RealMadryt.pl w Madrycie: Roma pokonana
Nasze wrażenia po 1/8 finału Ligi Mistrzów
Muszę przyznać, że nie jestem najlepszym kibicem. Tak naprawdę blisko mi do typowego hiszpańskiego piknikowca, z tym że bez słonecznika i bocadillo. Nie mogę skakać i śpiewać na trybunach, gdy moja drużyna prowadzi jedną czy dwiema bramkami, a do końca meczu zostało kilka minut. Kilka razy próbowałem, ale najczęściej kończyło się to bramkami rywala w dziewięćdziesiątej minucie. Nie wyobrażam sobie siebie jako świętującego przed ostatnim gwizdkiem kibica Bayernu z finału Ligi Mistrzów w 1999 roku. Gdybym był fanem Atlético, to w ostatnich minutach drugiej połowy finałowego meczu w Lizbonie raczej zasłaniałbym oczy niż zdzierał gardło.
Ultrasi przed stadionem.
Dlatego właśnie w drodze na rewanż z Romą towarzyszył mi stres. We wtorkowe popołudnie przechadzałem się po Madrycie. W najważniejszych punktach miasta widać było wielu fanów włoskiej ekipy. Robili sobie zdjęcia na Puerta del Sol i Plaza de Espańa. Dużą grupę widziałem też na Cibeles. Wszyscy w jednakowych nastrojach – przyjechali tu wygrać i awansować do ćwierćfinału. Ich drużyna jest ostatnio mocna w lidze. Charyzmatyczny Spalletti dał im wiarę w to, że mogą wyeliminować każdego, szczególnie będący w dołku Real Madryt.
Wygrana w pierwszym spotkaniu w Rzymie nie dawała mi żadnej pewności. Zbyt świeżym wspomnieniem był jeszcze w mojej głowie ubiegłoroczny dwumecz z Schalke. Widziałem pewnych siebie kibiców i wiedziałem, że jeszcze bardziej zmotywowani na ten mecz wyjdą piłkarze Spallettiego. Nastroju nie poprawił mi też Pepe, którego w poniedziałek słuchałem na konferencji prasowej. Portugalczyk mówił dużo, bronił Cristiano, ale mi w głowie zostały tylko słowa: „Pewnie, że chcemy wygrać Ligę Mistrzów, ale wiemy, że jest wiele świetnych drużyn, które też tego pragną. To będzie bardzo trudne”. Słowa, które brzmiały jak usprawiedliwianie przyszłej porażki, nie wróżyły najlepiej w obliczu starcia z waleczną Romą.
Gwiazdki Ligi Mistrzów to jedno z najlepszych wspomnień dzieciństwa.
Na kilkadziesiąt minut przed meczem zupełnie inne uczucia towarzyszyły grupie ultrasów, którzy zebrali się pod południową trybuną Bernabéu. Niegdyś na mecze przychodziło ich kilka tysięcy. Ulica, na której się zbierali przed stadionowymi bramkami, była zapełniona, ledwo mógł się tam przecisnąć autobus z piłkarzami. Teraz fanów było kilkadziesiąt, niektórzy odpalili race, wszyscy razem skandowali Florentino, dimisión!. Pérez jakiś czas temu pozbył się ultrasów ze stadionu, teraz nie mają wejścia nie tylko na Bernabéu, ale też na wiele innych obiektów. W październiku ubiegłego roku duża grupa Ultras Sur próbowała dostać się na derbowy mecz na Calderón. Skończyło się na obelgach w stronę policji i Grada fans RMCF – kilkuset kibiców, którzy obecnie organizują doping na stadionie Królewskich.
Zostawiłem ultrasów z turystami, którzy (tak jak ja) robili im zdjęcia, i wszedłem na stadion. Usiadłem i spokojnie czekałem. Myślałem, że czekam tylko na atak Romy. Że za chwilę na murawę wyjdą rzymianie i rozpoczną oblężenie bramki Navasa, bo co mieli do stracenia? Z czasem jednak przekonywałem się, że „wyciągniemy wnioski”, z uporem powtarzane przez piłkarzy po przegranych meczach, tym razem się sprawdza. Nie zapowiadało się na powtórkę meczu z Schalke. Po kilku decyzjach sędziego Marciniaka stadion gwizdał na niego bardziej niż kiedykolwiek na Ronaldo, Beníteza czy Florentino. Stwierdziłem wtedy, że w przypadku porażki nie przyznam się do tego, skąd pochodzę. Na domiar złego, świetnie w bramce Romy spisywał się Szczęsny.
Z czasem mój stres przeszedł na Spallettiego. Na pomeczowej konferencji Włoch był załamany. Jeszcze nie widziałem trenera w takim stanie. Lepiej wyglądał nawet Maciej Skorża po porażce Lecha Poznań 1:3 z Błękitnymi Stargard. Widać było, że Spalletti wierzył we wszystko, co mówił przed meczem. Ufał swojej drużynie, był przekonany, że jego piłkarze wyeliminują we wtorek Real Madryt. Skończyło się na 0:4 w dwumeczu i żadna ligowa seria zwycięstw nie jest w stanie osłodzić goryczy tej porażki.
Spalletti był załamany, ale nie krył swojej złości.
W strefie mieszanej na Lidze Mistzów tłok. Przed radiowcami Sergio Ramos.
W strefie mieszanej największy entuzjazm wśród dziennikarzy wywołał Totti. Więcej redaktorów chciało sobie zrobić z nim zdjęcie niż przeprowadzić wywiad. Włoski dżentelmen,któremu we wtorek Bernabéu zgotowało świetne pożegnanie, nie mógł zadowolić wszystkich i szybko wyszedł, wyprowadzany przez pracownika klubu. Dużo wcześniej jednak wymienił się koszulkami z Sergio Ramosem, który chwilę później chwalił się przed dziennikarzami swoją zdobyczą. Totti uwielbiał ten stadion, sam to wielokrotnie przyznawał. Bramki strzelone Realowi uznawał za jedne z najważniejszych w karierze. We wtorek opuszczał Bernabéu po raz ostatni. Ja wychodziłem bramą numer 55, ale wiedziałem, że wrócę tu przynajmniej na jeszcze jeden mecz Ligi Mistrzów.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze