Sylwetka Zinédine'a Zidane'a
Kim jest Francuz (choć przedstawiać go nie trzeba)?
Kiedy latem 1972 roku parze mieszkających we Francji emigrantów z Algierii, Smailowi i Malice, rodził się syn, któremu na pierwsze imię dali „Piękno Wiary", nie przypuszczali zapewne, kim ich latorośl stanie się w przyszłości. Ale może jednak przypuszczali, skoro na drugie imię dla syna wybrali „Stający się większym".
Zinédine Yazid Zidane stał się Większym, większym od wszystkich współczesnych mu piłkarzy.
Przyszły najwybitniejszy futbolista przełomu tysiącleci dorastał w jednej z najbiedniejszych części Marsylii, dzielnicy Castellane – skupisku emigrantów z północnej Afryki. Nie było to dzieciństwo łatwe – pieniędzy brakowało, a niebezpieczeństwo czyhało na każdym kroku. Z tego właśnie powodu Zinédine ćwiczył judo.
Mając osiem lat, trafił do klubu US Saint Henry. W jego barwach po raz pierwszy zetknął się z wielkim futbolem. Podczas meczu Francja – Portugalia wystąpił w roli… podawacza piłek. Następnym etapem kariery było Septemes Sports Olympiques, a potem już AS Cannes.
W 1992 roku poznał przyszłą żonę, hiszpańską tancerkę Veronique. Mimo początkowych obaw kulturowe i religijne różnice (Zinédine jest muzułmaninem, Veronique – katoliczką) nie przeszkodziły tym dwojgu w stworzeniu zgodnej i szczęśliwej rodziny. Obecnie para ma czwórkę synów – Enzo, Lucę, Theo i Elyaza.
W tym samym roku, 1992, Cannes opuszcza pierwszą ligę, a Zidane za 3 miliony franków przechodzi do Girondins Bordeaux. Dwa lata później fenomenalnie debiutuje w reprezentacji narodowej. 17 lipca 1994 roku w zremisowanym 2:2 meczu z Czechami wszedł na boisko w 63 minucie przy stanie 0:2 i został autorem kontaktowego i wyrównującego gola.
W barwach Żyrondystów wiedzie mu się nie najgorzej (awans do finału Pucharu UEFA 1996, gdzie Girondins przegrywają z Bayernem), ale kiepsko jak na klasę samego Zidane'a. Tę zaś najwyżej cenią sobie działacze turyńskiego Juventusu i jeszcze w 1996 roku, za sumę 4 milionów dolarów, Zidane staje się piłkarzem Starej Damy, w barwach której wyrasta na prawdziwego rozgrywającego. Na rozgrzewkę prowadzi Juve do triumfu w meczach o Superpuchar Europy i Puchar Interkontynentalny. Zwycięstwo w tym drugim meczu ma dla niego dodatkową, symboliczną wartość, gdyż pokonane wtedy River Plate trenuje wielki idol Zidane'a, Enzo Francescoli, po którym imię otrzymał pierworodny syn Zinédine'a.
W 1997 i 1998 roku Juve i Zizou triumfują w Serie A, a koledzy Francuza z drużyny żartują, iż ich taktyka to PAZ – Palla A Zidane (piłka do Zidane`a), gdyż w każdej trudnej sytuacji wystarcza podać do niego, a on już wie, co zrobić.
Geniusz Zizou sprawdza się w walkach o Scudetto, ale nie daje rady w finałowych meczach Ligi Mistrzów. W odniesieniu do meczu z 1997 roku, gdy Stara Dama przegrywa z Borussią, możemy mówić „niestety się nie sprawdził". W odniesieniu do finału z następnego sezonu mówić powinniśmy „na szczęście", gdyż w 1998 roku finałowym rywalem Juventusu jest Real Madryt. Królewscy wygrywają ten mecz 1:0 po trafieniu Mijatovicia. Mimo tego rok 1998 Zinédine z pewnością wspomina wspaniale. Na rozgrywanych tego roku we Francji Mistrzostwach Świata na początku wprawdzie dostaje czerwoną kartkę, a później prezentuje zaledwie część swej wielkiej klasy, ale w Wielkim Finale, zdobywając dwie piękne bramki, pewnie prowadzi Tricolores do Mistrzostwa Świata. Dzięki temu zostaje wybrany najlepszym piłkarzem według FIFA, a także dostaje prestiżową Złotą Piłkę przyznawaną przez magazyn France Football.
Od tej chwili gra w Juventusie jeszcze 3 lata bez klubowych sukcesów. Okres ten osładza mu reprezentacja, z którą na boiskach Belgii i Holandii zdobywa mistrzostwo Europy, wcześniej dając swej drużynie awans do finału, wykorzystując (kontrowersyjny) rzut karny w dogrywce półfinału z Portugalią. Oprócz tego sukcesu zespołowego Zizou zostaje po raz drugi wybrany najlepszym piłkarzem globu przez FIFA.
Przez cały 2001 rok musi podobno wysłuchiwać coraz częstszych narzekań tęskniącej za ojczyzną żony. Gdy latem owego roku do narzekań małżonki dołączają namowy Florentino Péreza, marzącego o ściągnięciu kolejnego cracka, Francuz ulega i za oszałamiającą do dziś sumę 66 milionów dolarów staje się piłkarzem Realu Madryt.
Pierwszy sezon w królewskich barwach daje mu to, czego nie dały lata gry w Juve – triumf w Lidze Mistrzów, okraszony pięknym golem w równie pięknym finałowym meczu przeciwko Bayerowi Leverkusen. Następne w kolekcji pojawiają się kolejne triumfy w Superpucharze Europy i Pucharze Interkontynentalnym. Dla odmiany Mistrzostwa Świata 2002 były dla Francji katastrofą, bo tak chyba trzeba określić brak awansu z grupy.
Ostatnie lata w Madrycie były dla Zizou trudne. Z klubem tylko triumf w Primera División 2003, z drużyną narodową nieudane występy na Euro 2004 i zakończenie reprezentacyjnej kariery. Daje się namówić na powrót, by pomóc Francji w walce o awans do Mistrzostw Świata, a następnie o Puchar Świata. Na turniej do Niemiec Trójkolorowi oczywiście kwalifikują się, ale na nim długo idzie im co najwyżej przeciętnie – do ostatnich chwil waży się awans do 1/8 finału. W tamtych dniach Zidane ma już za sobą piękną klubową karierę, którą zakończył jako wicemistrz Hiszpanii. W ostatnim meczu na Santiago Bernabéu zdobył co prawda gola, ale Real Madryt zremisował z Villarrealem 3:3.
Ostatnim w ogóle meczem Zidane`a był finał Mistrzostw Świata. Co się wtedy wydarzyło, pamięta chyba każdy. Pasjonujący mecz z Włochami, piękny gol Zizou z rzutu karnego i czerwona kartka za uderzenie głową w pierś Marco Materazziego. Zidane'owi nie było dane dokończyć ostatniego spotkania w życiu.
Kawaler (Chevalier) Legii Honorowej ostatecznie odszedł na sportową emeryturę. Trochę szkoda, że zdrowie nie dopisało mu tak jak Maldiniemu czy Cafú i nie pozwoliło pograć na wysokim poziomie kilka lat dłużej, ale też dobrze, że nie chciał dorobić dodatkowych milionów rozmienianiem sławy i umiejętności na drobne w tym rejonie świata, gdzie więcej jest ropy niż wody. Pamiętany będzie przede wszystkim jako wybitny piłkarz, gracz, który na dobrą sprawę miał w historii piłki nożnej swoją własną erę, erę być może ostatniego wybitnego rozgrywającego, będącego wzorem piłkarskiego wirtuoza na boisku i wzorem człowieka poza nim. Miał chwile słabości i nieopamiętania, skazy na pięknym sportowym wizerunku? Miał, a jakże, jest bowiem człowiekiem, nie bogiem. I tym piękniejsze jest to, co osiągnął. Jako zwykły człowiek, zwykły syn zwykłych emigrantów, dotarł na szczyty niedostępne dzieciom najmożniejszych tego świata.
Nasuwa się taka mała refleksja, że gdyby rodzice Zizou znali przyszłość syna już w chwili jego narodzin, być może na drugie imię daliby mu nie Yazid, lecz ciut trafniej Akmal – „Doskonały”.
„Kiedy skończyłem z grą, wcale nie chciałem być trenerem”, wspominał Zidane. „Chciałem poświęcić się innym rzeczom”. Utrzymując dom w Madrycie, udał się do Algierii, żeby odwiedzić rodzinne strony. Inwestował czas i pieniądze w przeróżne organizacje charytatywne od Bangladeszu po Szwajcarię. Przy okazji ważniejszych turniejów piłkarskich pojawiał się we francuskim Canal+. Do tego wypełniał obowiązki ambasadora marek Danone, Adidas i Lego. Nic jednak nie potrafiło zająć go na dłużej. W marcu 2009 roku wrócił do Realu Madryt, najpierw na pozycję doradcy Florentino Péreza. W ciągu roku zastąpił Jorge Valdano na stanowisku dyrektora sportowego, przejmując rolę łącznika między drużyną José Mourinho a prezesem klubu. „Po wszystkim, co przeżył, nie umiał trzymać się z daleka. Czegoś zawsze by mu brakowało: presji, niepewności przed meczem… Będąc trenerem, można to odzyskać”, mówił jego brat Noureddine.
Krok po kroku Zidane coraz bardziej angażował się w codzienne treningi, co doprowadziło do rozstania z Mourinho we wrześniu 2012. The Special One chciał innego rzecznika, a Zidane chciał trenować. Sezon 2012/13 spędził, przyglądając się rezerwom, pomagając obiecującym zawodnikom jak Jesé czy Morata, zabierając ich na prywatne treningi i zachęcając do wysiłku. Mimo tego ciągle brakowało mu atmosfery piłkarskiej szatni. Kiedy latem 2013 roku na Bernabéu przyszedł Carlo Ancelotti, Zidane został jego asystentem. „Właśnie to chcę robić”, mówił z szerokim uśmiechem na twarzy i dodawał, że Ancelotti – jego trener z Juventusu – był jedynym człowiekiem, któremu mógłby pomagać. Kurs trenerski rozpoczął we Francji i całkowicie poświęcił się szkoleniu. Dołączył do drużyny futsalowej, rozplanowywał jej treningi i starannie analizował rywali.
Po wygraniu Décimy Zidane opuścił bezpieczne towarzystwo Carlo Ancelottiego i przejął stery w Castilli, chociaż początkowo nieoficjalnie. Według informacji podanych na stronie klubu głównym trenerem drugiego zespołu był Santiago Sánchez, dyrektor szkółki. Tym samym Real Madryt chciał ominąć pewien mały szkopuł – Zizou nie miał jeszcze licencji UEFA Pro, która pozwoliłaby mu na samodzielne prowadzenie trzecioligowej drużyny. Jednak każdy, kto widział go podczas treningów czy meczów – wykrzykującego komendy, robiącego zmiany i dyrygującego zawodnikami – mógł się samodzielnie przekonać, kto tak naprawdę rządził w tamtej drużynie.
Zizou wyrobił odpowiednie dokumenty i oficjalnie prowadził Castillę, ale nie przestawał się uczyć. Odwiedzał Guardiolę, podglądał Beníteza, a od wczoraj jest tam, gdzie chciał być od pierwszego dnia, gdy zdecydował się na podążanie trenerskim szlakiem. Florentino Pérez posadził go na najgorętszym krześle świata, przed widownią, która zawsze czeka na bezbłędny spektakl rodem z moskiewskiego teatru Bolszoj. Przed widownią, która nie wybacza błędów. Ale Zidane to wie, znosił gwizdy Bernabéu, będąc już piłkarzem. Teraz postara się zrobić wszystko, by żaden Miguel i Esperanza nawet nie pomyśleli o wtykaniu palców do ust i wypuszczaniu z płuc powietrza. Zaczyna się nowa era. Era Zidane'a.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze