Bitwa o Mediolan – runda pierwsza
Zapowiedź meczu Manchester City – Real Madryt
Niejeden był taki, co dzień przed zachodem słońca chwalił. Niejeden był taki, co myślał o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścieli. Niejeden był taki, co już się z gąską witał… Niejeden cwaniak na koniec cienko piszczał, gdy z pozoru łatwe zadanie w rzeczywistości okazywało się bardziej skomplikowane niż się początkowo wydawało. Trudno zaprzeczyć temu, że Real Madryt w losowaniu par półfinałowych Ligi Mistrzów trafił najlepiej jak mógł, zarówno pod względem samego rywala, jak i kolejności rozgrywania spotkań. Tak czy inaczej na tym etapie golenie frajerów możemy sobie wybić z głowy. Każda z czterech drużyn bijących się o finał w Mediolanie po drodze musiała wylać z siebie hektolitry potu, przebiec niezmierzony dystans i stoczyć niejeden pojedynek na śmierć i życie. W przypadku Manchesteru City wcale nie było inaczej. Czy jednak mając w pamięci nasze zmagania z zeszłego sezonu z Juventusem, trzeba jeszcze kogokolwiek przekonywać co to tego, że bazując wyłącznie na łucie szczęścia, nie da się na poważnie włączyć do walki o ostateczny triumf?
Historia starć Realu Madryt i Manchesteru City w Lidze Mistrzów nie jest co prawda zbyt bogata, jednak większość z nas z pewnością pamięta ostatnie potyczki między oboma zespołami z sezonu 2012/13. Trzy lata temu los skojarzył nas z naszym dzisiejszym rywalem już w fazie grupowej. W napięciu trzymało szczególnie spotkanie na Santiago Bernabéu, w którym Królewscy do 87. minuty przegrywali 1:2, by ostatecznie wygrać 3:2. Do siatki trafiali Marcelo, Benzema i Cristiano Ronaldo, zaś po stronie City na listę strzelców wpisywali się Džeko i Kolarov. W rewanżu na Etihad Stadium padł natomiast remis 1:1 po golach Benzemy i Agüero z rzutu karnego. W tym miejscu należałoby również wspomnieć, że drużyny z Manchesteru i Madrytu mierzyły się przeciwko sobie także przed trwającym sezonem w ramach towarzyskiego turnieju International Champions Cup w Australii. Real rozbił wówczas podopiecznych Manuela Pellegriniego 4:1.
Królewscy w ostatnim czasie na każdym kroku starają się udowodnić, że nie zamierzają składać broni na żadnym froncie. Nie będzie chyba zbyt wielkiej przesady w stwierdzeniu, że właśnie na taki Real – szczególnie pod względem wolicjonalnym – czekaliśmy od dawna. W odróżnieniu od dwóch poprzednich sezonów kwiecień nie jest miesiącem padania na twarz ze zmęczenia, słaniania się na nogach i żywienia złudnych nadziei, że jakoś to będzie, że wszystko samoistnie ułoży się po naszej myśli. O dobrej kondycji piłkarzy Zizou może świadczyć chociażby fakt, że decydujące o losach zwycięstwa/awansu bramki przeciwko Barcelonie, Wolfsburgowi i Rayo strzelali oni w drugich połowach i w obliczu konieczności odwrócenia niekorzystnego wyniku. Patrząc na nasze poczynania w ostatnim czasie, wręcz chciałoby się zapytać na głos: „Dlaczego tak późno, panowie?”. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że koniec końców prawidłową odpowiedzią okaże się po prostu stwierdzenie, że sukces rodzi się w bólach.
Co do sytuacji kadrowej, w kontekście dzisiejszego meczu wiele mówiło się o możliwej absencji Cristiano Ronaldo i Karima Benzemy. Zarówno Portugalczyk, jak i Francuz zmagali się z drobnymi urazami uda, jednak – jak zapewnia sam Zinédine Zidane – obaj będą w stu procentach gotowi na dzisiejsze starcie. Wśród powołanych znalazł się także Dani Carvajal, który również zmagał się z dolegliwościami w udzie, przez co przegapił potyczki z Villarrealem i Rayo. W ten oto sposób do dyspozycji trenera będą wieczorem wszyscy zawodnicy, co jak dotąd nie zdarzało się zbyt często.
Czas na kilka słów na temat naszego przeciwnika. Manchester City na krajowym podwórku nie ma już nawet matematycznych szans na zdobycie mistrzostwa Anglii, znajdując się na trzy kolejki przed końcem na trzecim miejscu z pięcioma punktami straty do drugiego Tottenhamu i dwunastoma do liderującego Leicester. Gospodarze muszą tak naprawdę drżeć jeszcze o zachowanie miejsca na pudle, ponieważ taką samą liczbę oczek zgromadził na koncie także Arsenal. Być może The Citizens wciąż nie rozczarowują tak jak ich rywal zza miedzy, jednak trzecia lokata w Premiership w niebieskiej części Manchesteru z pewnością nikogo nie zadowala.
Niepowodzenia w Premier League piłkarze City odreagowują jednak w najlepszy możliwy sposób w Lidze Mistrzów. W europejskich pucharach ekipa z Etihad Stadium pisze właśnie klubową historię. Po rozprawieniu się z PSG w ćwierćfinale The Citizens po raz pierwszy bowiem załapali się do grona czterech najlepszych zespołów Starego Kontynentu. Jak wyglądała ich dotychczasowa droga? Już w grupie nie było sielanki. Rywalami City w pierwszej fazie turnieju byli Juventus (zeszłoroczny finalista Champions League), Sevilla (triumfator Ligi Europy) oraz Borussia Mönchengladbach. Krótko mówiąc – grupa śmierci. Grupa śmierci, z której jednak drużyna Pellegriniego wyszła z pierwszego miejsca, gromadząc 12 punktów, czyli o jedno oczko więcej niż mistrzowie Włoch. W jednej ósmej los postanowił nieco wynagrodzić City średnio ekskluzywne towarzystwo w początkowej fazie i skojarzył ich z Dynamem Kijów. Anglicy najpierw wygrali w stolicy Ukrainy 3:1, zaś następnie bezbramkowo zremisowali u siebie. Nawet Łukasz Teodorczyk nie był w stanie zapobiec bądź co bądź spokojnemu awansowi faworytów do ćwierćfinału, w którym Obywatele stanęli w szranki z naszym wspomnianym już wcześniej znajomym z grupy – PSG. Można powiedzieć, że dopiero w dwumeczu z mistrzem Francji City w końcu udowodniło, że na dobre otrzaskało się w Europie i jest już zespołem na tyle dojrzałym, by poważnie myśleć o mieszaniu szyków innym gigantom. Dziś przed nimi dziewiczy półfinał, w którym Pellegrini będzie miał okazję zemścić się na byłym pracodawcy.
„Zabrakło nastawienia”, „Spodziewaliśmy się czegoś innego”, „Zaskoczyli nas”, „Madridismo to ciągła wiara”… Nie, panowie, nie tym razem. Żadnych braków w nastawieniu, żadnych zaskoczeń, żadnych kalkulacji. Żadnego czczego pieprzenia. Żadnych Borussii i Juventusów. Wyjdźcie na murawę i sprawcie, by ci, którzy jeszcze nie tak dawno uważali nas za martwych, nabrali wody w usta. Udowodnijcie, że ten sezon się nie skończył. Że tak naprawdę dopiero się on zaczyna. Odsłuchajcie hymn Ligi Mistrzów, sklejcie piątki z rywalami, a potem zróbcie swoje i pokażcie, czyim konikiem są te rozgrywki. Pokażcie, kto jest w półfinale po raz pierwszy, a kto po raz szósty z rzędu. Mediolan to piękne miasto, szkoda byłoby tam nie pojechać.
Prosimy was tylko, uważajcie na tego zięcia Maradony. Źle mu z oczu patrzy.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze