Bananowy poniedziałek: Iker, Natalia Nykiel, stalowe jaja, szukanie celu i romanse
Zapraszamy do lektury!
Nigdy nie byłem zaciekłym obrońcą Ikera. Kiedyś był najlepszy, potem już tylko dobry, teraz jest przeciętny. Tak to wygląda z mojej perspektywy. Nie widziałem sensu w tym, żeby na siłę kontynuować jego toksyczny związek z Realem Madryt. Po co obie strony miały się dłużej męczyć? Choć jego pożegnanie pozostawiło we mnie mimo wszystko dość spory niesmak, byłem już tą całą sagą z jego udziałem najzwyczajniej w świecie zmęczony. Wóz albo przewóz. Zostajesz i starasz się w syzyfowy sposób odwrócić niemożliwą do odwrócenia sytuację albo wyjeżdżasz, a my na koniec ściskamy sobie dłonie w akcie czystej kurtuazji.
Casillasa już w Madrycie nie ma, jednak wciąż nie mogę się oprzeć wrażeniu, jak gdyby cały czas znajdował się on wśród nas. Wyjątkowo nie mam zamiaru w tym momencie uciekać się do filozoficznych rozważań czy innego rodzaju metafizycznych analiz (aż sam nie mogę w to uwierzyć). Po prostu dziwi mnie to, jak wielu kibiców Królewskich nagle zaczęło oglądać bramki z ligi portugalskiej. W poszerzaniu horyzontów nie ma naturalnie nic zbereźnego, przeciwnie – samorozwój leży w naturze człowieka i stanowi nieodłączny element progresu cywilizacyjnego. Chodzi mi jednak o coś zupełnie innego. Przemierzając nie tak głębokie zakamarki Internetu, co i rusz napotykam wpisy przepełnione dziką satysfakcją z powodu kolejnych błędów Ikera. I jest to dla mnie coś kompletnie niezrozumiałego.
No bo tak szczerze, co nas powinno obchodzić to, czy Iker wciąż jest przywiązany smyczą do słupka czy też to, czy jest cały czas przyspawany do linii bramkowej? Co nas powinno obchodzić to, że wychodzi sobie na czterdziesty metr i mija się z piłką? Jak dla mnie mógłby nawet nasikać na poprzeczkę albo skopiować wyczyn Janusza Jojko. Przecież to nie nasz problem. To problem FC Porto. Ci, którzy nie mogli już znieść widoku naszego byłego kapitana, teraz zdają się z wypiekami na twarzy śledzić wyniki Smoków. Czy jest w tym jakaś logika? Nie wiem. Może chodzi o to, że trudno uczyć się tak nagle życia od nowa, już bez Casillasa? Przecież dla większości z nas był on częścią Realu Madryt od początku przygody z kibicowaniem Królewskim. Jest też druga możliwość – wielu z nas jest zwykłymi nienawistnikami. Moje pytanie brzmi jednak: Po co mamy zaprzątać sobie głowę cudzymi kłopotami, skoro mamy w bród własnych? Czy rzeczywiście warto tracić na to czas? Zajmijmy się czymś konstruktywnym i pożytecznym. Rozegrajmy partyjkę pasjansa, przejdźmy się na pocztę, kupmy bułki albo zróbmy porządek w pawlaczu. Jeśli chcecie, mogę wam rzucić jeszcze kilka innych pomysłów.
Tak, zdecydowanie częściej niż ciekawość i potrzebę pielęgnowania dawnych przyzwyczajeń widzę w tym wszystkim czystą i bezzasadną złośliwość. Czas jednak pokazał w dobitny sposób, że Iker nie był jedynym rakiem toczącym Real Madryt. To nie spekulacje, lecz czyste fakty.
* * *
James zanotował przeciwko Romie paskudny występ. Kiedy tylko znajdował się przy piłce, czułem się, jak gdyby ktoś wbijał mi sztylety w oczy lub jakbym oglądał „Na dobre i na złe”. Gdyby gra Jamesa w miniony wtorek była natomiast muzyką, byłaby którąś z piosenek Mandaryny śpiewaną bez plejbeku lub najbardziej irytującym utworem tysiąclecia, za który bez wahania uznaję antyarcydzieło zatytułowane „Bądź duży” w wykonaniu Natalii Nykiel.
Gol i sześć kluczowych podań. Chłopaki z redakcji mieli rację. Nie znam się na futbolu. Już wiem, dlaczego stale zachęcali mnie do zachowywania milczenia w trakcie dyskusji dotyczących piłki nożnej i dlaczego zaczynali zmawiać różaniec w mojej intencji, gdy tylko przychodziło mi zabierać głos gdzieś poza łamami RealMadryt.pl. Statystyki może i nie kłamią, ale na pewno potrafią skutecznie zamydlić oczy podobnym mnie laikom. Z drugiej strony, zawsze powtarzałem, że wychodząc z psem na spacer, statystycznie mamy po trzy nogi. Sam już nie wiem, może prawda tkwi mimo wszystko gdzieś pośrodku?
PS. Hit Natalii Nykiel ma na jutubie ponad 32 miliony wyświetleń. Na muzyce zatem chyba też się nie znam. Fakt, że skończyłem pierwszy stopień szkoły muzycznej powinienem więc dziś rozpatrywać w kategoriach cudu.
* * *
Rafa Benítez w Newcastle. José Mourinho pewnie skomentowałby to w podobnym tonie, jak niegdyś w odniesieniu do Manuela Pellegriniego („Ja po odejściu z Realu Madryt na pewno nie wylądowałbym w Máladze”). Nie mnie oceniać, czy Rafa, podejmując decyzję o przejęciu zespołu walczącego o utrzymanie w Premier League, zalicza właśnie swój największy zjazd w trenerskiej karierze. Przekonany jestem natomiast co do tego, że żeby zgodzić się na prowadzenie – mimo wszystko – uznanej marki w sytuacji, gdy stoi ona na skraju przepaści, trzeba mieć stalowe jaja. Ewentualny spadek Newcastle do Championship byłby bowiem katastrofą zarówno dla klubu, jak i dla samego Beníteza, którego reputacja w ostatnim czasie została już przecież i tak mocno nadszarpnięta. Do stracenia jest naprawdę wiele, a do zyskania… Cóż, złośliwi w razie powodzenia misji powierzonej byłemu szkoleniowcowi Królewskich zapewne będą twierdzić, że utrzymanie Newcastle w najwyższej klasie rozgrywkowej było największym sukcesem Rafy w ostatnich latach.
W każdym razie życzę Rafałowi jak najlepiej. Zawsze zresztą odczuwałem jakąś podświadomą sympatię względem Newcastle, choć obecnie pewnie miałbym problem z wymienieniem trzech zawodników tego zespołu. Miałem nawet kiedyś ich koszulkę. No i nie zapominam również, że to przecież stamtąd przeszedł do nas Jonathan Woodgate – niedoszła Złota Piłka i zarazem człowiek, który nauczył mnie wrażliwości wobec ludzkich tragedii.
* * *
Jeśli nie macie już motywacji, by z zapartym tchem śledzić to, co dzieje się na hiszpańskich boiskach, zerknijcie sobie w dół tabeli i wybierzcie sobie jakiś zespół, któremu będziecie kibicować w walce o utrzymanie. Sytuacja w ogonie jest naprawdę arcyciekawa. Na bezrybiu i rak ryba, w życiu trzeba sobie szukać stale nowych celów. Przynajmniej nikt tym razem nie będzie wam zarzucał, że jesteście kibicami sukcesu. Jeśli chodzi o mnie, moje lewackie serce nakazuje mi oczywiście wspierać Rayo Vallecano. Jeśli po tym wyznaniu najchętniej postawilibyście mnie pod ścianą, mogę przed śmiercią doradzić wam wybór Getafe lub Betisu, choć ci drudzy największe problemy mają już raczej za sobą.
* * *
Na prostej drodze do Primery jest natomiast zespół z rodzinnego miasta Daniego Carvajala, czyli położonego w bezpośrednim sąsiedztwie Madrytu i znanego z pojedynków na noże po weekendowych imprezach w okolicach areny byków Leganés. Sekretu ich fantastycznej formy doszukuję się przede wszystkim w tym, że najlepszym strzelcem drużyny jest Argentyńczyk polskiego pochodzenia, Aleksander Szymanowski, oraz że w czerwcu zeszłego roku miałem okazję osobiście przeprowadzić inspekcję podczas wymieniania murawy na ich stadionie. Tak, to na pewno dlatego.
* * *
Podobnie jak tydzień temu, dziś także zakończymy ploteczkami. Kto wie, być może dział ten zacznie stanowić stałą rubrykę poniedziałkowego bajdurzenia.
Najstarszy syn Davida Beckhama, Brooklyn (16 lat), podobno zagiął parol na córkę José Mourinho, Matilde (19 lat). Skali urody córki portugalskiego szkoleniowca nie mam zamiaru komentować, ponieważ każdy ma swój gust, a ja sam również nie jestem kopią Brada Pitta. Ograniczę się więc jedynie do stwierdzenia, że zdecydowanie bardziej niż Mourinho za teścia wolałbym mieć Paco Jémeza.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze