Bananowy poniedziałek: Joaquín nareszcie Królewski!
Zapraszamy do lektury
Dzisiaj dzień później, ale tak to czasami już jest, że najpierw obowiązki, a potem przyjemności. A z dbałości o markę – byle jaką, no ale zawsze – nazwy cyklu przecież zmieniać nie będę.
* * *
Rzecz, o której zaraz będzie mowa, działa się w czasach gimnazjalnych. Były to te piękne lata, w których każda transferowa saga z udziałem Królewskich potrafiła sprawić, że zachowywałem się tak, jakby od tego, czy jakiś piłkarz podpisze kontrakt czy też nie zależało moje życie (choć w sumie w jakimś tam stopniu chyba rzeczywiście mogło zależeć). Brat do dziś zresztą czasami śmieje się z tego, że potrafiłem z przejęciem w głosie gadać przez sen o Antonio Cassano.
Dzień 28 grudnia 2005 roku pamiętam doskonale do dziś. Jak zwykle pierwszą wykonaną przeze mnie czynnością, gdy wreszcie udało mi się dorwać do komputera, była – uwaga, niespodzianka – wizyta na RealMadryt.pl. Wpisuję w przeglądarce adres, czekam aż strona się załaduje... Okej, jest. Wtem serce podchodzi mi do gardła, ręce zaczynają drżeć, a wnętrze przepełnia euforia pomieszana z ekscytacją.
„Joaquín nareszcie Królewski!” – to te trzy słowa z tytułu niusa na stronie głównej doprowadziły mnie do podobnego stanu. W pierwszym akapicie można było zaś przeczytać co następuje:
„Hiszpański skrzydłowy, Joaquín Sánchez, dziś w nocy porozumiał się z działaczami Betisu Sewilla, którzy wydali zgodę na jego transfer do Realu Madryt. Dzisiejszego dnia o godzinie 18:00 Joaquín pojawi się na podmadryckim lotnisku Barajas, skąd uda się prosto na Santiago Bernabéu, gdzie podpisze 4-letnią umowę z Blancos. Transfer kosztował włodarzy Królewskich 8,5 milionów euro”.
Jakaś cholera mnie podkusiła, by w przypływie dzikiej radości przeczytać tekst do końca. Do pewnego momentu wszystko wyglądało po bożemu – Florentino nazywa Joaquína zawodnikiem kompletnym, sam piłkarz nie posiada się z radości, a prezes Betisu przyznaje, że musiał przystać na warunki transakcji, bo z czasem cena byłaby coraz mniejsza. Gdy pochłonąłem już właściwą część tekstu, z zaciekawieniem spojrzałem, że na dole jest jeszcze fragment napisany grubą czcionką i kursywą.
Uczucie, które towarzyszyło mi, kiedy dowiedziałem się, że chodzi o żart z okazji hiszpańskiego Święta Niewiniątek można było porównać do tego, co czuje się, gdy tracisz gola w ostatniej minucie jakiegoś niezwykle istotnego meczu. Oczywiście starałem się jeszcze sam siebie oszukać, że przecież od początku nie wierzyłem w te doniesienia, ale tak naprawdę łyknąłem wszystko od pierwszego do ostatniego słowa jak pelikan.
Jakkolwiek bym się starał, za każdym razem, gdy przychodzi nam grać z Betisem, sytuacja tamta staje mi przed oczami niczym żywa. Tym bardziej teraz, gdy w ekipie z południa znów występuje właśnie Joaquín. Autora tamtego sensacyjnego komunikatu, Chooba, nigdy osobiście nie miałem okazji poznać. I choć pewien jestem, że w porządku z niego facet, to tej trwającej po dziś dzień traumy nie wybaczę mu już nigdy. Sądząc jednak po liczbie komentarzy (bodaj największa liczba w historii portalu, większa nawet niż po oficjalnym ogłoszeniu transferu Cristiano Ronaldo czy zdobyciu Décimy) chyba nie tylko ja. Całego niusa możecie przeczytać w tym miejscu.
Swoją drogą pięknie starzeje się niedoszły piłkarz Realu Madryt. Jest to tym bardziej godne podziwu, że przecież nie mówimy o bramkarzu, stoperze czy rozgrywającym, którzy nie muszą aż tak bardzo bazować na dynamice i żelaznych płucach, a o skrzydłowym, który w wieku 36 lat gra cały mecz przeciwko Królewskim i wypracowuje swojej drużynie dwa gole.
Dzięki takim gościowi jak Joaquín byłbym nawet w stanie polubić Betis, gdyby nie to, że Andaluzyjczycy zwykli grać w biało-zielonych strojach.
* * *
„Sędzia w oczywisty sposób nam zaszkodził”, „W rewanżu chciałbym tego samego arbitra jeśli znów ma gwizdać pod gospodarzy”, „Nie było karnego, za to była ręka Ramosa”, i tak dalej, i tak dalej. Do wygadywania kocopołów przez Xaviego zdążyłem się już przyzwyczaić. Po Emerym takiego braku klasy kompletnie się jednak nie spodziewałem.
Może zamiast narzekać na poziom sędziowania po prostu trzeba było – przepraszam za wyrażenie, ale jestem poirytowany do granic możliwości – nie srać w gacie i nie wpuszczać za napastnika prawego obrońcy? Fakt, że ktoś taki jak Emery miał tupet, by napisać książkę, której tłumaczenie w języku polskim brzmiałoby „Mentalność zwycięzcy”, brzmi jak jakiś wyjątkowo absurdalny żart.
Wiem, że awans jeszcze nie jest klepnięty. Tak czy inaczej krew mnie zalewa na samą myśl, że tak bezczelny i arogancki typ może utrzeć nam nosa. Niech Emery wraca tam skąd przyszedł – do Ligi Europy.
* * *
Mówcie co chcecie, ale w temacie lewitującej piłki przy golu z karnego Cristiano z PSG uważam, że to nie żadne magiczne silniczki (co oni w tej Katalonii biorą?!), ćwiczone patenty, tąpnięcie słonia czy jeszcze inne wymyślne fortele, a zwykły przypadek. Jakoś nie chce mi się wierzyć, by Portugalczykowi chciało się próbować tego typu sztuczek akurat w tak ważnym momencie.
Tak czy owak, nie zmienia to jednak faktu, że – być może kiedyś już o tym pisałem – nigdy nie byłem zwolennikiem deprecjonowania bramek zdobytych z wapna. Nie wykluczam, że dzieje się tak dlatego, iż sam potrafiłem się psychicznie spalić przy wykonywaniu karnego nawet na międzyklasowym turnieju w liceum.
Goli strzelonych z kolana również nie deprecjonuję. Jak dla mnie Ronaldo może trafiać nawet ogonem, rogiem albo garbem, byleby zawsze znajdował się tam, gdzie być powinien. Łatwo się kogoś uczepić, że nie zdobywa już tak często bramek po indywidualnych rajdach i strzałach z dystansu (choć wolne mógłby już rzeczywiście oddać). Trudniej docenić, że nawet gdy zatracasz pewne walory, potrafisz nadrobić je innymi tak, by w księgowości i tak wszystko się zgadzało.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze