Casilla: Iker był punktem odniesienia
Wywiad z bramkarzem Realu
Bramkarz Realu Madryt, Kiko Casilla, udzielił wywiadu dla dziennika MARCA. Hiszpan opowiadał w nim o swoich nadziejach związanych z przyszłym sezonie, o tym, jak spędza obecnie wakacje i jak to jest być madridistą w Katalonii.
Wakacje na wsi, co porabia tutaj, w Alcover, Kiko Casilla?
Odłącza się trochę od tego, czym jest miasto i wraca do korzeni, spędza czas rodzinnie, spokojniej, przyjemniej. Cieszy się również plażą, której trochę mu brakowało. Żadne wielkie rzeczy, tylko powrót do rutyny normalnego życia bez futbolu i treningów.
Przechodzimy przez wioskę i nie możesz zrobić dwóch kroków bez bycia zatrzymywanym…
To jasne, że cię zatrzymują, a obecnie nawet bardziej niż wcześniej. Zdjęcia, podpisy… To logiczna rzecz, którą się rozumie i z jakiej się cieszysz.
Jaki byłeś jako dziecko?
Byłem młodszym o siedem lat i bardzo spokojnym bratem, bezkonfliktowym, bardzo posłusznym. Normalnie się uczyłem, ale byłem raczej chłopcem ze wsi, chciałem grać w piłkę i być na ulicy, ulica i piłka. Nigdy nie byłem buntownikiem.
Marzyłeś o tym, żeby kogoś przypominać?
Jak byłem bardzo mały, bardzo wzorowałem się na Buyo. Później na Buffonie, a kiedy zaczął się także Iker, już w młodszych kategoriach to imię zwróciło moją uwagę… Kiedy dostałem się do pierwszego zespołu, był dla mnie odniesieniem. Zawsze to mówiłem. Mieć szczęście trenować i dzielić z nim bramkę… Kiedy przybyłem do Realu w 2000 roku, on był już w pierwszym zespole. Dla każdego canterano będącego bramkarzem Iker był punktem odniesienia. Również Palop mi się podobał.
Jak stałeś się bramkarzem?
Zawsze to lubiłem, od kiedy byłem mały i grałem na sali. Jednak aż do gry w infantilach grałem też w polu. W tej kategorii w sobotę byłem bramkarzem, a w niedzielę wystawiano mnie w środku pola z uwagi na mój wzrost i nie byłem zły. Brałem to jako grę, jako zmianę. Kiedy jednak dzwoni do ciebie Real i masz czternaście lat, to już o tym nie myślisz. Zostawiasz rodzinę, wiosnę, również twoją młodość, aby iść do Madrytu, skoncentrować się na celu, to jest przejściu wszystkich kategorii i zadebiutowaniu w Primera. Tam kończy się już gra.
Zawsze byłeś madridistą. Miałeś trudno tutaj w Alcover? (miejscowość leży w Katalonii – przyp. red.)
Trudno nie, ale dziwnie już tak. Było nas niewielu. W mojej rodzinie od zawsze nimi byliśmy, ale miałem tylko jednego przyjaciela madridistę. Kiedy ściągnął mnie Real lokalny dziennik dał na okładkę tytuł „Alcover przywdziewa biel”. To było szokujące. Ludzie mogli być za Barçą, ale wsparcie, jakie miałem, zawsze było przyjemne. Liga Mistrzów ucieszyła ludzi, przynajmniej tak mi mówią. Sąsiad z Alcover stający się mistrzem Europy, to nie zdarza się co dzień. Miałem szczęście i przywilej nim zostać. Obecnie myślę, że nie przywykliśmy jeszcze do wszystko, co osiągnęliśmy, nie jesteśmy tego świadomi. Wygranie Ligi Mistrzów, gra w Realu, bycie reprezentantem… To rzeczy, z którymi stykasz się codziennie i przez to, nie przykładasz do nich należytej wagi.
Twoja partnerka też taka jest?
Tak, pochodzi z sąsiedniej wioski. Jestem z nią od siedemnastu lat, przez całe moje życie. Widziałam mnie w chwilach cholernych i trudnych. Bardzo mi pomagała, abym był świadom różnych rzeczy, stąpał po ziemi i miał w sobie balans…
Twoja droga była trudny. Kiedy grałeś w Cartagenie czy Cádiz, widziałeś siebie w miejscu, w którym jesteś teraz?
Nigdy tego nie wiesz. Jeśli zaś zdawałbym sobie z tego sprawę, robiłbym to samo. Ostatecznie dotarłem tam, gdzie jestem, z powodu tego, co tam zaszło. Z Castilli poszedłęm do Espanyolu B, w tamtym roku zadebiutowałem też w Primera. I spójrzcie, w tamtym sezonie widzą cię grającego w lidze w Espanyolu i myślisz sobie, już tu jestem, do diabła, zadebiutowałem i nikt mnie stąd nie wyrzuci… I tak nie jest. Dobrze jest również spojrzeć, ile kosztowało cię dostanie się tutaj, nie po to, żeby składać ofiarę, ale aby wiedzieć, że to tylko chwila. Musiałem później zejść do Segunda B, do błota, aby walczyć i się pokazać. Nie chodziło o wypożyczenie, ale raczej o pójście tam i pokazanie, że możesz grać. Później było Cádiz, wyjątkowe miejsce. To nie jest zespół jak każdy inny. Jest tam sporo presji, a ja miałem dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa lata. To było moje pierwsze doświadczenie w zespole, który nie był filialny i to się liczy. Najpierw był dobrze, ale skończyło się źle. Wiele się nauczyłem, choćby jak grać przy krytyce, przy publiczności, która nie wspiera cię tak, jakbyś tego chciał…Później trafiłem do Cartageny, która była dość dobra. Wróciłem do Espanyolu i to bardzo dobrze sumowało sytuacje, które przeszedłem, dzięki czemu mogłem być na tym poziomie.
Jaką wartość ma ten sezon?
Przez Puchar Króla nie grałem tyle, ile oczekiwałem, ale myślę, że było dobrze, wygrałem ważny tytuł, jakim jest Liga Mistrzów… Wiedziałem, gdzie idę, znałem klub, zdając sobie sprawę, że nie pójdę tam, aby grać trzydzieści osiem spotkań. Doskonale to pojmowałem. Wiedziałem jednak również, że bez gry będę mógł się wiele nauczyć o wszystkim, czym jest Real. To był rok nauki, który był bardzo dobry dzięki Undécimie.
Jak to jest przeżyć ją od środka?
To szaleństwo. Ostatnią zdobytą Ligę Mistrzów oglądałem w domu na siedząco, dziobiąc coś. W dziewięćdziesiątej trzeciej minucie skakałem jak opętany… Wyobraźcie przeżyć to sobie od wewnątrz. To coś, czego nie da się łatwo wyjaśnić. To trochę tak, jakbyś był wewnątrz snu, nie dochodzi do ciebie, że tu jesteś, że jesteś jednym z tych, którzy biorą udział w Undécimie, że jesteś częścią zespołu, klubu… Każdego nadchodzącego dnia dochodzi to do ciebie bardziej, ale dla chłopca, który uformował się w canterze, który grał w prawie wszystkich kategoriach i widzi się tu, wyżej, na tym pudle, wnoszącego Puchar Europy, to jest nie do opisania… Chodzi o to, że jest bardzo przepięknie!
Czułeś, że od początku nie możesz rywalizować z Keylorem? Już w Australii grał od ciebie więcej.
Nie myślałem tak. Miałem moja szanse podczas wyjazdu, chciałem wykorzystać je w najlepszy sposób, a później to trener jest tym, który decyduje.
Twoje szanse pogrążył Puchar…
Tak, dla mnie i dla tych, którzy nie są zawodnikami pierwszego składu, są rozgrywki, co do których mówią ci, że w nich zagrasz, a w pierwszym meczu wszystko idzie się… Jest trudno, bo jeżeli sprawy ułożyłyby się dobrze, miałbyś więcej regularnych występów. To cię denerwuje, bo trafisz możliwość na nabranie pewności siebie i kompletowanie minut.
Kilka dni temu Keylor powiedział w Marce, że wraz z Rubénem jesteś najlepszym kolegą z zespołu, jakiego kiedykolwiek miał.
Tak, widziałem to. Dla mnie to komplement. Chciałem mu we wszystkim pomagać. Znamy się już od paru lat, razem mieliśmy swoje upadki i wzlot, kiedy tutaj przyszliśmy, ale musieliśmy na to sporo pracować. Jesteśmy pracusiami, tak samo jak i Rubén, dlatego od początku nadajemy na podobnych falach. Muszę im także podziękować, ponieważ od czasu, kiedy przyszedłem, przywitano mnie superdobrze. W świecie bramkarzy zawsze istotnym jest posiadanie wsparcia swoich kolegów z zespołu, które jest wyjątkowe niezależnie od tego, czy grasz czy nie, czy trenujesz oddzielnie… Bardzo dobrze się zachowujemy, a poza boiskiem mamy też swoje konwersacje. To bardzo dobre dla bramki.
Co podziwiasz w Keylorze?
Jego zwinność, jest jak kot… Nigdy nie widziałem tak szybkiego bramkarza.
Posadzenie go na ławce wydaje ci się możliwe?
Nie wiem, nie jestem trenerem… To jasne, że przez moją pracę, dedykację i poświęcenie nim nie zostanę, ale trener patrzy i wierzy w ciebie, dla mnie to już dużo.
Jak mierzysz się z tym, że nie grasz z meczu na mecz?
Przy wszystkim, co zaszło w latach poprzednich, nie potrzebuję, żeby ktoś mnie motywował. Zmieniam chip i patrzę, ile kosztowało mnie dostanie się tutaj, spoglądam na wszystkie przeszkody, które musiałem usunąć… Czujesz się uprzywilejowany. Walczyłem o to, żeby klub taki jak Real, stał się moim zespołem. Nie wiem, czy nie mówię tego kolejny raz, ale zawsze będę niesamowicie wdzięczny Espanyolowi za to, jak traktował mnie od pierwszej minuty wypożyczenia. Struktura kadrowa w Espanyolu nie była wtedy tak korzystna jak obecnie. Przyszli Sergio, Colotto, Héctor, Stuani… I następnie ja. Jestem wdzięczny za to, że nie odmówili mi bycia wśród nich. A potem przychodzisz do Realu i bardzo się tym cieszysz. Codziennie niesamowicie mnie to radowało, bo wiedziałem, jakie poniosłem koszta, ale jedną rzeczą jest się cieszyć, a drugą rywalizować z zamiarem, jakbyś to ty miał zagrać w niedzielę. Myślę, że to pomaga grupie, zespołowi i także Keylorowi. Przygotowuję się tak, jakbym miał zagrać, żeby zawsze być przygotowanym. Praca z dnia na dzień jest bardzo istotna i jeśli nie jesteś gotów albo się zrelaksujesz, a w niedzielę wybiorą cię do gry, to coś nie funkcjonuje.
W twoich planach jest pozostanie, ale z jakim celem?
Tak, z celem na walkę, na rozegranie w tym roku „x” spotkań, ale najpierw na rozegraniu ich większej liczby. Chcę pomagać drużynie, rywalizować, być jednym z zespołu i grać na maksimum moich możliwości.
Nie zadowala cię jednak rola drugiego bramkarza.
Łatkę drugiego przypina się dlatego, że grasz mniej, ale nie jestem drugim, bo mogę być zadowolony. Rywalizuję, aby być gotowym, gdy trener zdecyduje, że zagram w jednym, dziesięciu, czy piętnastu meczach,
Wiemy, że Zidane poprosił trzech bramkarzy o pozostanie.
Posiadanie zjednoczonej obsady bramki z trenerem bramkarzy to dobra rzecz i zakładam, że udało nam się ją osiągnąć, tak że teraz potrzeba, abyśmy tutaj byli. Kiedy słuchasz, że trener mówi coś takiego, to znak, że robisz dobrze robisz swoje.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze