RealMadryt.pl w Madrycie: ĄQuiero más!
Mecz z Villarrealem oglądaliśmy z trybuny prasowej Bernabéu
Nigdy jeszcze nie szedłem na mecz Realu Madryt, po którym mógłby zostać liderem. Od kilku dni hiszpańska prasa podgrzewała atmosferę przed środowymi pojedynkami, ale z drugiej strony trudno się jej dziwić. Wszystkie argumenty przychodziły z Katalonii – Barcelona w krótkim czasie roztrwoniła dwanaście punktów przewagi nad Realem. Od środowego poranka rozpoczęło się nakręcanie kibiców w Madrycie. Nie mogę ukryć, że sam trochę też się temu poddałem. Czy Real Madryt zostanie liderem w nocy z środy na czwartek? Atlético czeka trudny wyjazd do Bilbao, Barcelona gra co prawda z dużo słabszym Deportivo, no ale po tym, co pokazali ostatnio, można spodziewać się wszystkiego. Z takim nastawieniem madridismo czuwało do 20.
Przed dziewiątą wyszedłem z domu, rzuciłem jeszcze okiem na wynik w La Corunii – 2:0 dla Barcelony po pierwszej połowie. Ale nic straconego, pomyślałem, przecież w grudniu Depor odrobiło właśnie dwa gole i udało im się zremisować na Camp Nou. Drzwi mieszkania zamykałem z nadzieją. Po chwili byłem już pod Bernabéu. Przez silną ulewę ulice wokół stadionu były prawie puste, choć do meczu zostało jeszcze kilkadziesiąt minut. Większość kibiców weszła już na stadion, inni gromadzili się pod dachem przy wejściu do dyskontu, który za chwilę miał się zamknąć i trzeba było wykorzystać ostatnie chwile na przedmeczowe zakupy. Odbieram akredytację przy okienku w bramie numer 55, w telewizorze na górze pomieszczenia grało Atlético – 1:0 dla podopiecznych Simeone. – Znasz może wynik Barcelony? – zapytałem już bez żadnej nadziei w głosie panią Martę z biura prasowego. – Gdy spojrzeliśmy ostatni raz, wygrywała 4:0.
Wiedziałem już, że nie idę na mecz, w którym Real może przegonić lidera, tylko na kolejny z rzędu, w którym zagra o to, żeby do lidera nie stracić punktów. Jadę windą na 5 piętro, gdzie znajduje się trybuna prasowa. Dziennikarz, którego widzę tu pierwszy raz, sprawdza wynik na telefonie. – 6:0 dla Barcelony. Cztery gole Suáreza – no tak, to musiało w końcu nastąpić. W ostatnich meczach Suárez był wściekły. To zawodnik z tria MSN, o którym można było powiedzieć, że jeśli zawodzi, to w najmniejszym stopniu. Wściekłość narastała w nim z każdą świetną interwencją Navasa, Rulliego i w końcu Alvesa. No i Oblaka w rewnażu Ligi Mistrzów. Musiał w końcu rozładować to napięcie. Ale jednocześnie rozładował napięcie Santiago Bernabéu.
Na zawodników Realu wyniki Barcelony i Atlético nie miały wpływu, wiedzieli, że muszą wyjść i zrobić swoje. Zanim przystąpili do wykonywania zadania uczcili minutą ciszy ofiary trzęsień ziemi w Ekwadorze i Japonii. A mecz rozpoczął… Javier Fernández, który został niedawno mistrzem świata w łyżwiarstwie figurowym. Ale wiedziałem, że wśród jedenastu piłkarzy Królewskich, był jeden, któremu show Suáreza mogło podnieść ciśnienie. Ten, który nigdy nie odpuszcza, który gra najwięcej. Którego Zidane czasem chce oszczędzić, ale on się nie zgadza. Cristiano Ronaldo tuż przed pierwszym gwizdkiem, gdy wszyscy są już na swoich pozycjach, stoi przy prawej linii. To jego rytuał, zawsze ktoś ze sztabu musi podać mu bidon z wodą. Trochę się napije, trochę wyleje, część napoju posłuży do dopieszczenia fryzury. I można zaczynać.
Ale nie było w jego grze szaleństwa. Cały zespół grał spokojnie, to nie było spotkanie o życie, jak z Wolfsburgiem. Real robił swoje, jednak miał problemy z przebiciem się przez ustawione blisko siebie linie pomocy i obrony Villarrealu. Ale trybuny oczekiwały emocji. Kibice rozgrzani po meczu o być albo nie być w Champions League, nie mogli zaakceptować momentami nudnej gry z Villarrealem. Oczywiście nie gwizdali na wszystkich (oprócz Danilo, ale gwizdy w jego kierunku to już norma od pierwszego meczu z Wolfsburgiem). Ale na stadionie zapanowała po prostu cisza. Grupa dopingująca z południowej trybuny nie była w stanie poderwać reszty do głośnego wspierania Realu Madryt. Był to pierwszy piknik w moim życiu, na który wybrałem się o 22 w deszczową pogodę.
Gol Benzemy zdołał rozpalić trybuny, ale padający deszcz wygasił wszystko w przerwie. Real Madryt rozgrywał być może najlepszy mecz w sezonie. Świetny i niemal bezbłędny w każdej linii. I to nie z drużyną z końca tabeli, tylko czwartym zespołem w lidze. Z Villarrealem, który za chwilę będzie mierzył się z Liverpoolem w półfinale Ligi Europy i który w przyszłym sezonie najprawdopodobniej zagra w eliminacjach Ligi Mistrzów. Ale na kibicach, przekonanych jeszcze w środę rano, że idą na Bernabéu oglądać nowego lidera, nie robiło to żadnego wrażenia.
Wynik nie wystarczał jednak nie tylko kibicom. Swoje chciał dołożyć jeszcze Cristiano Ronaldo. Nie chodziło pewnie tylko o to, że Suárez strzelił niedawno cztery gole. On po prostu chce trafiać zawsze. Gdyby zależało to tylko od niego, biegałby z rozdartą koszulką do końca spotkania. Ale musiał opuścić boisko i zmienić koszulkę. I wszystko zdawało się być przeciwko niemu. Chciał szybko wrócić do gry, ale ludzie ze sztabu przynieśli mu… strój Sergio Ramosa. Kolejne kilka minut czekania przed powrotem. W końcu jednak musiał zejść ponownie. Poczuł ból mięśnia, wolał nie ryzykować i opuścił murawę. To była chyba najmądrzejsza decyzja Ronaldo i najpewniejszy Real Madryt, jakie widziałem w tym sezonie. Varane i Danilo byli po meczu zadowoleni. Ten pierwszy w strefie mieszanej jeszcze długi czas udzielał wywiadów swoim rodakom, w szczególności Fredowi Hermelowi z L’Équipe. Uśmiech nie znikał z jego twarzy, wiedział, że cała drużyna wykonała przed chwilą świetną pracę.
Ale publiczności to nie wystarcza. Zawsze przed meczem, wychodzącym na murawę piłkarzom towarzyszy oczywiście hymn. Pieśń, której słowa ĄHala Madrid y nada más! wpadają w ucho jak nic innego. Ta fraza powtarzana jest też po każdym golu Królewskich. Hala Madrid i nic więcej. Ale jeszcze przed pierwszym gwizdkiem, gdy na stadionowych ekranach emitowane są reklamy sponsorów, padają inne ciekawe słowa. W jednym ze spotów kilku piłkarzy pierwszej ekipy mówi, że każdy kolejny dzień to dla nich nowe wyzwania. Reklamę kończy Cristiano Ronaldo jednym zdaniem: ĄQuiero más!. Chcę więcej. Portugalczyk chce więcej od siebie. Kibice na Bernabéu też chcą więcej. Chcą widzieć swoją drużynę jako lidera. Może będą mieli jeszcze na to okazję, zostały cztery mecze. Ale tylko jeden w stolicy Hiszpanii.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze