RealMadryt.pl w Madrycie: Zmienna drużyna i kibice
Nasze wrażenia z trybuny prasowej po meczu z Celtą
Jedziesz na mecz jak co drugi weekend. To samo metro, te same przystanki, ten sam pociąg. Prawie ci sami ludzie w szalikach Królewskich jadą razem z tobą. Ten sam widok po wyjściu z podziemi – zza zielonych liści widzisz wielkie Estadio Santiago Bernabéu. Te same stragany, znów tysiące ludzi przechadza się po zamkniętych ulicach wokół stadionu. Ale uczucie, z jakim idziesz na ten mecz jest inne. To dopiero początek marca, a ty masz już świadomość, że nie będziesz oglądał walki o mistrzostwo. Po zeszłotygodniowej przegranej z Atlético twój klub walczy już tylko o trzecie miejsce w lidze. To niecodzienne uczucie dla kibica Realu Madryt. Dawno już liga nie była przegrana tak wcześnie, kiedy na stadion trzeba jeszcze chodzić w zimowej czapce. Do tego po piątkowej wysokiej wygranej Romy wróciło widmo odpadnięcia w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Tak, pierwszy mecz we Włoszech Real wygrał aż 2:0, ale futbol jest nieprzewidywalny. Szczególnie w tym sezonie – skoro ligę można przegrać już w lutym, to kto wie, co się wydarzy w kolejnym meczu? Dziwne, bardzo dziwne uczucie dla kibica Realu Madryt.
„Żeby móc nosić ten herb, trzeba zapocić koszulkę” – jasny przekaz kibiców.
Przed meczem nie ma gwizdów na piłkarzy i na trenera jak za ery Beníteza. Zidane, tak jak piłkarze, ma pełne wsparcie publiczności. Jednak Bernabéu jest zmienne jak sobotnia pogoda w Madrycie. Na początku spotkania padał deszcz, chwilę potem oślepiało mnie słońce, później znów chmury i deszcz, tak w kółko. Kibice wymagają od piłkarzy wielkiego zaangażowania. Widać to na oprawie fanów z południowej trybuny. Przekaz dla piłkarzy jest jasny: „Żeby móc nosić ten herb, trzeba zapocić koszulkę”. Tu liczy się tylko chęć walki. Ale kibice nie dostają tego od piłkarzy w pierwszej połowie. Real gra spokojnie, jakby od niechcenia, zawodnicy usypiają fanów. Nie tak mają wyglądać mecze na Bernabéu. Po dwudziestu minutach to Celta miała lepszą okazję na bramkę, ale najpierw piłka trafiła w słupek, a później Real znów uratował Navas. Tego już było za wiele. Pojawiają się pierwsze gwizdy. Publiczność drażni każde poślizgnięcie piłkarza Realu, każde niedokładne przyjęcie czy podanie. Ale przede wszystkim mozolne wyprowadzanie piłki. Nastroje ratuje trochę bramka Pepego, ale 1:0 do przerwy w ogóle nie zadowala fanów.
Cristiano próbował wziąć sprawy w swoje ręce, on także wymaga od kolegów większego zaangażowania. Choć sam też czasem jest niewidoczny, to nie może znieść powolności gry swoich kolegów. Cofa się do środka boiska i sam pomaga wyprowadzać akcje. Można być zażenowanym jego słowami po meczu z Atlético, sam zresztą jestem, jednak trudno nie przyznać mu racji. Podczas gdy inni piłkarze męczą się z kontuzjami, on gra wszystko. Dziewięćdziesiąt minut w każdym meczu, ale jego stan fizyczny jest doskonały. Bale w tym czasie przez urazy opuścił już niemal jeden pełny sezon. Ale publiczność na Bernabéu tego nie docenia, liczy się tu i teraz. Nie strzelasz gola i drużyna gra słabo – będą na ciebie gwizdać. Dostaje się i Cristiano. Ale na szczęście nie tylko kibice i pogoda są w sobotę zmienni, Real Madryt także prezentuje dwa oblicza. Ronaldo zamyka wszystkim usta golem z dystansu, za chwilę bramką z wolnego. Potem dokłada dwie kolejne i stadion już nie pamięta, że przed chwilą nie mógł znieść gry Portugalczyka. Kibice czekali też na Bale’a. Walijczyk był już oklaskiwany, zanim w ogóle pierwszy raz dotknął piłkę. Owację na stojąco otrzymuje Mayoral, widać, że oprócz wielkich transferów ci kibice pragną też widzieć wychowanków na murawie królewskiego stadionu. Docenia się wielkie zaangażowanie Lucasa i Casemiro.
– Panie Ronaldo, ta piłka ma się znaleźć w siatce – powiedział podobno sędzia.
Ale królem wieczoru jest w sobotę Ronaldo. On sam mówił kiedyś, że gwizdy tylko motywują go do jeszcze lepszej gry. Odnosił się wtedy do zachowania fanów rywali, kto by pomyślał, że przyjdzie mu uciszać własnych kibiców. Trener Celty, Eduardo Berizzo, na pomeczowej konferencji przyznaje, że to właśnie gole Cristiano zabiły mecz dla jego drużyny. Nie można było zostawiać mu tyle miejsca, Portugalczyk był bezlitosny. Zidane po raz kolejny docenia Ronaldo na swojej konferencji, oświadcza, że ma w drużynie wyśmienitego piłkarza. Diego Torres, dziennikarz El País mówi do Zizou: Ty też, tak jak Cristiano, strzelałeś wiele bramek zza pola karnego…”, na co Francuz robi wielkie, zdziwione oczy i się uśmiecha. Przyznaje, że nigdy nie zdobył w jednym meczu czterech goli, a bramki trafiał z bliższej odległości niż Ronaldo.
Casemiro zdobywa zaufanie Zidane’a i uznanie publiczności.
Cristiano też oczywiście jest zmienny. Ale po raz kolejny dał tym kilkudziesięciu tysiącom kibiców na Bernabéu stałe poczucie wielkości Realu Madryt. Pomimo że ten zespół walczy już tylko o Ligę Mistrzów – o awans do ćwierćfinału i o utrzymanie trzeciego miejsca w lidze, które Champions League da w przyszłym sezonie. To uczucie będzie towarzyszyło fanom przynajmniej do wtorku. A potem znów pewnie trafi się gorszy mecz i znów pojawią się gwizdy. I potem oklaski, tak w kółko, w kolejnych sezonach. Jak nie na Cristiano, to na Bale’a, Jamesa, Mayorala. Taki to już zmienny jest ten Madryt.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze