Glik: Raúl był szczególny
Przedsprzedaż biografii obrońcy, który grał w rezerwach Realu
Jest jednym z niewielu polskich piłkarzy, którzy mieli okazję poznać, jak od środka funkcjonuje Real Madryt. Kamil Glik do Królewskich trafił w 2006 roku wraz z dwoma kolegami z Wodzisławskiej Szkoły Piłkarskiej: Krzysztofem Królem i Szymonem Matuszkiem. Choć nie zdołał się przebić nawet do drugiej drużyny Realu, miał okazję trenować u boku Raúla, Gutiego czy Casillasa. Opowiada o tym w swojej biografii „Kamil Glik. Liczy się charakter”, która 2 czerwca trafi do księgarni.
Książkę „Kamil Glik. Liczy się charakter” można już zamawiać na Empik.com w cenie 31,49 zł (rabat 25% w przedsprzedaży).
Fragment książki o tym, jak Kamil Glik wraz z kolegami trafił do Realu Madryt:
Wkrótce o młodych Polakach w Horadadzie zrobiło się głośno. „Poszła fama, że klub ma w juniorach bardzo dobrze radzących sobie zawodników, a że w Hiszpanii skauting jest świetnie rozwinięty, to na mecze zaczęli przyjeżdżać kolejni obserwatorzy. Stąd potem testy i sprawdziany chłopaków w Liverpoolu, Valencii czy Realu Madryt. Zresztą w Torrevieja, mieście położonym niedaleko Horadady, mieszkał skaut Realu. Nie wiem już, czy to były piłkarz, czy nie, ale Kamil wpadł mu w oko. Najpierw pojechał do Madrytu na turniej. Potem pojawiła się oferta gry. Kamil miał jednak ważny kontrakt z UD Horadada do końca grudnia, więc z rozmowami trzeba było się wstrzymać”, tłumaczy pilotujący sprawę transferu Marcin Pontus.
Jego słowa potwierdza Szymon Matuszek: „W Pilar de la Horadada, obok nas, mieszkał taki dziadek, nie pamiętam już nazwiska, który w przeszłości pracował jako skaut Realu. Mówiono o nim, że odkrył talent Fernando Morientesa. I to właśnie on polecił nas do klubu z Madrytu. Kamil pojechał tam pierwszy na jakiś dwudniowy turniej, potem zaprosili całą naszą trójkę. Pojechał Krzysiek Król, Kamil Glik, ja, a także nasz trener Janusz Pontus. Baza Realu mieściła się w Valdebebas koło lotniska. Klub przeniósł się tam, ponieważ miał długi i musiał sprzedać swoje tereny w centrum, gdzie teraz stoją biurowce. Za pieniądze sprowadzili do klubu takich piłkarzy jak Zidane czy Figo. To był okres Galácticos, a przy tym zbudowano nową bazę. Nam, to znaczy Kamilowi Glikowi i mnie, przed ostatecznym podpisaniem umowy z Realem oferowano grę w rezerwach Levante. Proponowano tam warunki finansowe lepsze od tych w Madrycie. Już nawet dokładnie nie pamiętam, jak to wyszło, ale chyba Janusz był przeciwny. Zresztą w tym wypadku zadziała magia Realu. Ostatecznie więc zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę do Madrytu”.
„Wiem, że był temat z Levante, ale nie pamiętam, czy była to lepsza, czy gorsza oferta finansowa, bo nikt mi jej nie przedstawił. Nie widziałem jej osobiście”, mówi z kolei Kamil.
„Sprawa byłaby sfinalizowana szybciej – dodaje Janusz Pontus – gdyby nie konflikt w klubie pomiędzy byłym reprezentantem Hiszpanii, słynnym Míchelem, a Mijatoviciem. Ten drugi sabotował postanowienia Míchela. Ostatecznie jednak udało się wszystko szczęśliwie doprowadzić do końca. Kontrakt został podpisany na trzy lata, ale z opcją, że po półtora roku piłkarze mogą odejść z Realu. Z tego zapisu potem zresztą skorzystali”.
Marcin Pontus, który z racji dobrej znajomości hiszpańskiego prowadził rozmowy, wspomina: „Na czas negocjacji klub wynajął nam luksusowy hotel. Same rozmowy trwały z dwa miesiące. Nie siedzieliśmy tam cały czas, ale sprawa się przeciągała. Chodziło o wszystkie szczegóły, takie jak długość kontraktów, zarobki, sumy odstępnego, które szły w miliony. Wszyscy w końcu byli już nerwowi, bo wiadomo, że chcieli grać w Realu. To przecież wielki świat. Piłkarze, których oglądaliśmy w telewizji, teraz chodzili wokół nas. Nie każdy może tego doświadczyć. Rozmowy toczyły się w nowo wybudowanym ośrodku w Valdebebas. On też robił wrażenie”.
Ze strony Realu z maluczkim klubem z Wodzisławia rozmawiały dwie byłe wielkie gwiazdy Królewskich, Ricardo Gallego i Míchel. Ten pierwszy w latach 80. 42 razy zagrał w reprezentacji Hiszpanii. Z Realem zdobywał mistrzostwa, Puchar Króla i Puchar UEFA. Jeszcze bardziej utytułowany był José Miguel González Martín del Campo, czyli Míchel. W zespole narodowym swojego kraju zagrał 66 razy i zdobył 21 bramek. Był jednym z najlepszych hiszpańskich piłkarzy przełomu lat 80. i 90. Po zakończeniu kariery z sukcesami pracował i nadal pracuje jako szkoleniowiec. „Ludzie o wielkiej kulturze i na niesamowitym poziomie”, podkreśla Marcin Pontus.
***
Czy drżała mi ręka, kiedy podpisywałem kontrakt, tam, w biurze Realu? Drżała. Siedziałem tam przecież z Míchelem czy Gallego. Były i są to nazwiska znane w całym piłkarskim świecie. Trafienie tam było jak spełnienie marzeń. Co z tego, że chodziło o zespół młodzieżowy? Sama nazwa robiła i robi wrażenie.
Odnowę biologiczną mieliśmy wspólnie – pierwszy, drugi i trzeci zespół. Co mnie uderzyło, to fakt, że ci ludzie, których wcześniej znałem tylko z plakatów czy z telewizji, są tacy normalni, jak każdy z nas. Na pewno szczególny był Raúl. Podszedł i zapytał, czy nam czegoś nie potrzeba – butów do grania czy czegoś innego. Był wychowankiem Realu, przeszedł wszystkie te szczeble na drabinie prowadzącej do występów w pierwszym zespole. Może też dlatego patrzył na wiele spraw inaczej niż pozostali?
Zresztą u innych gwiazd też nie zauważyłem pozerstwa. Kiedy Marta przyjechała do mnie do Madrytu, chciała przyjść na trening i przy okazji zrobić sobie zdjęcie z Beckhamem. Stanąłem, poczekałem, aż pierwszy zespół wyjdzie, i zapytaliśmy o możliwość zrobienia takiego zdjęcia. Oczywiście nie było żadnego problemu. Będąc tam, sporo się nauczyłem, dużo stamtąd wyniosłem. Te gwiazdy funkcjonują tak jak normalni ludzie.
***
Jako zawodnik trzeciego zespołu Królewskich Glik miał możliwość treningów z wielkimi gwiazdami madryckiego klubu. „Było to wtedy, kiedy piłkarze pierwszego zespołu rozjeżdżali się na mecze reprezentacji. Wtedy zapraszano zawodników z drugiej i trzeciej drużyny. Była gra w »dziadka« czy inne gierki, wszystko na luzie. Trzeba powiedzieć, że tacy piłkarze jak Casillas, Raúl, Guti czy Miguel Torres bardzo pomagają młodszym zawodnikom. Sami zresztą przechodzili od najmłodszych zespołów Realu do pierwszej drużyny. Dla młodego chłopaka, jakim wtedy byłem, możliwość przebywania z najlepszymi piłkarzami świata była niesamowitym doświadczeniem. Mogłem obserwować, jak się zachowują poza kamerami, co jedzą. Coś niezwykłego”.
O książce:
Niewielu wierzyło w jego talent. Były selekcjoner twierdził, że nie nadaje się do kadry, Janusz Filipiak porównał do starej škody, a prezes Odry Wodzisław powiedział: „Jeśli zagra w takich klubach, jak Real czy Liverpool, potraktuję to jako swoją porażkę”. Tymczasem 17-letni Kamil Glik pakował walizki, by spróbować swoich sił w drużynie Królewskich. Trenował z Raúlem, Gutim, Casillasem…
Przygoda z Realem nie była do końca udana, ale charakter wyniesiony z mrocznego Osiedla Przyjaźń, na którym się wychował, nie pozwolił mu się poddać. Dzięki uporowi i ciężkiej pracy parł do przodu, zostając w końcu kapitanem Torino i filarem reprezentacji Polski w eliminacjach Euro 2016.
Michał Zichlarz, znający Glika od lat, postanawia opisać jego niezwykłą karierę. W Jastrzębiu‑Zdroju słucha dramatycznej opowieści o śmiertelnej chorobie małego Kamila. W Wodzisławiu poznaje kulisy jego rocznej dyskwalifikacji i transferu do Realu. W Turynie dowiaduje się, za co Polaka kochają kibice Torino. Rozmawiając z piłkarzem, jego rodziną, kolegami z boiska, trenerami i selekcjonerami reprezentacji, poznaje tajemnicę sukcesu Kamila Glika. Przekonuje się, że talent to nie wszystko. Liczy się charakter.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze