Druga bitwa dowódcy Zidane'a
Zapowiedź meczu Real Madryt – Sporting Gijón
Północ Hiszpanii, konkretnie Asturia. Region znany przede wszystkim z pięknych krajobrazów, z tego, że wydał na świat Davida Villę (przyznać się – ilu z was nie może odżałować, że nigdy nie trafił on do Realu Madryt), z tego, że najbardziej zasłużonym ludziom – w znakomitej większości z ojczyzny Cervantesa – w danych dziedzinach są tam co roku wręczane prestiżowe Nagrody Księcia Asturii oraz z nieocenionego wpływu na przyszłe losy kraju w czasach średniowiecza. To właśnie na asturyjskich ziemiach, wśród górskiej scenerii w okolicach 720 roku naszej ery zaczął kiełkować proces rekonkwisty, który na celu miał stopniowe odbijanie Półwyspu Iberyjskiego zajętego niemal w całości przez muzułmanów.
Dziś oddziały z Asturii po raz kolejny obrały kurs na południe. Tym razem jednak nie po to, by walczyć z innowiercami, lecz po to, by zburzyć twierdzę w stolicy kraju, do którego powstania same walnie się przyczyniły. Twierdzę, pod którą podłożyły poniekąd kamień węgielny. Cóż, czas leci nieubłaganie, jednak jeden czynnik nie uległ zmianie – zarówno niespełna 1300 lat temu, jak i teraz, asturyjskie wojska na pole bitwy udawały się skazane na pożarcie. Kilkanaście minut przed godziną 18.00 okaże się, czy dywizjon z Gijón będzie równie skuteczny w starciu z Realem Madryt jak niegdyś armia ze znienawidzonego Oviedo w tępieniu wyznawców Allaha.
Pierwsza batalia, w której pod koniec sierpnia minionego roku to Królewscy starali się skruszyć fortyfikacje nieprzyjaciela, zakończyła się niepowodzeniem. Co prawda zastępy Beníteza udały się na północ uzbrojone w niemal wszystkie najcięższe działa, jednak zapomniały o najważniejszym – amunicji. Zamiast kulami armatnimi Los Blancos mury próbowali więc kruszyć głowami. Koniec końców, okazały się one (mury, nie głowy) zbyt twarde. Pierwszy mecz sezonu, pierwsza strata punktów i pierwsze poważne zarzuty pod adresem Rafy.
Obecnie w Madrycie poranną musztrę odprawia już kto inny. Niegdyś wielokrotnie odznaczany wspaniały żołnierz, dziś kandydat ludu na wyśmienitego dowódcę. Choć mówi się o nim, że nie ma ręki równie twardej jak jego poprzednik, jego orędzia podobno dużo lepiej wpływają na morale plutonu. Groźnie wyglądająca łysina ma stanowić jedynie zasłonę dymną. Debiut Zinédine Zidane rzeczywiście miał wymarzony – 5:0 przeciwko spisującemu się najlepiej od dawna Deportivo mogło robić wrażenie. Brak kunktatorstwa, wycofywania się po strzelonej bramce, zauważalne gołym okiem poświęcenie piłkarzy i – co najważniejsze – długimi momentami naprawdę mogąca podobać się gra. Świetny Bale, bardzo udany powrót do wyjściowego składu Carvajala, regulujący tempo Modrić, skuteczny Benzema… Można wręcz ulec złudzeniu, że wejście Zidane miał aż zbyt dobre, ponieważ już swoim pierwszym spotkaniem Zizou zawiesił sobie poprzeczkę niezwykle wysoko, jedynie rozbudzając apetyty żądnego pokazów wirtuozerii Bernabéu.
Gdy jednak zamkniemy oczy i sprawimy, że blask byłego pomocnika Realu Madryt przestanie nas chwilowo oślepiać, zdamy sobie sprawę, że do idylli tak naprawdę jeszcze daleko. Poza tak oczywistymi powodami do niezadowolenia jak konieczność wyczekiwania potknięć Barcelony i Atlético oraz nałożony niedawno na Królewskich zakaz transferowy, martwić może wciąż słaba forma Jamesa, kolejna kontuzja Sergio Ramosa, który chyba musi wyrabiać u lekarza miesięczną normę, czy też chwiejna jak w niektórych momentach krok Aleksandra Kwaśniewskiego forma Pepego. No i nie wiadomo również, jaką strategię obrać w stosunku do ulubieńca publiczności i Rafy Beníteza – Lucasa Vázqueza – który na potyczkę ze Sportingiem nie znalazł się nawet wśród powołanych.
Co niosą natomiast wieści dotyczące zespołu gości? Powodu do zachwytów kibice z Gijón raczej nie mają. Beniaminek na półmetku rozgrywek znajduje się w strefie spadkowej i na tę chwilę niewiele wskazuje na to, by w najbliższym czasie podopieczni Abelardo mogli choć na sekundę odetchnąć. 15 punktów w 18 meczach to – nie ma co się oszukiwać – fatalny bilans. Ostatnie zwycięstwo Sporting odniósł 6 grudnia w starciu z Las Palmas na własnym stadionie. Od tamtej pory ekipa z Asturii doznała czterech kolejnych porażek – z Sevillą, Eibarem, Getafe i Villarrealem. Największy problem tkwi niewątpliwie w bardzo słabej grze w ofensywie. 16 strzelonych bramek to wynik nader mizerny, jedynie Betis (13) i Málaga (15) „błyszczą” w ataku większą impotencją. W pojedynku przeciwko Los Blancos drużyna przyjezdnych będzie musiała sobie poradzić także z problemami kadrowymi. Na Bernabéu nie wystąpią bowiem dwaj podstawowi zawodnicy klubu z El Molinón – Omar Mascarell, który jest wypożyczony z Realu Madryt i uniemożliwiają mu to zapisy w kontrakcie, oraz Bernardo Espinosa, który musi poddać się operacji więzadeł w kolanie, przez co wypadnie z gry na kilka miesięcy. Co tu dużo pisać – nie jest kolorowo.
Wielu madridistas ma nadzieję, że w końcu powróciła epoka, podczas której strach pójść do kuchni zaparzyć sobie w trakcie meczu herbaty, ponieważ w tym czasie Real może strzelić kolejnego gola. Zinédine Zidane stał się na nowo obiektem uwielbienia, bożyszczem tłumów, balsamem na podrażnioną dumę. Obiecujący debiut jedynie podsycił nadzieje na to, że okaże się on równie wielkim trenerem, co zawodnikiem. Francuz otrzymał olbrzymi kredyt zaufania i w takich spotkaniach jak to dzisiejsze ma po prostu obowiązek spłacać kolejne raty. Pamiętajmy jednak, że grający z nożem na gardle Gijón do stolicy Hiszpanii z całą pewnością nie przyjechał jedynie po to, by budować legendę Zizou - szkoleniowca.
Początek meczu o godzinie 16.00. Transmisję przeprowadzi STS TV
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze