Jeden tydzień
Zapowiedź meczu Villarreal – Real Madryt
Jeden tydzień. Dużo to czy mało? W skali wszechświata z pewnością nawet nie pół kropli w oceanie. Choćby w życiu przeciętnego człowieka jest to czas, który potrafi zlecieć, zdawać by się mogło, w mgnieniu oka. Siedem dni to jednak wciąż czas wystarczający, by dostać trzy jedynki z matematyki (spakowani na jutro?), przeziębić się i zdążyć wyzdrowieć, zaliczyć wczasy w Karpaczu, obejrzeć albo nawet – jeśli ktoś jest chojrakiem – przeczytać „Potop” Henryka Sienkiewicza, ułożyć kostkę Rubika, przejść na dietę i z niej zrezygnować, lub też – będąc Neymarem – podnieść się z murawy po niegroźnym ataku.
W tydzień można też przejść metamorfozę od najlepszej do najgorszej drużyny świata. Takie przynajmniej wrażenie można było odnieść po prasowych artykułach oraz kibicowskich dyskusjach związanych z meczem z Celtą, a następnie Realem Valladolid. Szybko zleciał ten czas od „Odkupienia Bale’a”, „Lucasa odpowiadającego na krytykę (i zarazem „Gracza numer 12”), „Powracającego sapera Casemiro”, „Nowego oblicza Courtois”, „Jamesa rozbudzającego nadzieję”, „Marcelo odwdzięczającego się za zaufanie”, „Zidane’a zadowolonego z Viníciusa” do „Znów tylko Benzemy”, „Słabego startu Viníciusa”, „22 strzałów i 1 bramki”, „Jednak potrzebnego Neymara” czy „Dziurawego Bernabéu”.
A potem bądź tu mądry. Nieraz naprawdę trudno się już w tym wszystkim połapać. Sam w pewnym momencie nie wiesz, czy Zidane jest z betonu czy z gumy, czy Lucas nazywa się Vázquez czy Cieniasquez, czy Vinícius jest dobry czy też nie, skoro po dwóch równie słabych występach doczekuje się artykułów o skrajnie odmiennej narracji oraz czy na stoperze gra Varane czy może jednak jego mniej utalentowany brat bliźniak. Z jednej strony podobne zjawisko nie jest niczym nowym. W ciągu sezonu każdy co najmniej sto razy jest najlepszy i najgorszy. Z drugiej tym razem spirala ta zdaje się nakręcać wyjątkowo szybko nawet jak na Real Madryt.
„Życie jest jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiesz, co ci się trafi”, brzmi oklepany do bólu cytat z pewnego słynnego mówcy, sportowca, rybaka i żołnierza wyglądem przypominającego Toma Hanksa. I my zastanawiamy się, jaka czekoladka nam się dziś trafi. Gerard Piqué nie tak dawno zasugerował też, że Królewscy w przeciwieństwie do Barcelony lubią grać w rosyjską ruletkę i tak naprawdę niejednokrotnie można odnieść wrażenie, że jest w tym sporo racji, nawet jeśli oryginalny kontekst był nieco inny.
Tego wieczoru czekoladką i pociskiem w rewolwerze będzie zespół Villarrealu, czyli klubu, który na ogół plasuje się w tabeli tuż za ligową czołówką, chyba że akurat trafi mu się sezon pod znakiem totalnego zaćmienia. Taki, jak na przykład ten poprzedni. W rozgrywkach 2018/19 kibice Żółtej Łodzi Podwodnej mieli wątpliwą przyjemność przypominania sobie długi momentami, jak to było, kiedy w sezonie 2011/12 ich pupile dostali się do Ligi Mistrzów, by tam sześcioma porażkami (choć grupa nie była łatwa: Bayern, Manchester City i Napoli) przepowiedzieć katastrofę w postaci spadku z Primera División.
W poprzednim sezonie degradacji na szczęście uniknąć się udało, ale momentami było naprawdę gorąco. Jeszcze na miesiąc przed końcem rozgrywek Villarreal zajmował 18. miejsce w tabeli. Mniej więcej w tym samym czasie walczył też o... półfinał Ligi Europy, gdzie jednak koniec końców zameldowała się Valencia. Jak już zostało wspomniane, tego typu sezony przytrafiają się naszym dzisiejszym rywalom jedynie przy wyjątkowo niesprzyjającej konfiguracji ciał niebieskich. W ogólnym rozrachunku Villarreal pozostaje bowiem raczej stały w uczuciach i zachowuje konsekwencję w swoich poczynaniach. Wystarczy spojrzeć, jak wyglądało to w poprzednich latach, licząc od powrotu na najwyższy szczebel rozgrywkowy w Hiszpanii w 2013 roku:
2017/18: 5. miejsce i 1/16 Ligi Europy
2016/17: 5. miejsce i 1/16 Ligi Europy
2015/16: 4. miejsce i półfinał Ligi Europy
2014/15: 6. miejsce i 1/8 Ligi Europy
2013/14: 6 miejsce
Wybitni matematycy twierdzą, że w tym sezonie wszystko powinno wrócić do normy i Villarreal ponownie stanie się zespołem, który aspirować będzie do gry w europejskich pucharach. Pewne pocieszenie stanowić może delikatny falstart ekipy Javiera Callejy. Żółta Łódź podwodna w pierwszej kolejce zremisowała bowiem po szalonym meczu 4:4 z Granadą oraz przegrała 1:2 z Levante, choć w tym przypadku więcej niż o samej potyczce mówiło się o postawie sędziego.
Patrzeć trzeba jednak przede wszystkim na siebie. Życzylibyśmy więc sobie, by z tych dwóch twarzy Królewskich zaprezentowanych w tym sezonie, prawdziwą okazała się ta z pierwszej kolejki. Zwycięstwo w dzisiejszym starciu byłoby tym bardziej cenne, że wczoraj noga powinęła się Barcelonie, która zremisowała 2:2 w Pampelunie z Osasuną. Fajnie by było, gdybyśmy nie brali przykładu z siebie samych z minionych dwóch sezonów i wpadki rywala na początku rozgrywek wykorzystywali z zimną krwią. Jak to jednak będzie? Cóż…
Gdyby nie remis w ostatnim meczu, Real przystępowałby do tego meczu z pozycji lidera. Mimo to – według legalnego bukmachera eTOTO – Real Madryt jest faworytem! Co więcej:
– w ostatnich 3 meczach pomiędzy Realem a Villarrealem padały minimum 4 bramki. Kurs na powyżej 3,5 gola w ETOTO to 2,10
– w 5 z 6 ostatnich pojedynków pomiędzy tymi zespołami oba zespoły trafiały do siatki. Kurs na „oba strzelą” w ETOTO to 1,44
Mecz rozpocznie się dzisiaj o 21:00, a w Polsce na żywo będzie można obejrzeć go na na kanale Eleven Sports 1 na platformie Player.pl.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze