Ciekawy przypadek Karima Benzemy
Tekst o sytuacji napastnika w klubie
Tekst jest wyłącznie opinią autora. Nie jest stanowiskiem całej redakcji RealMadryt.pl.
„Nietykalnych” spotkasz w polityce, świecie nauki, ale także sportu. Niektórzy otrzymują taki status za zasługi, inni, bo rzeczywiście na niego zasługują, jeszcze kolejni z powodu szeroko pojętego nepotyzmu. Zdarzają się jednak i tacy, których los, lub patroni, chroni „bo tak”, zupełnie bez powodu. Kimś takim jest Karim Benzema, który – o ile nie jest nieślubnym dzieckiem Florentino Peréza – w Realu Madryt gra zawsze, nawet jeśli za jego występami stoi wyłącznie prezes… Czasem myślę, że Floro siedzi w którymś z biur Bernabéu z Sánchezem albo Zidane’em, gdzie pokazawszy im ilustrację Berbera, jak inny sławny prezes pyta: „Po co jest ten Benzema? Nikt nie wie po co, więc nie musisz się obawiać, że ktoś zapyta”. Ale pytają, na przykład ja i wielu, wielu innych.
Francuz przechodzi przez prawdziwe załamanie. W tym sezonie strzela niewiele, jest mniej aktywny w pracy defensywnej, nie asystuje i krótko mówiąc gra bardzo słabo. Nie robi nic, co mogłoby posłużyć jako argument do racjonalnej obrony jego obecności w podstawowej jedenastce. Co więcej, napastnik dzisiaj jest wręcz graczem ujemnym dla ogólnego bilansu zespołu. Długo można było go bronić, ale gdy popełnił błąd w Sewilli, przelał czarę (trzeba jednak wspomnieć, że podstawowym winnym utraty bramki jest Keylor). Ja nie potrafię już Karima bronić, sofistyka ma swe granice, tym bardziej jeśli nie ma z czego czerpać.
Jakość gry Benzemy osłabia tym bardziej, że przecież poprzedni sezon w jego wykonaniu był całkiem dobry. Biegał i strzelał więcej! Wiele jego bramek otwierało mecz, a często w ostatecznym rozrachunku dawał Królewskim trzy punkty. Do tego dochodziła klasycznie już dla niego niezła współpraca z kolegami z zespołu, w szczególności z resztą BBC. Dzisiaj pozostało już tylko wspomnienie takiego Coco. Nie zmieniła się tylko jedna rzecz – czy słońce, czy deszcz, Karim zawsze wyjdzie w pierwszym składzie, o ile tylko będzie tego chcieć.
Dlaczego Benzema gra gorzej? Odpowiedź jest prosta, bo jest daleki od swojej optymalnej formy fizycznej. Z jakiegoś powodu jest wolniejszy, mniej dokładny i aktywny. Dzisiaj pseudonim „kloc”, jakim niektórzy złośliwie go określają, jest bardziej aktualny niż kiedykolwiek. To wszystko tym dziwniejsze, że przecież teraz, pierwszy raz od odejścia Higuaína, Karim ma konkurencję. Niestety tylko papierową. Mariano, gdy już gra, robi to dobrze, mimo to nie może liczyć na częste występy. Jak większość żółtodzióbów musi zapłacić frycowe. Zaś Morata, który zaliczył całkiem udany początek sezonu, dzisiaj spuścił z tonu tak bardzo, że trudno jest na niego patrzeć nawet na ławce rezerwowych. Jednak wcześniej Álvaro spisywał się nieźle, a i tak nie mógł liczyć na zbliżenie się do pierwszego składu, nawet gdy Benzema grał źle (czyli praktycznie stale).
Odczucia byłyby inne, gdyby Francuz wygrywał rywalizację na boisku. Stało się jednak tak, że gdy jest konkurencja, on stara się mniej. Nie ma wątpliwości, że przy normalnej rywalizacji na pewno nie występowałby w pierwszym składzie tak często. Jednak robi to i wydaje się, że obecność innego napastnika wpływa na niego negatywnie. Jeśli konkurencja sprawia, że jesteś słabszy, to nie ma dla ciebie miejsca w Realu Madryt. To proste, ale nie w tym wypadku. Od lat prezes ułatwiał Karimowi egzystencję. Najpierw sprzedano Higuaína, później przez lata nie sprowadzono nawet namiastki rywala dla Benzemy, a teraz, gdy tacy już są, mogą nawet lewitować, ale i tak nie będą mieć takiej pozycji w drużynie jak Francuz.
Miłość prezesa jest piękna, bo prawdziwa, czytaj bezwarunkowa. Uczucie musiało zrodzić się już po przejściu Karima do Realu. Przecież na krótko przed jego transferem Florentino miał preferować Davida Villę. Ostatecznie jednak na Bernabéu trafił Berber i zyskał sobie u prezesa względy, jakich nie ma nawet Cristiano. Lata chimerycznej gry z przeplatanymi dobrymi i słabszymi okresami, z zawsze niezłymi notowaniami w Lidze Mistrzów. Miał upadki i wzloty, ale nigdy nic nie potrafiło osłabić jego pozycji. Dzisiaj narosła wokół niego sytuacja patologiczna, bo choć jest beneficjentem dobrej woli sternika Realu, to nie on odpowiada za to, że ma z niej tyle korzyści. I to jest chyba najsmutniejsze. Nie bez powodu wielu krytyków Florentino wyrzuca mu w pierwszym rzędzie to, jak traktuje Francuza i trudno zarzucać im zupełny brak racji.
Gdy ten broni się na boisku, wszystko jest w porządku, gdy tego nie robi, krytyka spada na niego podwójnie. Od lat w czasie letnich okienek transferowych pojawiały się informacje o coraz to nowych celach Królewskich, jeśli mowa o napastnikach, bo ludzie zawsze chcieli o tym słuchać. Najpierw marzono o Falcao, potem o Suárezie, następnie o Lewandowskim… Kolejny będzie pewnie Aubameyang. Wszystkich tych panów łączy jedno – ostatecznie do Realu nie trafili. Może tylko ten ostatni ma jeszcze na to realną szansę. Niezależnie od tego, w jakiej formie był Benzema, gdy dyskutowano o wzmocnieniach, zawsze powracał jeden argument „Karim jest idealnym napastnikiem dla Blancos”, ale czy na pewno?
Argumentacja dla tej tezy kiełkowała już za Mourinho, który w swoim błyskawicznym systemie zrobił z Francuza łącznika w ataku, świetnie wykorzystując jego przegląd pola i umiejętności w grze na jeden kontakt. To musiało się podobać i nadal potrafi zachwycać, gdy Benzema jest w formie. Prawdziwą ideologię dobudowano do tego za Carlo Ancelottiego, który tłumaczył, że dzięki Karimowi BBC może być tym, czym jest. Napastnik miał sprawiać, że Bale i Ronaldo mogą w pełni rozwinąć skrzydła.
Za rogiem czai się jednak wielkie niedopatrzenie, to znaczy słaby materiał porównawczy. Jedynym zawodnikiem, który potrafił z Benzemą dzielić rolę pierwszego napastnika Królewskich, był Higuaín. Było to dawno, bo niektórzy zdążyli już zapomnieć, że z Argentyńczykiem w składzie gra nie kulała. Zespół był skuteczny, Ronaldo wcale nie tracił na wartości, a sam Argentyńczyk był doskonałym lekarstwem na twarde zasieki zespołów z Primera. Brakowało mu tylko cojones, a to rzutowało przede wszystkim na fatalny obraz jego występów w ważnych meczach, w szczególności w spotkaniach w Lidze Mistrzów. Jak wiemy, nawet jeden fatalnie grający zawodnik w tak istotnych potyczkach odbija się na obrazie całej ekipy i rzeczywiście tak było.
Poza tym Karimowi nadawano pewną wyjątkowość, twierdząc, że grać w ten sposób potrafi tylko on. Tymczasem i Lewandowski, i Suárez wcale nie są słabi w grze kombinacyjnej czy zespołowej. Nie sądzę, żeby mieli być też w tym wyraźnie lub w ogóle gorsi od Karima. To jednak nie pasowało pod narrację, więc nadal mówiono, że Berber jest the one and only, co nie zmieniło się do dziś.
Ostatnimi czasy występy napastnika Realu są nie do zniesienia. Trudno jest na niego patrzeć, cieszyć jego grą i obecnością w klubie. Nie wiem, dlaczego Péraz tak go sobie ukochał, ale wiem i widzę, jakie ma to konsekwencje dla zdrowej rywalizacji w kadrze i gry drużyny. Po Sevilli chciało się tylko powiedzieć: „Wiesz co, Karim Benzema? Weź ty już spi******* do domu”. I boli, gdy zdajesz sobie sprawę, że szanse, aby ktoś powiedział mu tak kiedyś w Madrycie, są minimalne. Nie musi zresztą odchodzić, byle tylko nie kąpał się w świetle miłościwie nam panującego prezesa i był traktowany na równych zasadach.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze