historii. Ostatni raz Los Blancos z takim rozmachem zaatakowali rynek transferowy, gdy do Madrytu trafiali Cristiano Ronaldo, Kaká, Xabi Alonso czy Karim Benzema. 

Jako pierwszy nowym zawodnikiem Królewskich stał się Luka Jović. Serb był jedną z największych rewelacji europejskiego futbolu w zeszłym sezonie. Napastnik ze świetnej strony pokazywał się zwłaszcza w Lidze Europy, gdzie jego Eintracht sprawiał kolejne sensacje, zachodząc aż do półfinału. Luka trafiał do siatki z takimi rywalami, jak chociażby Marsylia, Szachtar, Inter, Benfica, Lazio czy Chelsea. Królewscy od jakiegoś czasu obserwowali poczynania atakującego i ostatecznie wygrali wyścig o jego transfer. Cena? Około 60 milionów euro. 

Zdążyły minąć trzy dni, a Los Blancos mieli już u siebie tego, o którym mówiło się zdecydowanie najwięcej, czyli Edena Hazarda. Belga sprowadzono z jasnym zamiarem tego, by stanowił on o sile zespołu na już. Atakujący w momencie transferu był świeżo upieczonym zdobywcą Ligi Europy oraz jednym ze zdecydowanie najlepszych graczy Premier League ostatnich lat. Kupno Hazarda już od dłuższego czasu wydawało się nieuniknione, choć raczej niewielu spodziewało się, że oficjalny komunikat zostanie podany do wiadomości aż tak szybko. Wydane na niego 100 milionów euro stawia go na drugim stopniu podium najdroższych transferów w historii Realu Madryt. 

Na deser, 12 czerwca, dostaliśmy zaś Ferlanda Mendy'ego, czyli lewego obrońcę, którego Królewscy wyciągnęli z Lyonu. Z całej trójki czerwcowych nabytków Francuz wydawał się tym najmniej oczywistym. Naturalny zmiennik Marcelo koszytował około 50 milionów euro. Wciąż trudno cokolwiek o nim powiedzieć. Chyba za bardzo przyzwyczailiśmy się do Brazylijczyków na tej pozycji. 

Na dziś w przypadku całej trójki z regularną grą i liczbami bywa – delikatnie ujmując –  różnie. Skreslanie ich po tych kilku miesiącach zupełnie mijałoby się jednak z celem. 

LIPIEC I SIERPIEŃ
Wakacyjna telenowela transferowa w Madrycie miała dwóch głównych bohaterów. Mowa oczywiście o Garecie Bale'u i Paulu Pogbie. Pierwszego chciano się za wszelką cenę pozbyć, drugiego – za wszelką cenę sprowadzić. W sprawie Walijczyka doszło nawet do sytuacji, w której zazwyczaj oszczędny w odważnych stwierdzeniach Zidane publicznie przyznał, że im szybciej Bale odejdzie, tym lepiej dla wszystkich (z czego potem się musiał stale tłumaczyć). Chiny, Premier League, Bayern... opcji przewijało się co najmniej kilka. 

Na drugim biegunie w hierarchii szkoleniowca znajdował się natomiast Pogba. Zidane kocha swojego rodaka miłością szczerą i bezwarunkową, czego nigdy nie starał sie przesadnie ukrywać. Florentino miał pełną świadomość tego, co się dzieje i można przypuszczać, że faktycznie robił wszystko, by spełnić życzenie trenera. Ale nie udało się. Ani ze sprzedażą Bale'a, ani z transferem Pogby. W obu przypadkach długimi chwilami wydawało się, że wszystko znajdzie swój szczęśliwy koniec, ale pewne przeszkody były najzwyczajniej w świecie nie do przeskoczenia. 

Jak na tym wyszli Królewscy? Trudno odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie. Bale wraz ze startem sezonu pozwolił ulec złudzeniu, że pozbycie się go mogłoby być sporym błędem. Z biegiem czasu jednak faktycznie stawał się coraz wiekszym balastem. Niepowodzenie w sprawie Pogby pozwoliło natomiast rozwinąć skrzydła Federico Valverde, który stał się niekwestionowaną rewelacją sezonu. I wcale nie należało za niego płacić 150 milionów w twardej europejskiej walucie. 

Pod koniec sierpinia ruszyły już także rzecz jasna ligowe zmagania. Na inaugurację Real w bardzo dobrym stylu pokonał na wyjeździe 3:1 Celtę Vigo. Real Zidane'a znowu w hiszpańskiej prasie był najlepszy i niezwyciężony. Aż do następnej kolejki i domowego remisu 1:1 z Realem Valladolid. Wówczas na nowo staliśmy się najgorsi, a Zidane nadawał się już tylko do tarcia chrzanu. Cóż, sytuacja, którą od tamtych ostatnich dni wakacji przeżywlaismy w tym roku jeszcze nie raz i nie dwa. 

WRZESIEŃ
Jesień to ta pora roku, w którą wejść jest chyba najtrudniej. Choć przemijanie ciepłych dni natura w piekny sposób stara się wynagrodzić kolorystyką opadających liści, to jednak z tyłu głowy wciąż mamy to, że będzie już tylko coraz ciemniej i chłodniej. W końcu oczywiście do wszystkiego się przyzwyczajamy, ale całemu procesowi towarzyszy gama zmiennych emocji i nastrojów. Nie inaczej było w przypadku Realu Madryt. 

We wrześniu Królewscy zaliczyli mecze w prawie wszystkich odcieniach. Była dramatyczna kleska 0:3 w Paryżu, gdzie nie pokazalismy choćby grama piłkarskiej jakości i nie zdołaliśmy oddać nawet jednego celnego strzału. Był remis 2:2 z Villarrealem, gdzie w końcówce musiał ratować nas Bale.  Były bezbramkowe derby stolicy Hiszpanii na Metropolitano, gdzie była walka, ale nie było żadnego konkretu. Było wyjazdowe zwycięstwo 1:0 z Sevillą, gdzie drużyna po paryskiej traumie dosłownie wyszarpała trzy punkty wzorowym zaangażowaniem i walką. Był przedziwny mecz z Levante, gdzie do przerwy prowadziliśmy 3:0, a i tak musieliśmy drżeć o trzy punkty. Była też potyczka z Osasuną, gdzie Zidane dokonał wielu rotacji, a Los Blanos wygrali bez większych problemów 2:0 (swojego pierwszego gola strzelił Rodrygo, potrzebował na boisku zaledwie minuty). 

Ile kolorów liści, tyle oblicz Realu Madryt we wrześniu. Raz podziwiasz wspaniały proces przemian pór roku, by za chwilę przeklinać hulający wiatr i zbliżającą się zimnicę. 

PAŹDZIERNIK 
Miesiąc dziwów i anomalii. Nawet jeśli mieliśmy wystarczająco dużo czasu, by zbadać, co właściwie się wtedy działo, to i tak wciąż nie do końca to ogarniamy. Co prawda już w poprzednim miesiącu towarzyszyły nam różne skrajne odczucia, ale jednak zmiany między poszczególnymi stanami wydawały się bardziej płynne. Październik natomiast momentami przypominał wychodzenie z sauny i rzucanie się w stertę śniegu. 

Z perspektywy postronnego widza zaczęło się naprawdę interesująco. Widok Bonevanture notującego dublet w Lidze Mistrzów przeciwko Realowi Madryt, zabiając się przy tym nieomal o własne nogi, był czymś, co trudno jest pojąć do teraz. Tym bardziej, że przez coś takiego narobiliśmy sobie w Champions League naprawdę sporo niepotrzebnego stresu. Sytuację naprostować udało się dopiero w Stambule, gdzie zwyciężyliśmy 1:0.

Równie zbędne nerwy przeżywaliśmy w ligowej potyczce z Granadą. Było to starcie poniekąd bliźniacze do tego, z Levante – znów trójka do przodu w pierwszej połowie i znów niepewność do ostatnich chwil o zwycięstwo. Dopiero gol Jamesa w doliczonym czasie pozwolił nam odetchnąć z ulgą. 

Konfrontacja na San Moix z Mallorcą stanowiła natomiast synonim beznadziei, agonii i piłkarskiej impotencji. Wynik 0:1 dla gospodarzy nawet w niewielkim stopniu nie odzwierciedlał szopki, którą Królewscy odstawili na Balearach. Idealnie mecz ten podsumowała kretyńska czerwona kartka Álvaro Odriozoli, który tamtego dnia popadł w ostateczną niełaskę u Zidane'a. 

Na sam koniec miesiąca jak gdyby nigdy nic przyszło zaś łatwe, przyjemne i efektowne zwycięstwo 5:0 z Leganés. W tamtym spotkaniu swoją jedyną bramkę dla Realu Madryt w 2019 roku zdobył Luka Jović. To czy tych goli powinno być u Serba więcej stanowi już jednak temat do osobnej i nieco dłuższej dyskusji.Fakt tym niemniej godny odnotowania.

Październik to również rzecz jasna przełożony Klasyk. Pierwotnie spotkanie miało się odbyć 26 października, jednak z powodu politycznego zamieszania w stolicy Katalonii jakoś nie udało się go rozegrać w terminie. W polityczne dyskusje nie mam zamiaru więcej wchodzić, przynajmniej nie w najbliższym czasie. Ograniczę się zatem jedynie to stwierdzenia, że w moim odczuciu klub postąpił bardzo nierozważnie, godząc się bez większych problemów na rozgrywanie meczu 18 grudnia. Pod względem terminarza od samego początku wyglądało to na samobójstwo. 

LISTOPAD
Listopadowe wieczory i noce pozostawały szpetne jak zawsze. Dawało je się jednak spędzać w miarę bezbolesnie, ponieważ Real prezentował się naprawdę bardzo dobrze. Przedostatni miesiąc minionego roku był bez cienia wątpliwości najlepszym pełnym miesiącem w naszym wykonaniu. Wreszcie było widać, że coś idzie do przodu. Nie traciliśmy głupich bramek, sami potrafiliśmy je zdobywać, a momentami prezentowaliśmy więcej niż przyzwoity styl. 

Na dobre wyniki złożyło się wiele czynników. W zależności od okoliczności wygrywaliśmy dzięki składnej i przyjemnej dla oka grze, zaangażowaniu, indywidualnym błyskom czy umiejętnemu bronieniu. Z Galatasarayem koncert zagrał Rodrygo (3 gole), w Vitorii pokazali się defensorzy, z Sociedad nie załamaliśmy się po stracie gola już na samym początku (trzeba było tak na Majorce!), w Eibarze totalnie rozmiękczyliśmy twardych z natury Basków... 

A nawet jeśli już remisowaliśmy, zawsze dawało znaleźć się w tym jakiś pozytyw. Z Betisem zachowaliśmy czyste konto, z PSG z kolei pokazaliśmy bodaj najładniejszy futbol w tym sezonie. Za oknem szaro, ale serce się cieszyło. 

Tylko ten Bale cały czas starał się coś mącić. Najlepiej było to puszczać po prostu mimo uszu.

GRUDZIEŃ
Ostatni miesiąc stał niestety pod znakiem tego, co w ligowych rozgrywkach od dłuższego czasu stanowi naszą największą bolączkę. Grudzień był kolejnym miesiącem niewykorzystanych szans. W żadnym wypadku nie da się co prawda powiedzieć, że ten rok kończy się dla nas jednoznacznie źle. Tym razem ani nikt nie spieprzył nam świąt niczym Messi notujący asystę bez buta, ani nie wypadliśmy z gry o mistrzostwo Hiszpanii nim Święty Mikołaj zdążył przecisnąć się przez komin. 

A jednak, cholera jasna, szkoda, że przy tak słabej Barcelonie w Nowy Rok i tak wchodzimy patrząc na jej plecy. Końcówka ligowych zmagań Anno Domini 2019 mogła stanowić wspaniały krok naprzód, a jednak znów nim nie była. W Walencji ledwo uratowaliśmy remis, w pole karne musiał wejść dopiero Courtois. W Barcelonie mimo wszelkich argumentów znów – po części z własnej winy, po części z winy panów niewidzących niektórych rzeczy nawet na powtórkach – nie zdołaliśmy odnieść zwycięstwa. A z Athletikiem w pewnym momencie dało się odnieść wrażenie, że nawet gdyby mecz trwał tydzień, to i tak zakończyłby się bezbramkowym remisem. 

Niby człowiek wie, że mistrzostwo cały czas jest jak najbardziej w zasięgu, ale w żaden sposób nie jest to w stanie zabić poczucia niedosytu. Można było odjechać stawce, a jednak woleliśmy tkwić w klinczu. Te trzy remisy z rzędu po prostu muszą boleć. No ale nic. My możemy rozpamiętywać, ale najważniejsze, by nie robili tego piłkarze. Zidane mówi, że gole przyjdą, więc najwygodniej będzie mu najzwyczajniej w świecie uwierzyć.

***

Jeśli jakimś cudem dotrwaliście do tego momentu (jesli czytacie tylko tę końcówkę, w sumie też), chciałbym wszystkim Wam życzyć wszystkiego, co najlepsze w tym 2020 roku. Oby to był dla nas rok pełen sukcesów i spełnienia zarówno aspektach kibicowskich, jak i osobistych. Piłkarsko było jak było, ale nawet mimo gorszego czasu i różnic światopoglądowych stanowimy wspólnie wspaniałą społeczność. Warto być jej członkiem i cieszyć się tym bez względu na wszystko. Wiele wspaniałych chwil jeszcze przed nami!

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!