Kim mógł być, a kim nie został
<i>MARCA</i> żegna Jeségo
Odchodzi Jesé [Real miał porozumieć się z PSG, ogłoszenie transferu to nawet kwestia godzin], wielki projekt cracka ostatniej dekady w La Fábrice, kanaryjski geniusz, tak trudny do kontrolowania, ulubieniec Florentino, canterano w najmniejszym stopniu ze wszystkich canteranos, oddalony od akademickiego wzorca Valdebebas, wolny wers, zbuntowany chórzysta, zawodnik, w którym Real widział uczestnika czerwonego dywanu w Zurychu. Królewscy pozwalają odejść mu bez opcji odkupu, ale z klauzulą przeciwko Barcelonie i prawem pierwokupu, co jednak przy obecnym rynku jest bardziej pożegnaniem niż powiedzeniem sobie „do zobaczenia”.
Jego drogę w Realu naznaczyła wyjątkowość. W ekipie Cadete zaatakował sędziego, chociaż świadkowie zdarzenia twierdzą, że cios nie był za mocny. Mimo wszystko było to nieodpowiednie zachowanie dla gracza Realu Madryt. Innego zawodnika klub prawie na pewno by wyrzucił. Jednak nie Jeségo, chociaż ostatecznie został zawieszony na pół roku. Królewscy wiedzieli jednak, że warto na niego poczekać.
Ta wyjątkowość, która w szkółce przysparzała mu wiele kar, pozwalała mu także na bycie bohaterem wielu akcji na boisku. To dało mu szansę na pierwszy poważny kontrakt. W wieku 18 lat, w marcu 2011 roku, podpisał go na Bernabéu. „Dojdziesz do pierwszej ekipy”, mówił mu wtedy Valdano. Trudno było się pomylić. Mourinho w tamtym sezonie po cichu powoływał go na treningi i pozwolił zadebiutować.
Przy wybuchu tego talentu nie można pomijać Alberto Torila, który popuszczał mu w trakcie tygodnia, bo widział, że w weekend atakujący po prostu błyszczy. Jesé brał udział w awansie Castilli i w najlepszym sezonie ekipy w Segundzie. Z „10” na plecach był nie do zatrzymania (co ciekawe, gdy kiedyś Toril przypisał go do „11”, groził, że nie będzie grać), mógł zjeść cały świat. Jednak zderzył się z Mourinho. Jedna z historii mówi, że w czasie drugich przygotowań w Stanach Zjednoczonych w jednym ćwiczeniu było za dużo zawodników, więc trenerzy poprosili Hiszpana, żeby wykonał je z bramkarzami. Ten mocno zaprotestował i wtedy wypadł z pierwszej drużyny na cały sezon, ostatni Mou i ten z 22 golami w Segundzie.
W lutym 2013 roku, w wieku 20 lat, Jesé wybuchł w Marce. Nigdy wcześniej piłkarz nie postawił się Mourinho w mediach. Tym bardziej młodziak bez wielkiej kariery. „Nie rozumiem, dlaczego oni nie dają mi szans”. Wiedział, co mówi, do kogo i gdzie. Jeśli Mourinho zostałby w Realu, atakujący musiałby odejść.
Jesé dalej strzelał gole w Castilli, a jego ostatnie trafienie miało niesamowity wydźwięk medialny. Zdobył bramkę w stylu rajdu Maradony przeciwko Alcorcónowi z Florentino w loży honorowej kilka dni po pożegnaniu Mourinho. Otworzył sobie drogę do nowego kontraktu i ostatecznego awansu do ekipy seniorów. Jego stosunki z prezesem zawsze były wyjątkowe. Ani jeden, ani drugi na pewno nie zapomną prywatnego lotu po wygranej 3:0 na wyjeździe z Cádizem i praktycznym zapewnieniu sobie awansu do Segundy. Florentino wtedy bezgranicznie wierzył w swoją gwiazdkę. Ta wiara jednak z czasem była coraz mniejsza.
Przyszedł Ancelotti, który praktycznie go nie znał. Jednak wystarczyło, że obejrzał go w czasie pracy. Włoch miał mówić najbliższym: „Kiedy słyszysz ten tac przy kopnięciu, znaczy, że ktoś jest świetny”. W taki sposób opisywał zagrania Hiszpana. Trudno było mu przebić się przez BBC i Moratę, ale wykorzystywał kontuzje i kolejne minuty. Aż do kontuzji. Zidane się nim zaopiekował, był coraz ważniejszy, strzelał ważne bramki aż do czasu, gdy na jego kolano upadł Kolašinac.
Operacja, infekcja, miesiące cichej harówki w cieniu… Przed rehabilitacją zaczynał być wielkim piłkarzem, po niej tylko spadał. Od kontuzji w marcu 2014 roku rozegrał 61 meczów, tylko 14 w pierwszym składzie, zdobył w nich 10 goli. Brakowało ciągłości i pewności siebie. Zawsze wolał lżejsze podejście. Dobrze szło mu z Torilem i Ancelottim, dogadywał się z Zidane'em. Nie radził sobie u Lopeteguiego, więc tym bardziej miał problemy u Beníteza. Sztab Hiszpana podobno miał mnóstwo skarg na jego postawę, ale nigdy nie mówił o nich publicznie. Chronili go Ramos i Arbeloa.
Jest dzisiaj na innym biegunie niż Morata, Nacho, Carvajal czy Lucas. Jego wizerunek nigdy nie był tym doskonałego syna ani nawet wzorowego gracza Realu Madryt. Zresztą Vázquez to najlepszy przykład na przeciwieństwo atakującego. Lucas zaczynał sezon jako praktycznie ostatni członek kadry, a kończył jako bohater, wykonawca karnego na San Siro i reprezentant Hiszpanii. Jesé nie zagrał w Mediolanie, nie miał szans na wyjazd na EURO. Nie został nawet reprezentantem seniorskiej kadry.
Potrafił przyjść na klubowe wydarzenia w czapce z daszkiem, wydać teledyski z gwiazdami reggeatonu, przechrzcić się na Jeya M, wytatuować sobie nazwę swojej świty „Team Presi Money”. Oto Jesé, którego historia w Realu Madryt kończy się na drodze między tym, kim mógł być, a kim definitywnie nie został. Teraz czeka na niego Paryż i wymagający Unai Emery, który jest jego ostatnią szansą na zbliżenie się do tego, kim zawsze chciał być: „Najlepszym na świecie”.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze