Déjà vu
Ile razy już to powtarzaliśmy… Jest wpadka Barcelony, jest mecz Realu wieczorem i znowu to samo. Znowu niewykorzystana szansa, znowu gra jakby nie do końca na serio, znowu wielkie zirytowanie.
Fot. Getty Images
Miało być inaczej. Mieli w końcu pójść za ciosem. Po dwóch ważnych wygranych mieli iść po trzecią z rzędu. Na Santiago Bernabéu przyjechał Betis, któremu w tym sezonie – tak krótko mówiąc – nie idzie.
Trzy mecze z rzędu u siebie to chyba wystarczający powód, by wreszcie zgarnąć komplet punktów w różnych rozgrywkach i dać znowu nadzieję. Porażka Barcelony z Levante i gra o lidera to wystarczający powód, by się chciało. Dwa zwyczajnie dobre poprzednie mecze to wystarczający powód, by znowu nas nabrać?
Zaczęło się w sumie nie najgorzej. Eden Hazard zrobił coś z niczego, czyli dokładnie to, czego od niego oczekujemy. Okazało się jednak, że był na spalonym. Gol anulowany, wracamy do 0:0 i jedziemy dalej. Ta sytuacja zmieniła jednak wszystko. Arbiter bramkę anulował, ale Real grał tak, jakby dalej prowadził. I tak właśnie minęła pierwsza połowa. Druga nie była wcale lepsza. Ten sam Hazard, który dał namiastkę swoich umiejętności, zamienił się w czarodzieja i zniknął, a reszta grała bez ładu i składu. Ostatecznie nie wpadło nic.
Warto skupić się na Hazardzie, który był jedną z postaci, która potrafiła zrobić coś ekstra. Nie tylko podanie do najbliższego, nie tylko przyjęcie i oddanie piłki do tyłu, nie tylko próbwa dośrodkowania przy drugim kontakcie z piłką. Przy tym samym zawodniku i pod plusem należy jednak dodać minus. Dalej nie ma skuteczności. Co z tego, że jest wiatr, gdy statek dalej stoi w miejscu. Ciągle do dna przytwierdzona jest kotwica.
Real Madryt ma jeden punkt, ale to była porażka. Może nie w oficjalnych dokumentach, może nie według kibiców, ale Real Madryt przegrał ten mecz, przegrał go sam ze sobą, dość tradycyjnie. Betis zagrał solidnie w obronie, ale nie zaprezentował się tak, by nie dało się go stłamsić, przycisnąć, poddusić i wykończyć. Ponownie zawiodła nieskuteczna ofensywa, ponownie zabrakło momentu, w którym drużyna uwierzyłaby, że TO JEST WŁAŚNIE TEN MOMENT i przycisnęłaby nieco mocniej.
Zawiódł też Zidane. Zrobił dwie zmiany i… nie potrafił naprawić swoich błędów. Obecność Modricia na boisku przez ponad 90 minut była pomyłką. W ofensywie brakowało łamania schematów. Znów byliśmy zbyt łatwi do przeczytania. Dlaczego Jović wszedł tak późno? Dlaczego Marcelo spędził cały mecz na ławce? Dlaczego Modrić bez sił spędził na murawie ponad półtorej godziny? Dlaczego nawet Isco nie wstał z ławki? Czy naprawdę graliśmy aż tak rewelacyjnie, by nie przeprowadzić tej pieprzonej trzeciej zmiany?
Brak tych chęci przez tak długi czas kosztował dwa punkty. Piłkarze przez cały mecz twierdzili bowiem, a przynajmniej tak wyglądali, że w końcu coś wpadnie. No i się przeliczyli. Nic nie wpadło. Wpadł jeden punkt na konto zamiast trzech. Lidera nie ma w Madrycie. Jak zawsze wpadka Barcelony nie została wykorzystana. Może to nie jest déjà vu, może to rzeczywistość.
Real Madryt – Real Betis 0:0
Real Madryt: Courtois; Carvajal, Varane, Ramos, Mendy; Modrić, Casemiro, Kroos; Rodrygo (65' Vinícius), Benzema (83' Jović), Hazard.
Real Betis: Joel Robles; Emerson, Mandi, Feddal, Sidnei, Álex Moreno (90'+4' Barragán); Bartra; Canales, Fekir (90'+6' Ismael), Guardado; Loren (74' Borja Iglesias).
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze