RealMadryt.pl w Madrycie: Magia Czwartego Króla
Nasze wrażenia z prezentacji nowego trenera
W poniedziałek z powodu bardzo silnego wiatru władze Madrytu zdecydowały zamknąć park Retiro. W jednym z najpopularniejszych turystycznych miejsc stolicy zagrożenie mogły stanowić stare drzewa, w każdej chwili mogące runąć pod naporem wiatru. Wichura nie ominęła żadnego zakątka Madrytu, wkradła się wszędzie, nawet do gabinetu Florentino Péreza. Podmuchy przywiały z pamięci prezesa marzenia o własnym Guardioli, o byłym piłkarzu Królewskich, który już od dłuższego czasu był przygotowywany do objęcia pierwszej drużyny. Remis w Walencji tylko przyśpieszył decyzję Florentino. Zinédine Zidane będzie nowym trenerem Realu Madryt – oświadczył w poniedziałkowy wieczór prezes. Wcześniej, mniej więcej od godziny 15 było już jasne, że coś się święci. Gdy potwierdzono godzinę wystąpienia prezesa, dzwoniłem do klubu, żeby móc uczestniczyć w tej zmianie. „Spotkanie z mediami zostało odwołane”, powiedziała mi dyspozytorka. Wiatr i zapewne mnóstwo telefonów od innych osób najwidoczniej zamąciły jej trochę w głowie. Od innej kobiety dowiedziałem się, że w małym pomieszczeniu na Santiago Bernabéu nie ma już niestety miejsca. Na szczęście prezentacja Zidane’a i konferencja prasowa miały się odbyć kolejnego dnia. A wcześniej otwarty dla kibiców trening na Estadio Alfredo Di Stéfano. Prezent dla fanów z okazji zbliżającego się święta Trzech Króli.
We wtorek rano pod stadionem imienia Di Stéfano miejsca parkingowe były zajęte już na godzinę przed treningiem. Nikogo nie zraziły zimno i wiatr. Kto nie miał samochodu, człapał do Valdebebas na pieszo, tak jak ja. Zwykle na wydarzenia tego typu to dzieci biegną jak szalone, tak że rodzice nie mogą za nimi nadążyć. Tym razem w drodze na stadion wyprzedzali mnie mali chłopcy, ale kroku dzielnie dotrzymywali im ich ojcowie. Czasem nawet wyprzedzający swoje pociechy. Na twarzach trzydziesto-czterdziestoletnich mężczyzn widać było takie samo podniecenie, co u ich dzieci. Być może przez ostatnie kilka lat oddalili się od klubu, nie śledzili jego wyników z takimi emocjami. Ale teraz trenerem Realu Madryt został człowiek, którym zachwycali się jako młodzi fani na początku XXI wieku. Człowiek, którego pożegnanie prawie 10 lat temu oglądali na Santiago Bernabéu. W drodze na trybunę duże puchary Europy przypominały o dawnych triumfach Królewskich. Dawnych, bo gdy spojrzymy na grę obecnej drużyny, to mamy wrażenie, że finał w Lizbonie sprzed półtora roku rozgrywał się lata świetlne temu. Kibice zmierzali na stadion, by zobaczyć jedną osobę – Zinédine’a Zidane’a.
Rozgrzewka przy wsparciu sześciu tysięcy kibiców.
Keylor też umie pograć w dziadka.
Zawodnicy Realu Madryt wybiegający na murawę Estadio Alfredo Di Stéfano dostali aplauz od sześciotysięcznej publiczności. Ale znacznie głośniejszy zebrał nowy trener Królewskich. W trakcie ćwiczeń Zidane zniknął, zajął się swoją pracą, a trybuny przejęli piłkarze. Trochę bardziej wyluzowani niż na zwykłych sesjach. Cristiano Ronaldo nie wyglądał na kogoś, kto musi walczyć o miejsce w składzie, ale z drugiej strony trudno mu się dziwić. Otwarty trening był po prostu kolejną okazją do pomachania kibicom czy podpisania kilku koszulek po zajęciach. Ale u innych widać zaangażowanie. Chociażby u Jamesa, którego skupioną na nowym trenerze twarz wyłapała telewizja. Być może jestem naiwny, być może wpłynęła na mnie wszędobylska w Madrycie miłość do Zidane’a, ale wierzę, że ten człowiek może zaskarbić sobie szacunek tej trudnej szatni. Ja sam miałbym więcej zaufania do piłkarskiego idola z dzieciństwa niż do człowieka, który przypomina czarny charakter z „Toy Story”.
Kibice szaleli, gdy zawodnicy w ich stronę wykopywali piłki. Wracałem później autobusem z grupką nastolatków, jeden z nich trzymał wykopniętą przez któregoś z piłkarzy futbolówkę z napisem Hala Madrid y nada más. Nikomu ze znajomych nie pozwalał jej nawet dotknąć. Jemu też się nie dziwię, przed chwilą musiał walczyć o nią na trybunach jak dzikie zwierzę. Ale mimo wszystko, jeśli ktoś we wtorkowe, chłodne przedpołudnie zjawił się na treningu w koszulce Realu, to zwykle miała ona na plecach numer 5 (i oczywiście nie nazwisko Gago czy Coentrão). W klubowym sklepie na Santiago Brnabéu można już nawet kupić tegoroczne koszulki z nazwiskiem Zidane’a na plecach. Kosztują 20 euro więcej niż te piłkarzy, ale jestem pewny, że chętnych na ich kupno nie zabraknie.
Po prawie 10 latach koszulka Zidane'a wraca do oficjalnego sklepu.
Bo przyjście Zidane’a, które pokryło się prawie ze świętem Trzech Króli (chociaż tak naprawdę wszystkie obchody, łącznie z wielką kawalkadą w Madrycie, odbywają się 5 stycznia) to dla fanów Królewskich, przynajmniej tych w stolicy Hiszpanii, musiał być magiczny znak. Dla madrileńos, których widziałem na stadionie, Zidane był tak naprawdę Czwartym Królem. Jego przybycie ma sprawić, że Real Madryt zagra w końcu tak, jak kilkanaście lat temu grał sam Zizou. Ma wnieść magię, której w grze tego zespołu nie było widać od dawna.
Prezentacja nowego trenera w sali konferencyjnej Santiago Bérnabeu opóźniła się o prawie godzinę, bo przedłużał się wyjazd Francuza z Valdebebas. Tłumy fotoreporterów już na pół godziny przed planowanym momentem rozpoczęcia konferencji grupowały się przy miejscu, które za chwilę miał zająć Zizou. Gdy w końcu pojawił się na sali, przez pół godziny nie wspominał o magii. On skupia się na jej przeciwności – pracy. Jego zawodnicy mają ciężko pracować na treningach, by drużyna grała ofensywnie i pięknie. Ale przecież to właśnie jest magia, o której marzy całe Bernabéu. Zidane był spokojny, bo nie należy do ludzi, którzy chętnie dzielą się z innymi swoimi uczuciami. Ale tak naprawdę, między słowami o pracy i pięknej grze, w jego zachowaniu dało się wyczuć stres mieszający się z radością. Francuz wie, jak wielkie zadanie postawił przed nim Florentino Pérez. A z drugiej strony spełnia się to, o czym marzył już od następnego dnia po zejściu z boiska w ostatnim w karierze meczu z Villarrealem.
Trzeba trochę odstać dla dobrego zdjęcia.
Zamknięcie parku Retiro w poniedziałek było dobrą decyzją. Pozwoliło to uniknąć tragedii takiej jak ta z ostatniego dnia sierpnia ubiegłego roku, gdy powalone wiatrem drzewo zabiło mężczyznę. Teraz silny wiatr zmian musi opanować Zinédine Zidane. Wiatr ten będzie się nasilał, bo oczekiwania kibiców nie osłabną. Zidane musi pracować, by uniknąć zawalenia Realu Madryt. Ale nie może także pozwolić, by upadła jego legenda wielkiego piłkarza, przyćmiona słabymi wynikami trenerskimi. Musi opanować wielkie ego piłkarzy, co nie udało się kilkunastu jego poprzednikom w XXI wieku. Czas chyba uwierzyć w magię Czwartego Króla.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze