El Clásico w lidze nowej ery
Felieton Tomasza Ćwiąkały
„Tiki-taka, gdy podajesz dla samego podawania, bez agresywności, to środek zastępczy. To gówno – stwierdził kiedyś Pep Guardiola. To zdanie wybrzmiewało mi w uszach, gdy oglądałem reprezentację Hiszpanii i Niemiec podczas ostatniego mundialu. Turniej w Rosji pokazał, że samo utrzymywanie się przy piłce, jednostajne klepanie dla klepania, bez wychodzenia na pozycje, kompletnie straciło rację bytu, bo rywal wcale się nie dekoncentruje. Wręcz przeciwnie – sam chętnie pozbywa się futbolówki, by błyskawicznie skontrować. Wzorowanie się na Guardioli nie musi gwarantować sukcesów. Dziś widać to po Realu Madryt.
Kilka tygodni temu Pep udzielił arcyciekawego wywiadu Jorge Valdano. Opiekun Manchesteru City przypomniał historię, jak przed laty odwiedził go pewien początkujący szkoleniowiec z Argentyny. Wybrał się na kilka treningów Barcelony, zapewne porobił notatki i doszedł do prostego wniosku. – Przepraszam, ale mnie się to nie podoba – tak bezpośrednią opinię usłyszał Guardiola na temat swojej filozofii. Po kilku latach mógł tylko podziwiać, jak człowiek, któremu uchylił furtkę w ośrodku Barcelony, rewolucjonizował innego hiszpańskiego giganta. Diego Simeone, bo o nim mowa, nigdy nie zwracał uwagi na niekończące się w Hiszpanii dyskusje na temat stylu. – Kompletnie nie zależy mi na uznaniu. Nie liczę na komplementy za ładną grę. Interesuje mnie wyłącznie wynik. Nic więcej – powiedział Cholo w jednym z wywiadów.
Odwrócenie trendów obserwowaliśmy nie tylko na mundialu, ale nawet w ojczyźnie tiki-taki. Statystyki nie kłamią. Przed ostatnią przerwą reprezentacyjną sześć z czołowych dziesięciu drużyn Primera División średnio utrzymywało się przy piłce poniżej 50 procent czasu gry. Trener Getafe, Pepe Bordalas, któremu zarzuca się zabijanie futbolu, stwierdził, że piłka przeszła mutację i dziś każdy może ograć każdego. Rzeczywiście tak to zaczyna w Hiszpanii wyglądać. Lotto LaLiga. Maszyna losująca pusta, zwalniamy bęben i losujemy wyniki. Betis – próbujący grać tiki-takę – jako jedyna drużyna pięciu najsilniejszych lig nie zdobywa bramki w pierwszych połowach. Valencia, konkretnie wzmocniona latem, zalicza najmniej zwycięstw od 60 lat. Villarreal z jednym z najsilniejszych ataków w swojej historii strzela 7 goli w 9 meczach, a Espanyol bez swojej największej gwiazdy, Gerarda Moreno, wskakuje na fotel wicelidera. Do strefy pucharowej łapią się też skazywane na walkę o utrzymanie Alavés i Valladolid, który na pierwszą bramkę w sezonie czekał 399 minut. Szaleństwo. Ostatni (i jedyny) raz tyle remisów w Primera oglądaliśmy w sezonie 1997/98. Ktoś powie, że to słabość Primera División, ale odpowiedź na to pytanie dadzą dopiero puchary. W tym momencie nie jesteśmy w stanie stwierdzić, co sprawiło, że liga trzech prędkości wyrosła na najbardziej nieprzewidywalne rozgrywki w Europie”, pisze na łamach Przeglądu Sportowego Tomasz Ćwiąkała, który na co dzień komentuje spotkania ligi hiszpańskiej w kanałach Eleven Sports.
Cały artykuł można przeczytać tutaj.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze