Sekrety La Fábriki (cz.2)
Co kryje w sobie Valdebebas?
Doktor Jaime Abascal, który pracuje w Valdebebas, ale jest również specjalistą od medycyny sportowej na Uniwersytecie Medycznym Sanitas la Moraleja, uważa, że kontuzje mięśniowe, a szczególnie naciągnięcia, to najbardziej powszechne urazy wśród zawodników akademii. Wyróżnia dwa zaawansowane obszary działań, na jakich skupia się sztab medyczny, aby jak najprędzej postawić piłkarzy na nogi.
„W ostatnich latach doszło do znacznego rozwoju, jeśli chodzi o terapie regeneracyjne. Mamy wystarczające podstawy naukowe, aby praktykować te metody leczenia… Przynoszą one lepsze rezultaty”.
Wyniki Ignacio na boisku nie były dość dobre. Na koniec sezonu został wyrzucony, piątka lub szóstka graczy z dwudziestotrzyosobowego składu podzieliła ten sam los. Obecnie studiuje prawo na UCL w Anglii. W owym czasie prawie połowa z grupy wiekowej jego brata także została wydalona z klubu latem. Również ta para była tylko częścią szeroko zakrojonej gry liczbowej.
„Byliśmy jak konie wyścigowe. Wiedziałem, że będzie konkurencja, ale nie zdawałem sobie sprawy, że aż taka w tak młodym wieku. To była trudna, szalona rywalizacja. Gracze ścierali się między sobą, zamiast wzajemnie się wspierać mówili wobec siebie negatywne komentarze nawet w czasie gry. To nie tworzyło dobrej chemii w zespole”.
„Nawet w tak młodym wieku stosowaliśmy wobec chłopców rywalizujących z nami o tę samą pozycję zabiegi psychologiczne, mówię to jako prawy lub środkowy obrońca. Próbowało się zdyskredytować innego piłkarza tak bardzo, jak to tylko możliwe, sprawić, żeby czuł się niepewnie. Dzieciaki były złe, ale miały przy tym cel: «Jestem tutaj po to, aby zostać. Będę pracował ciężej niż ty. Zrobię wszystko dopóki to ja będę tym, który zostanie, a ty tym, który odejdzie». To był walka o przetrwanie pod kątem bycia najbardziej wysportowanym”.
Ignacio mówi, że trenerzy byli „obojętni” wobec tej dzikiej walki, którą toczyli między sobą piłkarze. „Pamiętam mecz, który graliśmy w Parli. Nie wystąpiłem od początku. Na boisku pojawiłem się w drugiej połowie. Moje myśli były poza spotkaniem, grałem źle. Następnego poniedziałku bałem się już treningu”.
„Jeden z komentarzy, jakie trener poczynił tamtego wieczora, brzmiał: «Gdyby to zależało ode mnie, wysłałbym część z was do waszych j**anych domów». A ty miałeś piętnaście lat, byłeś z dala od rodziców, wiedząc, że twój pobyt w Realu Madryt był zagrożony przez twoje czyny lub niemożność dana sobie rady czy przez to, że nie byłeś tak dobry, jak myślałeś, że jesteś, więc takie komentarze naprawdę cię raniły”.
Paco Pavón, środkowy obrońca, który był w zwycięskim w Lidze Mistrzów składzie z 2002 roku i zagrał ponad sto razy dla Realu Madryt, miał dziesięć lat, gdy dołączył do La Fábriki. Wie, że kampus to szkoła kuksańców, która wpaja pewne DNA piłkarzowi Realu Madryt. Nastawienie, które nigdy nie pozwala się poddać, jest tylko warunkiem wstępnym dołączenia do akademii.
„W Realu Madryt, w każdym z jego zespołów, trzeba zawsze walczyć do końca, próbować wygrać. Tutaj wielokrotnie dochodziło do sytuacji, w której drużyna nie grając specjalnie dobrze, zwyciężała. Więc w pierwszym zespole, w którym wszyscy to całkowici zawodowcy, pojęcie treningu nie ma żadnego sensu, bo wszyscy gracze są już kompletni. Mogą odrobinę poprawić swoje umiejętności, ale tym, czego się chce, jest rezultat. To biznes. Musisz zwyciężyć”.
„W innych akademiach najważniejszą rzeczą nie jest rezultat, ale sam proces rozwoju. Jednak tutaj w Realu Madryt, przynajmniej, kiedy ja tu byłem, najbardziej liczyło się wygrywanie. Pewnie, szkolenie zawodnika jest bardzo istotne po to, aby wytworzyć u niego dobre nawyki, żeby po trafieniu do pierwszej ligi miał dobre pojęcie na temat tego, czym jest futbol… Tutaj te dwie rzeczy, trenowanie i wygrywanie, idą ze sobą w parze. Nie wybiera się tylko jednej. Obie muszą zaistnieć. Chodzi mi o to, że możesz dobrze szkolić piłkarzy, ale jeśli nie wygrywasz, ludzie tutaj nie będą zadowoleni”.
Pavón swego fachu nauczył się jeszcze w starym miasteczku sportowym, którego grunty Florentino Pérez sprzedał zaraz po nowym millennium. Była to bardzo sprytna zagrywka biznesowa, która pozwoliła klubowi pozbyć się długów sięgających wówczas około pół miliarda euro. Dzięki temu stadion zachował także cztery wieże. Te nazwano po Gálacticos: Luís Figo, Zidane, Ronaldo i David Beckham.
Skutkiem ubocznych drogich wydatków prezesa przeznaczonych na kupowanie gwiazd było to, że nisko opłacani piłkarze z akademii grali obok nich. W sezonie 2003/04 z dwudziestopięcioosobowego składu aż dwunastu graczy pochodziło z Valdebebas. Była to pięćdziesięcioprocentowa nadwyżka w stosunku do zeszłego sezonu. To właśnie Pavón był symbolem tego typu graczy.
„Florentino stworzył ten termin, «Zidanes y Pavónes». Taka była polityka. Na jednej płaszczyźnie był Zidane, na drugiej ty i inni młodzi gracze jak Raúl Bravo czy ja. Jestem z Madrytu. To, że użył mojego mojego nazwiska, aby reprezentowało ono akademię piłkarską, było niesamowite”.
Pavón został wybrany z grupy młodziutkich zawodników, którzy rozgrywali weekendowy turniej w Madrycie. Gdy dołączył do La Fábriki był rok 1990. Każdy ze zlepionych na prędce młodych zespołów na próbę został nazwany po jednej z gwiazd Realu z zespołu, który wygrał pięć tytułów ligowych z rzędu. Były drużyny, które nazywały się „Míchel” i „Hugo Sánchez”.
Pavón dorastał w Getafe, mniejszym mieście znajdującym się w madryckiej aglomeracji. Do szkółki Królewskich trafił cały w nerwach. Było ciężko, mówi, choć twierdzi, że dzisiaj dzieciaki starają się, aby było jeszcze trudniej.
„Teraz widzę dziesięcio lub jedenastoletnich chłopców, którzy już mają agenta. Jest więc presja, którą czują z agentem, kimś, kto za nimi podąża, z ambicją, żeby im się udało, a wielu z nich się nie udaje. Dzieciak wychodzi więc na boisko i nie bawi się dobrze. Czuje ciężar, jakby był stale obserwowany. Ja tego nie miałem. Dobrze się bawiłem”.
„Było większa konkurencja w tym sensie, że wcześniej, tak uważam, futbol nie był tak technicznie rozwinięty jak dzisiaj przy tych zadbanych boiskach nie da się nie mieć większych umiejętności. Wcześniej było bardziej fizycznie, było więcej kontaktu między piłkarzami”.
Lata dziecinne Pavóna były mglistą mieszanką piłki nożnej, szkoły i zadań domowych. Na zajęcia lekcyjne uczęszczał w czasie dnia, później przez czterdzieści pięć minut jego ojciec, mechanik, zawoził go na wieczorny trening (do czasu aż skończył piętnaście lat i mógł korzystać z metra), później była kolacja i łóżko. „Nie możesz bawić się ze swoimi przyjaciółmi wieczorem jak normalne dzieci. Bardzo się poświęcasz. Pracujesz od czasu, gdy jesteś młody”.
Treningi były miejscem rywalizacji, zaciętej walki, tej samej, której piętnaście lat później miał doświadczyć Martín. Miejsce zawsze temu sprzyjało. „Albo ty, albo tamten inny dzieciak. Na koniec twój ojciec wrzeszczy na ciebie: «Musisz grać lepiej od niego, jeśli tego nie zrobisz, to możliwe, że on tutaj zostanie, a ty nie». Jeśli chcesz tutaj zostać, musisz rywalizować”.
Pavón dostał się do pierwszej drużyny w wieku dwudziestu lat, powołanie dostał od Vicente del Bosque, który przejął zespół w 1999 roku jeszcze jako trener z akademii. Del Bosque mieszkał wcześniej w apartamencie, z którego widział miasteczko sportowe, to pozwalało mu sprawdzać, którzy gracze dotarli na trening wcześniej. Kiedy Pavón zaczął grać obok Figo, Roberto Carlosa czy Raúla, był na tyle uważany, żeby nie gwiazdorzyć. To zostało mu zaszczepione właśnie przez takich ludzi jak Sfinks.
„W świecie futbolu możesz zarabiać dobre pieniądze, zanim dotrzesz do pierwszego zespołu, ale pod kątem piłkarskim nic nie osiągnąłeś, więc nie powinieneś jeździć błyszczącym autem. W moim czasie nie wpadło mi do głowy, żeby kupować taki samochód, jaki miał Raúl, mimo że byłoby mnie na niego stać z pieniędzy, jakie uzbierałem w Castilli”.
„Nie wpadło mi to do głowy, bo rozumiałem, że nie mam jeszcze statusu, jaki Raúl uzyskał w świecie piłki. Jeśli Vicente del Bosque, mój trener w owym czasie, zobaczyłby mnie w Porsche, zatrzymałby mnie przy bramie i nie wpuścił. Naprawdę. Robił tak piłkarzom. Nie wpuściłby mnie, ponieważ to nie były wartości, jakich chcą uczyć tutaj, w Realu Madryt”.
Skauci La Fábriki działają na całym świecie. Romantyczny powab klubu i galaktyczny wizerunek to główne czynniki przy zachęcaniu do przejścia największych talentów. „Mamy najlepszych piłkarzy, więc jeśli masz dziesięć czy jedenaście lat, będziesz chciał być zawodnikiem Realu Madryt”, mówi Pavón.
„Wtedy zawsze zawodnik mówi: «Hej, Real Madryt mnie chce», ale pragną go również inne zespoły jak Granada czy Almería. Wtedy zawsze ważą swoje możliwości. Może inna drużyna zaoferuje piłkarzowi sporo pieniędzy, a Real Madryt tego nie zrobi, ale będzie to najlepsze miejsce do nauki”.
Luis Ramis, który grał w Realu Madryt na pozycji obrońcy we wczesnych latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i pracował w szkółce w latach 2006-2016, mówi, że nie ma większej różnicy między stylem i jakością treningów Blancos a innych hiszpańskich akademii takich jak te Atlético, Sevilli czy Barcelony.
„Dla Realu Madryt istotną rzeczą jest to, aby być pod kontrolą, być przy piłce, grać na połowie rywala. Pod tym względem obie cantery, zarówno ta Realu Madryt, jak i Barcelony, są podobne. Oba zespoły chcą prowadzić mecz, być jego bohaterami, atakować, od początku spotkania trzymać je w garści. Trenują w tym celu”.
Typowa sesja treningowa w La Fábrice składa się z gry w kółkach na rozgrzewkę, pracy nad przejściami z obrony do ataku, kolejnych gierek poprawiających posiadanie piłki, ćwiczeń taktycznych, a na koniec z meczu, zazwyczaj na połówce boiska tak, aby piłkarze mieli częstszy kontakt z futbolówką
Taktycznie rzecz biorąc, trener będzie pracował nad stymulowaniem sytuacji meczowych i tworzeniem ćwiczeń na podstawie hipotetycznych scenariuszy ze spotkań. „Ćwiczenia będą konkurencyjne. Będa dotyczyć orientacji, podawania. Sporo pracowaliśmy nad ustawianiem się piłkarzy na pozycji na boisku, głównie taktyką. To wszystko sprowadza się do tego, co stanie się w niedzielę, w dniu meczu”.
Istnieje standardowa rozkładówka tygodniowego treningu. Poniedziałki służą odzyskaniu sił przez piłkarzy, którzy grali, a także „pracy wyrównawczej” tych, którzy nie grali. Wtorki to dzień odpoczynku. Środy i czwartki przebiegają pod dyktando pracy nad taktyką z piłką. „W piątki i soboty strzelaliśmy, robiliśmy zwroty, akcje na oko. Wszystko to było powiązane z taktyką, nad którą pracowaliśmy w zeszłą środę i czwartek”.
Historia La Fábriki jest długa i sięga aż lat pięćdziesiątych XX wieku. Akademia wychowała wielu piłkarzy, jak na przykład Juana Santistebana, który pomógł Realowi zwyciężyć w pięciu edycjach Pucharu Europy z rzędu. Już wtedy ze szkółki wyszło trzech reprezentantów Hiszpanii, którzy w 1966 roku wygrali mistrzostwo Europy, jednym z nich był Manolo Sanchís Martínez.
Jego syn był członkiem Piątki Sępa, która też wyszła z cantery i w latach osiemdziesiątych zachwycała Bernabéu. Sanchís był kapitanem klubu, kiedy ten po raz siódmy zdobywał Puchar Europy w 1998 roku, trofeum wróciło wtedy do Madrytu po trzydziestu dwóch latach.
Kilku innych świetnych wychowanków wyszło ze szkółki w ostatnich dekadach, wśród nich Raúl czy Iker Casillas. W dzisiejszym zespole kimś takim jest Dani Carvajal, który jako dwunastolatek został wybrany na reprezentanta akademii przy stawianiu pierwszej cegły w Valdebebas w 2004 roku.
Mimo tego wszystkiego La Fábrica wciąż pozostaje w cieniu szkółki Barcelony, La Masii, która powstała dopiero w 1979 roku. Rzecz jasna to właśnie z niej wyszło aż siedmiu graczy, którzy w 2010 roku pomogli Hiszpanii sięgnąć po mistrzostwo świata, byli to: Iniesta, Puyol, Piqué, Xavi, Buquets, Pedro i Cesc. Tam uformował się też Lionel Messi, który dołączył do akademii w wieku trzynastu lat w 2001 roku.
Każdego roku w ostatniej dekadzie La Masia dostarczała więcej zawodników pierwszego składu to swojego klubu niż La Fábrica. Akademia Realu radzi sobie jednak lepiej w Hiszpanii. W tym sezonie czterdziestu jeden wychowanków klubu gra w pierwszej lidze, przy Barcelonie jest to trzydziestu piłkarzy. To samo powtarza się w drugiej lidze, tutaj Królewscy mają przewagę 28 do 21. Na dłuższą metę to w Kastylii szkoli się więcej zawodowych piłkarzy, Barça jednak dawno temu wygrała wojnę propagandową, tak się przynajmniej wydaje.
„La Masia stała się rozpoznawalną na arenie międzynarodowej marką, tymczasem La Fábrica z Valdebebas nie jest aż tak znana. Oczywiście to logiczne, że La Masia jest czymś wielkim, skoro wyszło z niej sześciu lub siedmiu piłkarzy światowej klasy, którzy wygrywają wszystko. Wszyscy oni wyszli z niej w tym samym momencie. To było dziwne”, mówi Phil Kitromilides z Real Madrid TV.
„Real Madryt jest bardziej znany z wydawania większych pieniędzy. To działa na ich niekorzyść, jeśli chodzi o odbiór przez ludzi ich polityki wobec młodych graczy, ponieważ ci zawsze będą myśleć: «Och, Real Madryt, po prostu wychodzą na rynek i wydają wielkie pieniądze na największych graczy», nawet mimo tego, że niedawno są pojawiło się kilku graczy, którzy wyszli ze szkółki, takich jak Jesé, sprzedany niedawno do PSG za 25 milionów euro, Álvaro Morata, Carvajal, Nacho, Lucas Vázquez czy Casemiro. Ludzie jednak nie będą o tym myśleć”.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze